Artykuły

Przed upadkiem

TEN utwór Szekspira rzadko gości w teatralnych repertuarach. Na pewno nie tylko dlatego, że wciąż nie ma zgody co do jego przynależności gatunkowej. Dla jednych jest to tragedia, dla innych komedia - zawsze z kilkoma określeniami w rodzaju "szydercza", "gorzka" bądź "czarna". Nie to jednak chyba decyduje o tym, iż po "Trojlusa i Kressydę" teatry sięgają rzadko. Polskie inscenizacje tej sztuki zliczyć można na palcach. Najnowsza, przygotowana właśnie w gdańskim "Wybrzeżu" przez Krzysztofa Babickiego jest bodaj ósmą w historii polskiego teatru.

To dramat o ogromnych możliwościach teatralnych i to, jak sądzę, deprymuje czy przeraża potencjalnych realizatorów. Brak scenicznej tradycji stwarza dodatkowe obciążenia, bo trudno odwoływać się do jakiś wzorów, skoro w świadomości widza (i czytelnika) ten mało znany tekst jest "białą plamą".

W dużym uproszczeniu nazwać go można wariacją na kanwie homeryckiego eposu. Większość bohaterów - to postaci znane z "Iliady", po podobnie jak i tło akcji, dziejącej się w kolejnym roku wojny trojańskiej. Rzecz jednak w tym, że fabuła "Trojlusa i Kressydy", przebieg zdarzeń - nie mają tu znaczenia nadrzędnego. Stanowią pretekst czy też przyczynek do wykreowania rzeczywistości niby to realnej, a przecież nabierającej wymiarów symbolicznych, daleko wykraczającej pozo trojańsko-greckie realia. O tym - jak daleko - decyduje inscenizacja będąca próbą interpretacji tekstu, odczytania jego sensów I znaczeń, przełożenia na język teatru.

Przedstawienie, które proponują nam w "Wybrzeżu" reżyser Krzysztof Babicki, autorka scenografii Anna Maria Rachel i kompozytor Andrzej Głowiński jest "teatralne" w najlepszym znaczeniu tego słowa. Efektowne, lecz nie efekciarskie, wykorzystujące i oryginalnie rozwijające wpisane w tekst możliwości.

Ten spektakl ma klimat i styl, zdradzający rękę Babickiego, jego artystyczną indywidualność, "Trojlus i Kressyda" - to nie pierwsza rzecz, jaką no gdańskiej scenie wspólnie stworzyli Babicki, Rachel i Głowiński. I choć tym razem jest to Szekspir temat, problemy zdają się być reżyserowi bliskie od dawna. Niezależnie bowiem od tego, czy był to Różewicz i "Pułapka", czy Czechow i "Wiśniowy sad", czy Krasiński i " Nie-Boska" czy też ostatnie - Camus i "Caligula" - jedno zagadnienie zdawało się Babickiemu szczególnie bliskie i fascynujące. Schyłek, przełom, rozpad, rozkład i jednostka uwikłana.

Wbrew sugestii tytułu "Trojlus i Kressyda" tej parze dramatycznie rozłączonych kochanków wcale nie gwarantuje roli pierwszoplanowej, aczkolwiek ich historia rzecz całą organizuje. Jest jednak ta sztuka nie o nieszczęśliwych kochankach, lecz o świecie, który ginie toczony przez zepsucie, upadek obyczajów i morale, waśnie oraz wojnę prowadzoną już bardziej dla zasady niż z racjonalnych pobudek. Zło, miałkość, dekadencja, przeczucie nieuchronnego końca, zapowiedź katastrofy po obu znaleźć można stronach. Naznaczeni są nią zarówno Trojańczycy jak i Grecy, przy przym czym inaczej się to uzewnętrznia. Kostium i charakteryzacja te różnice podkreślają, pełniąc w ogóle w tym spektaklu rolę niepoślednią, również - jako element w ogólnym kształcie plastycznym.

TROJAŃSKA zniewieściałość i wyrafinowanie zostają skontrastowane z grecką prymitywnością, brutalnością, intryganctwem. Oba te obozy ludzie niezdolni do działania w sensie pozytywnym choć na różne sposoby bezwładni, dekadenccy. W takim świecie czyste piękne uczucie Trojlusa i Kressydy (Jacek Mikołajczak i Joanna Kreft-Baka) nie ma szans. Szansy nie ma cały ten świat - mroczny, zamknięty, często porównywany do burdelu. Ciemna przestrzeń sceny, w której zarówno biel jak i ostre, jaskrawe barwy szat dają znakomity efekt, sprowadzona do kilku sprzętów dekoracja ze świetnym zakomponowaniem głębi, wreszcie kładka rzucona od proscenium przez całą widownie, zakończana schodami - wszystko to jest przemyślane, uzasadnione i celowe. Każe uwierzyć w sytuację bez wyjścia, w cały świat wzięty w nawias ironii, farsowej karykatury, świat Kassandry i Tersytesa.

To właśnie Tersytes wybornie zagrany przez Jerzego Łapińskiego zdaje się być postacią kluczową dla zrozumienia "Trojlusa i Kressydy". On sam - groteskowy, a zarazem tragiczny, jego szydercze nie omijające niczego nikogo komentarze, podobnie jak milczące cierpienie wieszczki Kassandry zapowiadają nadchodzący koniec.

Dobrych ról jest w tym spektaklu mnóstwo - od rewelacyjnych wprost epizodów (Helena - Joanny Bogackiej, Ulisses - Jarosława Tyrańskiego), po wysuwającego się na plan pierwszy Pandarusa w interpretacji Stanisława Michalskiego.

Aktorstwo, koncepcja inscenizacyjna - nowoczesna, kładąca nacisk na interpretację poprzez teatralizację, ale nie kosztem klarowności przedstawienia, pozwalają nową realizację Krzysztofa Babickiego uznać za naprawdę udaną. Moje zastrzeżenia budzi jedynie przekład (Jerzy Limon, Władysław Zawistowski) - nie we wszystkich partiach komunikatywny i czytelny, manifestujący dosadność szekspirowskiego języka monotonną powtarzalnością paru niecenzuralnych wyrazów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji