Artykuły

Parys w trampkach

Kiedy przed paru laty Ingmar Bergman wystawił swoją wersję "Hamleta", wybuchł skandal: duński książę okazał się nie refleksyjnym, nieco staroświeckim młodzieńcem, lecz unurzanym po szyję w brudach tego świata współczesnym punkiem. Odświeżyć Szekspira, a jednocześnie zachować ducha oryginału - oto myśl, która przyświecała również Krzysztofowi Babickiemu, kiedy szykował inscenizację "Trojlusa i Kressydy" w gdańskim Teatrze "Wybrzeże". Zamiar przedni lecz zawiodła realizacja.

Nowy przekład Jerzego Limona i Władysława Zawistowskiego bardziej ekscytuje wulgarnym słownictwem niż tragedią cynicznej zdrady, zaczerpniętą z wątków homeryckich. Także reżyser uległ magii słowa "kurwa" rzucanego ze sceny i podporządkował skróty w tekście eksponowaniu co pikantniejszych dialogów. Strata tym większa, że nie jest spektakl adresowany do miłośników mistrza za Stratfordu, lecz pod publiczkę, której wystarczy dopisek na plakacie "tylko dla dorosłych". To dla niej te obscenia, te momenty, te wyjące saksofony i współczesne kostiumy, To dla niej dyszący erotyzm (w założeniu) melodramat, zbudowany na gruzach trojańskiej tragedii.

Dla niej, bo przecież nawet nie dla aktorów, którzy już parę tygodni po premierze stracili serce do tego spektaklu. Jedynie Jerzy Łapiński w roli cynicznego szydercy Tersytesa i Stanisław Michalski jako tragiczny rajfur Pandarus grają na poziomie pierwszoligowego teatru. Pozostali, zwłaszcza młodzi, czerpią wzory z A klasy. I tylko pomysłu na inscenizację żal.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji