Artykuły

Rosyjskie banie

Nie można powiedzieć, by dzieła rosyjskiej literatury satyrycznej - w XIX wieku jeden z najświetniejszych nurtów literatury światowej - nie znajdowały w naszym teatrze należytego oddźwięku. Wielkich satyryków rosyjskich, od Gogola do Majakowskiego, grywa się często i nieraz są to widowiska twórcze ze znakomitymi rolami naszych czołowych aktorów. Zwłaszcza niektóre inscenizacje " Łaźni" i "Pluskwy" Majakowskiego weszły do historii naszego teatru, by wymienić choćby polską prapremierę "Łaźni" w Teatrze Nowym w Łodzi, rok 1954.

Obie wymienione sztuki Majakowskiego są do zagrania i właściwej interpretacji trudne, nie brakowało nam też omyłek i z "Łaźnią" i zwłaszcza z "Pluskwą". Teatr Majakowskiego jest publicystyką, agitacją, atutem w walce. Taki jest w założeniu i takiego chciał Majakowski w wykonaniu. Stąd świadome wyjaskrawienia, wściekła groteska i brutalne uproszczenia, a także efekty z poetyki estrady i cyrku. Takie środki zazwyczaj chybiają celu, powodują przytępienie ostrza satyry i osłabienie wymaganych reakcji widza, który wie, że najgorszy burżuj może być zarazem uroczym mężczyzną, dobrym, ojcem dzieciom i nawet tkliwym filantropem, a niekoniecznie grubym brzuchaczem, z cygarem w opasłej gębie i z biczem w tłustej łapie. Taki efekt ujemny może się zdarzać, ale nie w recepcji Majakowskiego. Geniusz Majakowskiego polegał i na tym, że najjaskrawsze środki wyrazu umiał poeta osadzić w prawdzie społecznej. W "Misterium Buffo" jeszcze mu to nie całkiem wyszło. W "Pluskwie" i w "Łaźni" wyszło znakomicie.

Ostatnia u nas "Łaźnia" - przedstawienie Teatru Nowego z Poznania, w reżyserii Izabelli Cywińskiej - dobrze myje (pierze) biurokratów, ma siłę przebicia i siłę uogólnienia, pasję jej autora. Jest to zatem sukces wybitnej reżyserki, którą czasem ponosi temperament, a niecierpliwość spycha na bezdroża, ale która w "Łaźni" okazała swą dojrzałość artystyczną i wnikliwe wyczucie intencji Majakowskiego. Przedstawienie jest zdecydowane w tonie i znajduje najżywszy odzew u widza. Tak jak chciałMa jakowski.

Nie jest to widowisko bez skaz. Przekarykaturowanie obstawy mistera Pond Keatcha odwołało tę współpracującą asystę z rzeczywistości, w której czuje się ona jak na bankiecie, A w finale teatr nie uniknął pewnych dłużyzn. Były to jednak skazy, które gubią się przy spojrzeniu na całość. Ta "Łaźnia" Cywińskiej jest sprawna i obrotna, dobrze wprawiona w ruch także w swej konstrukcji scenoplastycznej (Jerzy Kowarski) i wymowie kostiumów. Pojawiły się tu nawet sceny, które tę "Łaźnię" poznańską stawiają przed pamiętną łódzką inauguracją tej sztuki, w reżyserii Dejmka. Do takich zaliczę przede wszystkim widowisko, zorganizowane dla zadowolenia Pobiedonosikowa przez Reżysera (Leszek Dąbrowski): Naczdyrdups nie tolerowałby żadnych obnażeń i frywolności, przemycanych pod znakiem wałki ze zgniłym kapitalizmem: Cywińska utrafiła najlepiej w jawny gust Naczdyrdupsa. A w ogóie scena teatru w teatrze jest u Cywińskiej kulminacją całego "cyrku i fajerwerku", właśnie przez to, że tak zwyczajna z życia wzięta". Pomysł rozdzielenia Pobiedonosikowa na dwu dygnitarzy: tego z widowiska pod nazwą "łaźnia" i tego z autentycznego urzędu, z najprawdziwszej rzeczywistości sprawdził się i zagrał doskonale. Dodajmy, że oba wcielenia Naczdyrdupsa znalazły wybornych realizatorów. Janusz Michałowski był dostatecznie teatralnie groźny w swym wyglądzie, postępowaniu i typowości, a Stefan Czyżewski dostatecznie niebezpieczny w swej naturalnej postaci i poczuciu nieomylności nadętego biurokraty.

Ujrzałem tę "Łaźnię" na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, na której goście z Poznania przerwali na parę dni serię przedstawień. "Bałałajkina i Spółki", sztuki Siergieja Michałkowa, napisanej podług motywów Sałtykowa-Szczedrina. Gogol i Szczedrin, nie tylko krytycy literaccy powoływali tych dwu pisarzy jako wzór i przykład dla nas, współczesnych. Z Gogola korzystamy w całej pełni. Ale i ze Szczedrina. Pamiętam dobrze pewne ostre przedstawienie Szczedrinowskłch "Cieni" we Wrocławiu. Grano też już u nas "Smierć Pazuchina", która zresztą nie jest tak mocna jak inna "śmierć" w literaturze tamtych czasów. "Śmierć Tarełkina" Suchowo-Kobylina.

"Bałałajkin i Spółka" to adaptacja sceniczna jednej z najostrzejszych powieści Szczedrina. Rzecz dzieje się w czasach narastania reakcji w Rosji, u schyłku panowania: "liberalnego" Aleksandra II i z nastaniem ery samodzierżcy Aleksandra III. Radykalny demokrata Szczedrin patrzył z przerażeniem na to, co się wydziwia w państwie carów: z przerażeniem patrzył na panoszenie się reakcji, a z obrzydzeniem na bezsilność i bezgraniczny oportunizm tzw. liberałów, zastraszonych przykręcaniem śruby przez aparat carskiej władzy. Na barwnym tle wydawania przez kupca pierwszej gildii Paramonowa (pyszny w tej roli Stanisław Wyszyński) swej utrzymanki (bujna rola Mirosławy Krajewskiej) za mąż za pokątnego adwokacinę Bałałajkina (Marek Bargiełowski) zarysowuje Szczedrin sylwetki dwóch szlachciców-nierobów, inteligentów, lękających się własnego cienia (wyraziste role Witolda Skarucha i Andrzeja Szcźepkowskiego). Widzimy uległość i służalczość obu panów wobec władz nawet niskiego szczebla (Zygmunt Kęstowicz w roli oficera policji, nadzorującego określoną dzielnicę miasta jest prawie dobrodusznym stupajką, przez co jeszcze bardziej drżą przed nim Narrator i jego przyjaciel). Mało znam sztuk - a może żadnej - w której burżuazyjna inteligencja została poddana tak bezwzględnej, miażdżącej krytyce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji