Dramat, z życiem w tle
Scena przesunięta do przodu. Trochę więcej przestrzeni, powietrza, perspektywy i niemal całkowita iluzja wnętrza domu, usytuowanego gdzieś tam na prowincji, w głębi Rosji. Nadrzędnym, wspólnym i dla reżysera i dla scenografa i dla muzyka imperatywem, było w tym przedstawieniu uzyskanie owego, tak niezbędnego sztukom Antoniego Czechowa, nastroju smutku, nostalgicznej zadumy, świadomości upływającego czasu.
I stąd właśnie ów śpiewający na żywo, (a nie z żadnego tam magnetofonu), czyżyk, stąd ciągle towarzyszące przedstawieniu odgłosy przyrody: poświsty wiatru i szumy oraz skrajnie naturalistyczne efekty wizualne padającego za oknami śniegu. Spokój i ład zewnętrzny, a jednocześnie ogromny niepokój w ludziach. Ich samotność, niemożność porozumienia się i przełamania owej bariery pustki wewnętrznej i ogólnej bezsiły. I nieustannie obecna w tym przedstawieniu refleksja nad życiem. Jakże smutne i jałowe jest ono dzisiaj, ale przecież kiedyś będzie inne, lepsze, ciekawsze...
Kiedy się decyduje grać Czechowa, trzeba istotnie zacząć - tak jak Janusz Nyczak - od tego wszystkiego co stworzyć ma nastrój i klimat dawnej prowincjonalnej Rosji, a potem dopiero w tym klimacie i w tych realiach, mocno osadzić aktorów i pozwolić im do woli ów nastrój pocelebrować. Janusz Nyczak nieraz już dowiódł, że doskonale czuje i rozumie tego typu teatr i dramaturgię. Przedstawienie, jak zawsze u tego reżysera, rodziło się długo, mozolnie, z próby na próbę. W sztukach A. Czechowa nie wystarczy dobrze zagrać swoją rolę, trzeba jeszcze poczuć się częścią kolektywu, wtopić w przedstawienie. W tym teatrze, w którym z pozoru wszystko rozstrzyga się w słowach, nie zawsze słowo jest przecież najważniejsze. Czasami właśnie pauza, gest, zaduma. Grając w sztukach A. Czechowa - jak mawiają starzy aktorzy - trzeba nauczyć się także pomilczeć na scenie. I stąd właśnie ów inny, zgoła niedzisiejszy, zwolniony rytm spektakli. I inna jakby optyka widzenia sceny. Uchylona oto została przed nami jedna ze ścian mieszkania, w którym odbywa się przyjęcie imieninowe. Wnoszą właśnie samowar. I ten samowar w tym momencie jest najistotniejszy.
O czym jest ta sztuka? Co Antoni Czechow chciał, nam powiedzieć poprzez "Trzy siostry"? Tyle już na ten temat napisano, że wystarczy może powtórzyć najczęściej stawiane przez jej komentatorów pytania. Czy jest to głównie sztuka o życiu prowincji, czy o rozziewie między tym, co zawiera się w marzeniach i iluzjach, a konkretną rzeczywistością. A może jest to po prostu zbiorowy portret nie umiejącej uporać się ze swoimi problemami inteligencji. A może tylko opowieść o rozstaniu się miasta ze swoim garnizonem... Sztuka nie ma przecież jednego generalnego tematu, wokół którego wszystko się obraca. Stara się jakby pokazać życie zbiorowe, a dopiero na jego tle autentyczne ludzkie rozterki i dramaty.
Przedstawienie Janusza Nyczaka jest przedstawieniem typowo reżyserskim, ale dokonuje się ono przecież poprzez aktorów i oni to właśnie najbardziej są tutaj eksponowani. W tym ansamblowym spektaklu żadna z ról zdecydowanie nie wysuwa się jednak na plan pierwszy. Wszystkie są ważne i sobie wzajemnie podporządkowane. Fałsz jednej z postaci dramatu rzutuje od razu na drugą. W tym właśnie przedstawieniu najlepiej można dostrzec jak bardzo zespołową sztuką może być teatr. Trzy tytułowe siostry, są w zasadzie takie jakie być powinny. Olga - Kazimiery Nogajówny jest poważna, myślami nieobecna, wiecznie zapracowana. Masza - Marii Maj, rozdygotana wewnętrznie, powodowana emocjami, wyemancypowana. Irina - Grażyny Wolszczak, pełna dziewczęcego niepokoju, niezdecydowania i uroku. Więcej niż przekonujący jest Wierszynin - Tadeusza Drzewieckiego. Jest w tej postaci coś charyzmatycznego, a równocześnie coś z rezonera - marzyciela, nieżyciowego utopisty. Świetnie kontrastuje z nim groteskowo zagubiony Andrzej - Wiesława Komasy oraz nader wyrazista, chociaż nazbyt może komediowo pokazana, Natasza - Hanny Kuliny. Ale w tym przedstawieniu równie ważne i istotne są także role i postacie zdecydowanie drugoplanowe, a wśród nich wyjątkowo trafny w swej charakterystyce Fierapont - Bolesława Idziaka.
Nie wszyscy lubią taki teatr na długie wieczorne godziny. Teatr tak bardzo niedzisiejszy i tak inny od tego, jaki serwuje nam telewizja. Ale ten, kto w nim gustuje, opuści zapewne widownię Teatru Nowego usatysfakcjonowany.