Artykuły

Antoni Czechow

Nazwisko Antoniego Czecho­wa na afiszu teatralnym wzbudza zainteresowanie na obu półkulach. Jest autor "Trzech sióstr" grywany prawie na każdej liczącej się scenie świata, a więc nic dziwnego, że nasz poniedziałkowy teatr TV - po ostatnim szkieletowo chudym okresie - chciał sobie podre­perować reputację Czechowem i wystawił "Trzy siostry". "Trzy siostry" Czechowa w zapowiedzi teatralnej, to już dostateczny magnes, by odłożyć nawet pilne zajęcia i siąść przy telewizorze, a jeśli ta zapowiedź podparta jest znako­mitymi nazwiskami Fijewskie­go, Gogolewskiego, Jasiukiewicza, a na dodatek reżyserem przedstawienia jest Antczak, wtedy powodzenie frekwencyjne powinno być zapewnione. Może ktoś zajęty pilnymi sprawami przy telewizorze nie za­siadł, ale recenzenci na pewno wszyscy. Bo to Czechow, ten ciągle kontrowersyjny, ciągle dyskutowany, czyli zawsze świeży autor, ten wielki inspi­rator ciągłej dyskusji na swój temat! Mało jest autorów tak mądrze spokojnych, a równo­cześnie z tak burzliwym ży­ciem pośmiertnym, czyli historyczno autorskim. Czechow żyje! Żyje w każdej postaci dramatu, które na scenie prowa­dzą monolog o sobie.

Monologują? Cóż ten recen­zent za monologi wymyśla, gdy my widzimy na scenie, że ludzie rozmawiają, czyli pro­wadzą dialogi miedzy sobą, powiedzieć może jakiś czytelnik. A jednak cechą charakterystyczną dramaturgii Czechowa jest to, że każdy z jego ludzi mówi do drugiego człowieka swój monolog o swoich uto­pionych w rzeczywistości marzeniach, o swoich porażkach. Patrząc na spektakl "Trzech sióstr" zauważyłem, że gdyby każdą z tych postaci oderwać od innych osób i kazać im mówić tylko to, co mówią, był­by to rozdzielony na wielo­głos dramat poszczególnych osób. Przyszło mi też do głowy, że gdyby ludzie Czechowa przemawiali do siebie z celo­fanowych klatek, gdyby tak bardzo byli od siebie oddziele­ni, to nie byliby więcej oddzieleni od siebie niż są. W trakcie przedstawienia uważniejszy telewidz musiał do­strzec, że często ludzie ci rozmawiali ze sobą, ale tak jakby nawzajem się nie słyszeli.

A co wobec tego jest im wspólne? Co ich łączy? Dlaczego ci ludzie Czechowa są tacy wyrozumiali wobec siebie? Jest w języku rosyjskim piękne słowo, które ten stan najtraf­niej oddaje, a słowem tym jest "sudźba" (niby można je prze­tłumaczyć na nasz los, ale los to trochę za mało).

Lecz spektakl to nie tylko autor tekstu, to wielu auto­rów, autorów postaci, aktorów, nie mówiąc już o reżyserze. Antczak rozegrał przedstawie­nie w siedemdziesięciu naj­mniej procentach w tzw. pla­nie amerykańskim (kadr, w którym jest trzy czwarte postaci ludzkiej, od głowy do kolan, rzadziej do pasa), zbli­żenia tylko czasem pokazywa­ły jednostkę, operowanie de­talem było bardzo rzadkie (de­tal to kadr, w którym jest tyl­ko szczegół, np. oko aktora, jego ręce itp.). Wydaje mi się, że plan amerykański jest naj­odpowiedniejszy dla "Trzech sióstr", albowiem oddaje ów specyficzny dialog Czechowa, o którym mówiłem wyżej.

Zdawałoby się, że przedsta­wienie było bez zarzutu, a jednak nie - jak na telewizję spektakl był za długi (2 i pół godziny), a po drugie kame­rzyści tym razem nie byli zbyt sprawni, obcinali aktorom czubki głów.

Na koniec i aktorom oddać trzeba to, co im się należy. Niestety, nie wszyscy zasłużyli na wzmianki w podniosłym tonie aprobaty, ale wydaje się, że Fijewski doskonale zagrał rolę lekarza, tragicznego berkeleysty, podobała mi się także Wołłejkówna w roli Iriny, nie zawiódł oczekiwań zawsze doskonały Gogolewski, który tym razem grał Andrzeja. Po­zostali aktorzy nie przekroczyli norm solidnego aktorstwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji