Artykuły

"Tango" i Medycyna

Jako emerytowany dyrektor, reżyser i aktor teatru polskiego, tak realistycznego jak i wyobraźniowego, w drugim po Londynie największym mieście imperium brytyjskiego, nabyłem pewne moralne prawo do zabierania głosu w sprawach obchodzących Melpomenę lub Talię.

W ciągu swego długiego życia miałem sposobność podziwiania największych dramaturgów i najgenialniejszych aktorów bieżącego stulecia. W młodości byłem bardzo wymagający.

Z biegiem lat nastąpiło u mnie obniżenie wymagań. Nie znaczy to, że nie doceniam mistrzowskiej czy genialnej kreacji albo oryginalności i uroku dzieła dramatycznego. Uświadomiłem sobie jednak, że geniusz aktorski czy jakikolwiek inny oddala się tak daleko od rzeczywistości, że próg poznania i właściwej oceny staje się trudno osiągalny dla przeciętnego widza i krytyka. Przyznaję się do niewinnej perwersji. Lubię eksperymentalne i amatorskie przedstawienia. I mnie wcale nie rażą potknięcia w tekście, ubóstwa kostiumów, braki dekoracji. Potrafię doskonale zapomnieć o tych niedociągnięciach i z wdzięcznością patrzeć na wysiłki szlachetnych bliźnich, którzy tyle pracy i ambicji wkładają, aby wyrwać mię z powszedniości i jałowości bytowania.

Tak więc "Tango" opuściłem z największym zadowoleniem, ale i trwogą, co usłyszę z ust surowych kapłanów i cenzorów. Chwała Apollinowi i doktorowi Kielanowskiemu, nic złego nie usłyszałem, wręcz przeciwnie, dużo dobrych i mądrych rzeczy. Mój Boże, dobra sztuka posiada tę właściwość, że każdy może dosłuchać się własnych myśli, własnych problemów i rozwiązań.

Gdy biorę "Tango" pod skalpel chirurga lub analizę psychiatry, stwierdzam z zadowoleniem przebijanie pierwiastku erotycznego. Bardzo przekonywająco i naturalnie rzecz podana. Stosunek pana domu lub szefa przedsiębiorstwa do kobiecego personelu doczekał się niezliczonych wariantów w opracowaniu dramatycznym czy literackim. Zrozumiała wstrzemięźliwość panowała przed wprowadzeniem męskich przedstawicieli klasy pracującej do buduarów wytwornych dam. Dzisiaj precedensy nie są już rzadkie. Ostatecznie kochanek lady Chatterley nie przyniósł wstydu swej profesji. Brutalniej wypadł lokaj w "Pannie Julii" Strindberga, zbyt wiktoriańsko szofer w "Man and Superman" Shawa.

Edek z "Tanga" może równać się chyba z arcyblagierem Casanową, bo i Edek objął w posiadanie aż 3 generacje niewieście. I Gloria in Excelsis, że tacy Sarmaci kroczą, jeśli nie po ziemi, to po deskach polskiego teatru. Wprawdzie już Henryk Heine w swym słynnym wierszu "Zwei Ritter" (nie ręczę za tytuł, bohaterowie nazywali się Krapuliński i Waschlapski) wychwala polską rozrodczość, ale Heine był niepoprawnym entuzjastą i przeceniał temperament naszych dziewic ("Unsere Weiber die gebären, Unsere Jungfraun tun dasselbe"). Edek jest dla mnie typem interesującym. Chamstwem szafujemy szczodrze, jeżeli chodzi o przekroczenie form, ustalonych przez nas samych. Kłopot w tym, że ramy dozwoleń są bardzo wąskie dla bliźnich, a granice sobie zakreślone zbyt elastyczne. Edek jest zagadnieniem psychologicznie wyjątkowym. Za chwilę powrócę do niego, skoro tylko uporam się z resztą drużyny. Nie jako recenzent, broń Boże, jako psycholog.

Młody Artur jest postacią klasyczną. Mógłby służyć jako przykład w każdym podręczniku psychiatrii i w każdym pokazie klinicznym. To najtypowszy obsesjonista. Nie może pozbyć się natrętnej, prześladowczej, uporczywej myśli przywrócenia światła i porządku w chaosie ciemności i anarchii. Cierpi wskutek tego, a z nim całe otoczenie. Tak dzieje się, niestety, i w życiu. Niestety, gdyż na obsesję nie ma ratunku i żadne najmodniejsze leczenie nie pomoże. Pozostaje samobójstwo, albo pozbawienie życia takiego natręta, jak to czyni Edek, wyrządzając Arturowi i otoczeniu wprost samarytańską przysługę.

