Artykuły

"Trzy siostry" przez pryzmat nadziei

OGROMNE zainteresowanie i widzów, i krytyki wysta­wionym na scenie poznań­skiego Teatru Nowego przedsta­wieniem "Trzech sióstr" Antonie­go Czechowa - zaskakuje. Utwór ten, przewrotnie nazywany "kome­dią" od czasu prapremiery sprzed 86 lat, która stała się ważnym wydarzeniem w życiu teatralnym Rosji, grany był - jak się wy­dawało we wszystkich możliwych konwencjach - od optymistycz­nej do pesymistycznej, od farsy po tragedię. Teatralna tradycja dostarcza również bogactwo in­terpretacji aktorskich występują­cych w utworze postaci.

I oto Janusz Nyczak tworzy spek­takl, uznany przez wielu za najwybitniejszą inscenizację ubiegłe­go roku i zostaje uhonorowany nagrodą im. Konrada Swiniarskie­go. Co najdziwniejsze nie wyra­ża myśli Czechowa nazbyt nowa­torsko, a wręcz przeciwnie - co nie jest dzisiaj w modzie - po­przez pieczołowite, pełne odczy­tanie didaskaliów autora, choć czasami inaczej je interpretuje. A może dzisiaj, kiedy triumfuje te­atralna awangarda, przypomnienie klasycznej konwencji teatru jest nowatorskie?

Stereotyp każe grać Czechowa w zwolnionym tempie, w melancholijnym nastroju, obfitujący w długie chwile milczenia. Według kanonu nakreślonego inscenizacją MCHAT-u. U Nyczaka postacie żyjące w świecie namiętności, pra­gnień i nadziei widzimy w całej pełni. Obok liryzmu i nostalgii w ich życiu są różne nastroje i tony. Także wesołość. Widz doświad­czając tragizmu i trywialności egzystencji bohaterów dramatu dostrzega ich wrażliwość, prosto­tę dążenie do Dobra i Piękna. Czechow wszakże o najważniej­szej idei nie mówi wprost. Jakby broni swojego kształtowanego głę­boką wrażliwością świata przed nadaniem mu nazbyt jednoznacz­nej wizji.

Dom rodzinny Prozorowów pe­łen jest życia - równocześnie na kilku planach trwa akcja - tu śpiewają oficerowie, tam Anfisa przygotowuje posiłek, wreszcie Masza toczy swój miłosny dialog z Wierszyninem. Ta polifonia wielu równocześnie rozgrywają­cych się scen wynika z sytuacji i staje się niezwykle naturalna, organicznie wpisana w styl domo­wego życia tamtych czasów.

Nyczak grę aktorów zbudował na zasadzie równoprawnej obec­ności na scenie, pozwalając im stworzyć sylwetki pełne i wyrazi­ste, choć żadna nie wysuwa się na pierwszy plan.

KAŻDA z postaci przeżywa swój osobisty dramat i od­czuwa tragizm toczącego się wokół życia. Subtelność i niejed­noznaczność reżyserskiej kreski pozwalała wyrysować postawy bohaterów, we wzajemnie zmien­nych konstelacjach uczuciowych. Chociażby Olga, w mistrzowskiej kreacji Kazimiery Nogajówny, pogodzona z losem, w którym nie doczekała się na prawdziwą miłość jest delikatna, wrażliwa, wy­rozumiała i tolerancyjna. Zamyślona i zobojętniała Masza (Ma­ria Maj) odżywa spotykając po la­tach nieciekawego małżeństwa z Kułyginem (nieco przerysowana interpretacja Jerzego Stasiuka) mężczyznę swojego życia Wierszynina (Tadeusz Drzewiecki) sta­jąc wobec dramatycznego wybo­ru. Oboje zawieszeni pomiędzy obowiązkami małżeńskimi, wiel­kim uczuciem a niezręcznością całej sytuacji potrafią jej nadać cechy wiarygodności i... wzruszać. W galerii kobiecych postaci jest jeszcze dziewczęca i spontaniczna Irina (Grażyna Wolszczak), nie potrafiąca odwzajemnić romantycznej miłości Tuzenbacha (Ma­ciej Kozłowski) i Natasza, świet­nie, z ogromnym temperamentem zagrana przez Hannę Kulinę. Ona, różniąc się od swoich inteligent­nych, uduchowionych i wrażli­wych szwagierek, przy całej emocjonalnej płytkości imponowała kobiecością. Zachwycił się nią Andrzej (Wiesław Komasa). War­to zauważyć, jak poszerzyło się emploi tego utalentowanego ak­tora. Bardzo delikatnie ukształto­wał swoją postać - stając się z zagubionego idealisty - ponurym pantoflarzem.

Niewątpliwie na podkreślenie zasługuje także Wojciech Standełło, który w roli Czebutykina mógł zademonstrować pełnię swej aktorskiej dojrzałości.

Bogactwo wiedzy o człowieku, pra­wda o jego tęsknocie do piękniejsze­go, pełniejszego, ciekawszego życia, emanująca z Czechowskiego tekstu powoduje, że każde pokolenie wpi­suje przeżycia postaci dramatu we własną świadomość. Ból egzystencji, tragiczny dystans pomiędzy oczeki­waniami i nadziejami, szara codzien­ność, gorycz i smutek, a jednocześnie wiara, że "za dwieście, trzysta lat życie będzie nieporównywalnie pięk­niejsze" tworzy filozoficzny kontekst przeżyć bohaterów.

Nieczęsto się zdarza, by w jednym przedstawieniu można było zaprezen­tować wysokie umiejętności całego ze­społu aktorskiego. Tu każdy - cho­ciażby Fierapont (Bolesław Idziak) czy Anfisa (Wanda Ostrowska) wyko­rzystał szansę pokazania swoich umiejętności. Teoria o kryzysie aktorstwa polskiego w tym zespole nie do­czekała się egzemplifikacji. Koncepcja "teatru zespołowego", "teatru bez gwiazd" lansowana od kilkunastu lat przez Izabellę Cywińską sprawiła, że poznański Teatr Nowy stał się te­atrem gwiazd, które błyszczą nie tyl­ko w tradycyjnej konwencji drama­tycznej Czechowa. Także w nowator­skich eksperymentach autorskich re­alizacji Wiśniewskiego.

Ale powracając do przedstawie­nia Nyczaka. Koloryt i odczucie harmonii całości w spektaklu, gdzie nośnikiem myśli i znaczeń są nie tylko słowa, nadaje piękna i staranna scenografia Michała Kowarskiego, pieczołowicie odtwarzającego szczegóły wnętrza domu zdeklasowanej rodziny. Do­pełnieniem jest aranżacja prze­strzeni i choreografia Henryka Konwińskiego a także muzyka Andrzeja Głowińskiego

Poetycka wrażliwość Janusza Nyczka stworzyła dzieło artysty­czne nawiązujące do tradycji in­scenizacyjnych, ale pozbawione stereotypów i sztampy. Piękne i nastrojowe. Stawia go w rzędzie najwybitniejszych twórców pol­skiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji