Artykuły

TO DOPIERO ZABAWA!

Na Scenie Nowej oglądamy (i coś znacznie więcej jak "oglądamy") "Zabawę" Sławomira Mrożka. Okazja, aby wrócić pamięcią do początku lat sześćdziesiątych, kiedy ukazywała się wspaniała seria jednoaktówek pisarza. Wszystko to wówczas były strzały "w celu". Miało się wrażenie, że pisarz znosi złote jajko, które świadomość społeczna nie zawsze na czas zdążyła dla siebie urodzić. "Zabawa" była jedną z bohaterek. Jeszcze w 1964 r. Józef Kelera pisał z entuzjazmem o absolutnej rozpiętości znaczeń tej sztuki. Jeszcze trwało odkrywanie tego jedynego sensu, który zrówna i niejako stopi sztukę z rzeczywistością. A jak to wygląda po kilkunastu latach? Czy nie okaże się owocem przejrzałym, który zbyt długo nad naszymi głowami wisieć nie może? Gdy czytamy sztukę, zdajemy sobie sprawę, że sensy przeszły na drugą stronę rampy od dawna. Zapytamy wówczas, co tam się z nimi stało, jak się dały urobić w różne formułki myślowe - jak żeśmy sobie przyswoili, zniekształcając je, przysposabiając na miarę swoich możliwości, upodobań, kompleksów i urazów. I co zostało w takim razie z tej myśli ostrej, przenikliwej. Czy to może stanowić jeszcze jakąś rację u końca lat siedemdziesiątych i nie tyle że przestało być prawdą, co rozmazało się w naszej powszechnej akceptacji, zgodnym potakiwaniu. I stąd już niedaleko do najprostszego pytania: czy można jeszcze raz odkryć tę sztukę w teatrze, to znaczy doświadczyć widzów siłą jej działania? W tych niepokojach kryje się zapewne źródło radykalnych rozwiązań do jakich sięgnęła Izabella Cywińska reżyserując "Zabawę", przedstawienie ciekawe, prowokujące do dyskusji. Przede wszystkim warunki tej sceny pozwoliły nadać publiczności inny status w przedstawieniu, o czym nie jesteśmy lojalnie powiadomieni (ale czy życie jest wobec nas lojalne?), lecz orientujemy się dopiero w trakcie jego przebiegu. Nie jesteśmy tylko widzami na przedstawieniu sztuki Mrożka, my zostaliśmy wciągnięci także do zabawy, którą organizuje reżyser poprzez wprowadzone elementy inscenizacji, charakter wspomnianej już sali i sposób gry aktorów. Nie można nas było uczynić partnerami współdziałającymi, bo trzeba by naruszyć autonomię sztuki w jej najbardziej newralgicznym obszarze. Został jednak wykorzystany fakt, że jesteśmy obecni a więc działamy chcąc nie chcąc. Nawet nasz brak udziału w tym co się dzieje może stać się znaczący przy odpowiednim ustawieniu aktora. tym bardziej stało się to możliwe, że w sztukę, w jej dialog jest wpisana relacja do rzeczywistości, która istnieje poza sceną. To założenie ma zasadnicze znaczenie dla bohaterów, którzy szukają zabawy, domagają się jej, żądają i w końcu sami ją zaczynają aranżować, bo ciągle nic się nie dzieje, nie ma nikogo, kto by zareagował na ich poczynania, a przecież ludzie są i nie ważne nawet gdzie - są i powinni mieć takie same potrzeby jak oni występujący o to tak energicznie i zdecydowanie. Cywińska właśnie w nas, widzach, zobaczyła tę rzeczywistość wpisaną w sztukę jako "niemą", jako dręczącą ciszę i milczenie wkradające się w dialogi bohaterów, kiedy każdej chwili głos jej może zabrzmieć, ale nie dochodzi do tego. Pozostaje wtedy tylko wrażenie wyzierającej natychmiast pustki, którą kolejne padające kwestie bohaterów natychmiast niweczą, unieważniając nasze podejrzenia czy konkretne już odczucia. Ale jak długo może się im to udawać, na jak długo starczy inwencji?

Dokonuje Cywińska posunięcia na swój sposób ostatecznego, jest na granicy tego co "wolno z autorskim tekstem czynić. Ale jest to też jak sądzę gest niezwykle dramatyczny i powiedziałbym nawet, że rozpaczliwy, prowadzący do pewnego rodzaju agresji wobec widza. Po prostu sytuacja wymaga zdecydowanych argumentów. Nie wystarczy uruchomić proces intelektualny - trzeba nas doświadczyć, żebyśmy poczuli na własnej skórze dręczącą pustkę, ten brak kontaktu, kiedy nie wiadomo co myśleć, nie ma się żadnego oparcia dla swoich myśli. I co najgroźniejsze, kiedy przyzwyczailiśmy się do tego stanu. Cywińska postępuje z nami po trosze tak jak autor ze swoimi parobkami, wpuszcza nas w świat teatru bez względu na to, ile rozumiemy.