Pan Marian Hemar pyta w swej podziwienia godnej recenzji, co spowodowało w nim przełom i załamanie. Cierpiał biedak na nierzadką w takich przypadkach nietolerancję alkoholową. Alkohol - wracał z jakiegoś kawalerskiego pożegnania - rozluźnia wszelkie spoidła i hamulce umysłowe, uszkadza drogi asocjacyjne, a w wypadku nietolerancji prowadzi do zupełnego zamętu. Pozornie betonowa struktura logiki i argumentacji Artura legła w gruzach i pogrzebała natrętną ideę nieszczęsnego obsesjonisty.

Wierny swojej pozostaje do końca ojciec. Łatwa do odszyfrowania postać typowego paranoika z upartym łańcuchem konsekwentnych urojeń pchających go do dziecinnych, niedorzecznych wynalazków.

Babcia, w ujęciu p. Teodozji Lisiewiczowej, oddała cudownie całą gamę groteskowych pomysłów, zabawnych kaprysów, niespodziewanych odruchów, a nawet trafnych jasnowidzeń osoby chorej na miażdżycę naczyń mózgowych. Obraz kliniczny nazwiemy "dementia senilis".

Wuj Eugeniusz jest nie lada orzechem do zgryzienia nawet dla doświadczonego psychiatry, którym, niestety, nie jestem. Jego wyolbrzymianie znaczenia poruczonego mu zadania, przesadna uległość i gorliwość, przy braku konsekwencji i zmienności nastroju, nasuwa mi pewne podejrzenie. Poleciłbym badanie odczynu serologicznego, a gdyby Wasserman wypadł dodatnio poddałbym wuja leczeniu malarią. Najlepszy środek na paraliż postępowy.

Ewa Suzin, Ala w sztuce, cierpi na nierzadką chorobę świata poza kurtyną żelazną. Mówi niby naszym językiem, ale ten język znaczy co innego aniżeli konwencja ustaliła. Okresy podniecenia i otępienia uczuciowego występują naprzemiennie. Poza tym zamyka się w sobie, otulając się symbolicznie w szczelny koc, z wielką zresztą szkodą dla widzów, zdolnych ocenić w pełni jej piękne kształty. Jednym słowem, kandydatka lub gotowa już przedstawicielka schizofrenii.

Jedynie mamę kwalifikuję jako normalną osobę. Pamięta o swych obowiązkach żony i matki, nie zapomina o roli seksu w życiu niestarej jeszcze kobiety i ważności zaspokojenia tegoż w pofreudowskim świecie. Radbym bardzo ujrzeć Eleonorę w innym środowisku i w innym przebraniu.

Powracam do skrzywdzonego Edka. Krytyka zarzuca mu zgodnie brutalność i chamstwo. Dla mnie stanowi cudowny a rzadki na scenie okaz "lycanthropii" - zaraz wyjaśnię znaczenie tego słowa- potwora. Autor pokazuje go w dwu odmianach. W jednej przedstawia go jako cichego, uległego, do otoczenia dostosowanego przybysza. On nie symuluje i nie oszukuje, on jest taki w stanie normalnym. Gdy go coś opęta, gdy ubierze marynarkę Artura, przemienia się w zwierzę gotowe rozszarpać człowieka. Że zamiast zębów posługuje się rękojeścią rewolweru, nie ma znaczenia. Przemienia się w wilkołaka i wyżywa się w swej wilczej naturze.

Lycanthropia oznacza przybieranie przez ludzi postaci zwierzęcej, wilczej, niedźwiedziej, tygrysiej, a nawet aligatorskiej. Jest to rodzaj histerii, któremu towarzyszy zboczony apetyt i nieopanowane pożądanie surowego, zazwyczaj ludzkiego mięsa. Tacy zboczeńcy byli już znani Grekom i Rzymianom, a w Afryce, gdzie nazywają "berserker", są jeszcze dzisiaj postrachem. W okresach aktywności przebierają się w skórę danego zwierzęcia, albo zadowalają się jakimś przedmiotem (pasem) ze skóry odpowiedniego drapieżcy i ta namiastka symbolizuje ich krwio- a raczej mięso- żerczą naturę. Podania ludowe pewnych narodów zalecają święconą kulę jako niezawodny środek ochronny.

Przechowały się pikantne historie o pewnych wilkołakach, którzy niepomni swego stanu i obowiązującej drapieżności, zadowalali się seksualnym nadużyciem swych kobiecych ofiar. Wprowadzono ich nawet na scenę. Niestety, zapomniałem nazwę sztuki i autora. Pamiętam jedynie, że chodziło o hrabinę, czekającą trwożnie choć niecierpliwie na pojawienie się wilkołaka, w którym post factum rozpoznała swego lokaja. A więc nasz Edek miał już poprzedników.

Kolekcja typów w "Tango" jest tak interesująca, że należy wyrazić podziw dla subtelnej znajomości psychopatologii ze strony autora, dla genialnej intuicji reżysera w podkreśleniu istotnej symptomatologii najprzeróżniejszych zboczeń i dla hyperinteligentnej gry odtwórców niezmiernie trudnych ról.

[data ukazania się artykułu nie jest ustalona]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji