Kto winien?
MAŁŻEŃSTWO Sokratesa było nieszczęśliwe. Starożytni powiedzieli, dlaczego. Oto Ksantypa była brzydka, głupia i zła. Podziwiajcie optymizm i mądrość tej eksplikacji. Poświęcono dobre imię kobiety, przykre to, oczywiście. Ale nie najgorsze. Bo ostatecznie lepiej skrzywdzić człowieka niż skompromitować system. Niż postawić pod wielki znak zapytania, całą instytucję małżeństwa. Sokrates był nieszczęśliwy, bo nie udało mu się znaleźć odpowiedniej żony. No, ale gdyby był dobrał, wszystko ułożyłoby się jak najlepiej. Sokrates był nieszczęśliwy, bo jego żona była głupia i zła; no, ale jeśli człowiek bardzo chce, z głupiego może stać się mądrzejszym, zło może ulec redukcji. Nawet brzydota jest do przezwyciężenia.
Starożytni zwalili całą winę na Ksantypę, Ludwik Hieronim Morstin podjął się rehabilitacji. Mamy nową Ksantypę. Nie jest brzydka, przeciwnie, ma powodzenie i nawet cudzołożne propozycje matrymonialne. Nie jest zła; w kilku chwilach jej szlachetność wzrusza. Nie jest głupia; ktoś mówi nawet, że zaszłaby wysoko, gdyby kobiety mogły przemawiać publicznie.
No i co z tego? Ładna, mądra, dobra - ale nieszczęśliwa i unieszczęśliwiająca. Dlaczego? A, to już grubsza historia. Nie chodzi tym razem o małżeństwo w ogóle, ale o stadło szczególnego typu. Takie mianowicie, w którym w grę wchodzi wybitny mężczyzna i normalna żona i matka.
Tu wszystko zmierza ku strasznemu konfliktowi. Przede wszystkim - ku konfliktowi racji życiowej. Matka i żona... Trudna rada, chce czy nie chce - musi odczuwać i myśleć w określony sposób. Przecież utrzymywanie życia, tego biologicznego, tego elementarnego, do niej należy. Brak środków materialnych, brak dostatecznego zakorzenienia się (a więc i uległości) w społeczeństwie - to coś, przeciwko czemu matka i żona musi się wzdrygać, z czym musi walczyć każdą bronią, jaka tylko pozostaje do jej dyspozycji. Cokolwiek myśli, cokolwiek czuje, z urzędu niejako musi zająć tego rodzaju postawę.
A jej mąż? Jest nauczycielem Aten, stanie się po śmierci nauczycielem ludzkości. A ta funkcja wymaga nie tylko kwalifikacji umysłowych. Także pewnej postawy. Mentor musi być niezależny materialnie i duchowo; trzeba za prawo przywództwa duchowego płacić cenę wewnętrznej zgody na nędzę i prześladowania. A więc coś, co jest przeciwstawieniem światopoglądu wegetatywnego, którego pierwszą, zasadniczą i prawdopodobnie jedyną maksymą jest krótkie, proste: aby żyć.
I tu między mądrą, piękną i dobrą Ksantypa a wielkim jej mężem Sokratesem powstaje pierwszy konflikt: Są trudności z drachmami i obolami, oliwą i ziarnem. I jeszcze coś gorszego. Starania męża i ojca o materialny byt rodziny to nie tylko kwestia zaspokojenia potrzeb materialnych. W grę wchodzą również potrzeby moralne. Kobieta chce być kochaną, świadectwem męskiej miłości są również świecidełka i fatałaszki, prestiż społeczny i inne radości, które uzewnętrzniają to, że jest przez męża doceniana. Kobieta, żeby uzyskać jakie takie samopoczucie, musi wylegitymować się przed otoczeniem tymi zewnętrznymi oznakami uznania.
A jeśli ich brak? No tak, w tej jednej, drugiej czy trzeciej chwili można się pocieszać, że mąż ulepiony jest z innej gliny, że przeznaczony został do rzeczy wzniosłych i wielkich. Można wierzyć w to szczerze; można być dumną z męża i wdzięczną mu za to, że taki właśnie jest, a nie inny. To wszystko prawda, ale to są chwile. Niezwykłe, pełne piękna, ale rzadkie i krótkotrwałe. Na co dzień i naprawdę żyje się w innym układzie. Na co dzień i naprawdę jest się nieszczęśliwym i unieszczęśliwiającym.
Zwłaszcza, że do jednego konfliktu dochodzi drugi. Trudności, że tak powiem, lingwistyczne. Sokrates przemawia i myśli sylogizmami. Ksantypa - jak to kobieta - wypowiada się za pomocą łez i uśmiechów, od nastroju do nastroju. Konsekwencja i logika z jednaj strony, ciągła fluktuacja nastrojów z drugiej strony. Rozmawiają ze sobą, ale rozmawiają zupełnie różnymi językami. W gruncie rzeczy wzajemnie mało się rozumieją. Albo nie rozumieją się wcale. Może to i lepiej? Bo jeśli racje życiowe są tak zdecydowanie odmienne, uświadomienie przepaści między nimi byłoby jeszcze jedną okolicznością obciążającą i tak ciężką sytuację.
Może więc lepiej było nie rehabilitować Ksantypy? Może już rzecz całą pozostawić w takiej postaci, jaką odziedziczyliśmy po starożytnych? Bo jeśli jednostka nie jest winna, ujawnić się mogą immanentne wady takiego związku małżeńskiego. Tak niemiłosiernie spłaszczającego ludzi, z taką premedytacją wikłającego ich w światopogląd wegetatywny, w konformizm, w coś, co tak ostro przeciwstawia się wszelkiemu prometeizmowi.
Cóż to bowiem jest - prometeizm? Mówimy: jest to postawa zdążająca do przemieniania świata zastanego na lepszy. Warunkiem jednakże jest tu stwierdzenie, że w tej czy innej części ten świat jest zły, lub, delikatnie mówiąc, niedoskonały. Z tym zaś dzieją się rzeczy dziwne. O ile bowiem ludzie nie mają nic przeciw temu, aby być doskonalszymi niż są - o tyle ogromnie wściekają się, gdy im się powie, że tu i ówdzie są niedoskonali, a jeszcze indziej zdecydowanie do luftu. O, ta zniewaga krwi wymaga. Jednomyślnie akceptując cel, jakże rozmaicie reagujemy na środki ku niemu wiodące. A pamiętajmy, że nie sposób leczyć nie dotykając miejsc bolących.
"Obrona Ksantypy"... Ileś dostał, pytają w celi starego kryminalistę, gdy po procesie wrócił do towarzyszy niedoli. Trzy lata? Za takie coś trzy lata? No tak, dwa lata za przestępstwo, a ten trzeci to za nieudolną obronę.
Co do mnie, wolałbym już wierzyć, że to Ksantypa winna, że to zła, brzydka i głupia Ksantypa sprawiła, iż życie Sokratesa było takie nieszczęśliwe.