Bo może coś się stanie, może coś przeżyjemy. a przecież nasze prawo do egzystowania w przedstawieniu jest ciągle problematyczne, można je każdej chwili podważyć. W efekcie czujemy się zawieszeni w powietrzu. Nie mamy swego miejsca, nie widzimy swojej roli w sposób uchwytny dla nas samych, tak jak parobkowie usiłujący się bezskutecznie określić i nie ukrywający przy tym pretensji, że im nie pomagamy. Absolutne nieporozumienie. Nikt nie ma swego miejsca i każda strona łatwo może znaleźć uzasadnienie tego w obecności drugiej. Możemy się winić wzajemnie. Chciałoby się krzyknąć: to dopiero zabawa! Jesteśmy w tym wszystkim co się dzieje zanurzeni po uszy. Nie łatwo w tej sytuacji zajmować pozycję widza, a jest to ustawienie dające jakie takie oparcie. Bez tego o wiele trudniej śledzić myśl przedstawienia. Główny nurt dramatyczny, jakby się roztapiał w inscenizacji. Zawsze jest trudniej jednocześnie brać udział i poznawać, niż robić jedno. Tym razem żąda się od nas obserwacji nie tylko tego co widzimy, lecz także samego siebie, bo i nasze własne doświadczenie zaczyna należeć do sensu całości, jest treścią przedstawienia. A widzowi trudno odzwyczaić się od myśli, że przychodzi po to by śledzić cudze męki. Ma swoje własne przecież cały dzień i noc.

Jesteśmy w tym przedstawieniu poddani presji sytuacji teatralnych budowanych przez Cywińską niezwykle prosto, rozwijających się ze sobie właściwą, ale za to przekonywającą, logiką, które zaskakują osiąganą precyzją wyrazu. Mają coś ze stylu charakterystycznego dla tekstu Mrożka. I stąd inscenizacja nie razi. Ze spokojnym sumieniem można powiedzieć, że wszystko to u Mrożka zapisane. Najpierw czekamy w hallu aż nas wpuszczą. W końcu zjawiają się aktorzy i ruszamy za nimi wąskimi schodami. Zatrzymują nas na piętrze drzwi. Nasłuchujemy razem z aktorami. coś słychać. jakaś wątła zanikająca muzyka. zaczynają się dobijać. Po dłuższym mocowaniu - bo nikt nie otwiera - udaje się im przeszkodę sforsować. Wchodzimy do izby o surowym wyglądzie, niczyje miejsce, akurat takie, gdzie można poszaleć, powariować i nikt nie będzie miał pretensji, że się tu było, coś poniszczyło. Drewniane stoły pod ścianami wokół i ławy. Podłoga z desek. W kącie szafa, widać, że nie do tego wnętrza, ktoś upchnął ją tu, bo szkoda czasu na rąbanie. Nie ma nikogo. Cisza. Goło. Pusto. Rozchodzimy się po sali. Siadamy. Rozglądamy się. Co dalej? Tymczasem aktorzy zniknęli. Drzwi zamknięte. I znowu od początku to samo, ale z innej pozycji to oglądamy. Dobijają się. Co robić? Chyba siedzieć i czekać. Wreszcie drzwi lecą na ziemię. Wpadają do środka. Patrzą po nas. Widać że napięcie opada, miny rzedną. Nic z tego nie ma, czego oczekiwali, co miało być. Cicho. Pusto. Wyraz zawodu. Tak samo jak za pierwszym razem, kiedy nas tu nie było. Żadnej różnicy. Jest tak jakby nie było nas nadal. Nie wiadomo co obowiązuje siedzących a co nie. Kim jesteśmy. Jaka nasza rola. Tamci zrezygnowali, nie chce im się próbować z nami niczego. Milczenie. Niezdecydowanie. Ale coś trzeba robić i to z tym kim się dysponuje. A dysponują nami, tymi którzy niby są. Kiedy wychodzą do nas z konkretną inicjatywą odzywają się - nas właściwie nie ma. Nie mamy nic do powiedzenia. Nie wiemy nawet czy byłoby nam wolno coś powiedzieć. Kiedy natomiast aranżują coś swojego by ruszyć z miejsca, to wtedy słuchamy, staramy się zrozumieć, przeżywamy. Więc znowu przyglądają się nam uważnie. A nuż... Może by coś z tego było. Próbują jeszcze raz. Może się tym razem nadamy. Ale coraz rzadziej te próby podejmują. Pochłania ich to co sami aranżują i zawsze się taki musi trafić, co za głęboko w to się wda. i robi się na chwilę z tego dramat. a my coraz bardziej jesteśmy wtedy w roli widzów. już to miejsce jakoś psychicznie sobie wymościliśmy, jak gniazdko. Jesteśmy w stanie mówić co się nam podoba a co nie. I można tylko żałować, że trwa to tak krótko. Ale słychać znowu ten nostalgiczny motyw muzyczny dochodzący od strony drzwi i schodów. Nasi bohaterowie zmęczeni, wyeksploatowani z pomysłów, zniechęceni nikłymi rezultatami podrywają się jednak. Może gdzie indziej będzie inaczej jak tu. Może tam będzie ktoś. Wychodzą. Ale my już z nimi nie pójdziemy. My wiemy przecież, że tu byli ludzie. Byliśmy my sami, we własnej osobie każdy jeden. A czy gdzie indziej są inni ludzie, ażeby mogło być inaczej?

"Zabawa" Mrożka w inscenizacji Cywińskiej jest widowiskiem przejmująco smutnym, skazującym świat na pustkę, wobec której czujemy się bezradni, bo czai się w sytuacjach, gdzie my staramy się jakoś znaleźć, poradzić sobie, z czymś walczyć i zapominamy, że to są jakieś fragmenty tylko, że dopiero gdy objąć ich ciąg, ujawnia się coś więcej, ale wtedy to my czujemy się cząsteczką, fragmentem. Na pewno u Cywińskiej zanika lekkość przewodu myślowego "Zabawy". Wnikamy w gęstwę ludzkich mistyfikacji - to już nie tylko przedsiębiorcza ludzka myśl, lecz wielka chimera. To już nie zjadliwa ironia, skrzący się, odkrywczy dowcip - to posępność doświadczeń, którymi wszyscy są zmęczeni.

Szczególnie trudne zadania w tej realizacji mieli aktorzy. Budują role zgodnie z rodowodem, jaki Mrożek przypisał im swoim tekstem. Rysunek jest charakterystyczny, wypracowany i zróżnicowany u każdego z trójki. Bardzo czytelny w gestyce jest Janusz Michałowski, Michał Grudziński prowadzi momentami postać do karykatury, Jacek Różański dał postać zwartą, skupioną, nacechowaną statycznością. W sumie jednak strona ruchowa jest rozgrywana bardzo ostro, dynamicznie. Problemem jest oczywiście gra do widzów. Dialog Mrożka ogromnie związany od kwestii do kwestii, jak w maszynie logicznej, nie stwarza aktorom sytuacji nazbyt łatwej. Z dużym wyczuciem rozwiązywał te momenty Michałowski. Były chwile jakby quasi zbliżeń czy kontaktów. Możliwości są tu ogromne dla ujawnienia osobowości aktora, ale może też i dlatego jest to w dużym stopniu terra incognita.

Od innej strony jest to także problem widowni Sceny Nowej. Z kolei, aby mówić o tym, trzeba zapytać czy scena ta ma już swój charakter rozpoznawalny dla publiczności. Nie jest to przecież scena "dla wszystkich", bo jest po prostu za mała. A jeżeli tak to dla kogo? Kogo wybierać? W dużym stopniu teatr już wybrał, mówi o tym trochę repertuar, mówi też realizacja właśnie omawiana. Kroi się ta scena dla mnie osobiście trochę po krakowsku, gdyby rzecz jasna brać od strony teatru, bo od strony publiczności wszystko jeszcze pod znakiem zapytania. Mówiąc "po krakowsku", myślę o pułapie intelektualnym, o ambicjach artystycznych - natomiast wiadomo doskonale wszystkim, że składa się na to także tworzenie własnego niepowtarzalnego klimatu. i dlatego próba takiej sceny w Poznaniu to bardzo ciekawe i bezcenne działanie dla tego miasta. Zadanie też ogromnie trudne . Bo kto by miał ten klimat prowokować, aby pojawiły się tu określone środowiska młodej inteligencji, aktywu kulturalnego? Najchętniej wspomniałbym tu skromnie i cicho o aktorach, boć nie daremnie mówi się sporo o zespole Teatru Nowego, o jego cechach i przymiotach. Ale wiadomo też, że aktorzy dużo pracują, widzimy ich twarze na ekranach telewizorów, w kinie - więc już odchodzi mi ochota, aby o tym mówić. a przecież tylko aktor pierwszy czuje się w teatrze u siebie. Reżyser - to jednak zawsze w końcu osoba urzędowa. A problem nie wydaje mi się wyssany z palca, zwłaszcza, kiedy myśli się o ambitnych planach tej sceny i o tych, którzy będą tu przychodzili.

Teatr Nowy w Poznaniu (Scena Nowa); "Zabawa" Sławomira Mrożka. Reżyseria: Izabella Cywińska; scenografia: Jerzy Kowarski; muzyka: Jerzy Satanowski. Premiera - 19 czerwca 1979.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji