Artykuły

Słuchaj Izraelu

Po raz pierwszy spotkali się w listopadzie. Do premiery doszło po ośmiu męczących miesiącach prób. Długo nie wierzono, że "Słuchaj, Izraelu" zostanie pokazane publiczności, a gdy już na pewno było wiadome, że Jarocki nie zrezygnuje z wystawienia sztuki, zaczęto obawiać się, że nie nastąpi to przed wakacjami. Po Krakowie krążyły niepokojące wieści, że z woli reżysera nastąpił całkowity paraliż działalności teatru, bo wszystko zostało podporządkowane drakońskim rygorom prób. A zespół? W zespole - jak ktoś ładnie określił - nastąpiło prawdziwe "pospolite ruszenie". Przez scenę przewinęło się blisko 70 aktorów, nie licząc gromady statystów. Słowa "przewinęło się" użyłam właściwie, ponieważ w dramacie Jerzego Sity można mówić o kilku zaledwie rolach (nie wiem czy i to nie jest przesadą) - pozostałe są maleńkimi epizodami. Zwykle powierza się aktorom skazanym na grywanie "ogonów"; tu tłum epizodzistów tworzyli aktorzy z nazwiskami Czy mieli Jarockiemu za złe wielogodzinne "stójki" na scenie bez czysto aktorskich satysfakcji? Z pewnością tak, niemniej próby toczyły się dalej... Ten i ów sarkał, nie mogąc skorzystać z ciekawej propozycji spoza teatru, nie weszły w próby świetnie zapowiadające się przedstawienia Tadeusza Bradeckiego i Rudolfa Zioły... Bilans kosztów, ogólnie rzecz biorąc, jest duży. Ale teatr to nie sklep, toteż wszystko jest w nim niewymierne, zwłaszcza cena sukcesu. I jeśli w ogóle o tym wszystkim piszę, to dlatego, że premiera "Słuchaj Izraelu" miała dać odpowiedź na fascynujące pytanie: co wydarzy się w teatrze, gdy wybitny twórca w imię efektu artystycznego zmusi świetny zespół do katorżniczej pracy. Podejrzewam, że niewiele jest w Polsce scen, zdolnych do podjęcia podobnego wysiłku.

Pierwsze wrażenie ze spektaklu: "Słuchaj Izraelu!" jest przedstawieniem bardzo urodziwym. Widać w nim precyzyjną rękę mistrza, który w tworzywie teatru lepi niczym w glinie. Przedstawienie zostało wyreżyserowane z bezbłędnym wyczuciem smaku. Nawet najzagorzalszy przeciwnik Jarockiego nie znalazłby w nim śladu efekciarstwa choć dramat Jerzego Sity - co tu ukrywać - jest napisany efekciarsko. Autor usiłował dokonać artystycznej syntezy gehenny narodu żydowskiego w czasie II wojny światowej. Pomijam koniunkturalny charakter pomysłu wypływający z mody na zainteresowanie tą kulturową egzotyką - nieczystość intencji polega na czymś: o metafizycznych tajemnicach judaizmu nie powinien chyba pisać ktoś, kto nie jest "stamtąd", choćby na prywatny użytek studiował "Talmud". Sztuka Sity, zagubiona w tasiemcowych dialogach i didaskaliowych opisach, nie brzmi autentycznie, przypomina cepeliowską makatkę. Roi się w niej od melodramatycznych obrazków rodzajowych. Autor np. zaleca, aby na scenie, w obecności chasydzkich duchów, maszyniści w maskach przeciwgazowych zmieniali dekoracje, prezydent Starzyński, przed baterią radiowych mikrofonów ogłaszał alarm dla miasta Warszawy, a serca widzów rozdzierał trup dziecka przykryty na chodniku gazetą... Tego wszystkiego w przedstawieniu nie ma; banalnej dosłowności poplątanej z metafizyką. Jarocki bezlitośnie ciął, kroił, oczyszczał sztukę, z magmy słów wyławiał najistotniejsze.

Jerzy Sito z historycznej postaci Adama Czerniakowa - przewodniczącego gminy żydowskiej - chciał stworzyć bohatera na miarę Mickiewiczowskich "Dziadów". I jest to nieporozumienie, ponieważ Czerniaków, w świetle faktów, był człowiekiem zupełnie innego formatu, niż Konrad, choć i jemu los dał prawo do bluźnierstw przeciwko Bogu. Jarocki poprzestał na skromniejszej historii: opowiedział o losach pewnego przywódcy skazanego na świadomość przegranej i brak zaufania u współplemieńców. Tym przywódcą wcale nie musi być Żyd. Mógłby nim być każdy inny człowiek, który znalazł się w podobnej archetypicznej sytuacji. Opowieść Jarockiego jest bardziej uniwersalna od powieści Sity. A mimo to wiem, że spektakl nie jest odbierany jednolicie i wywołuje rozmaite złośliwe uwagi widzów. Dziwne, bo przedstawienie prezentując bardzo wysoki poziom artystyczny - znacznie wyższy od tego, jaki ogląda się w Krakowie - budzi równocześnie uczucie niedosytu. Co więcej, zbyt łatwo zapomina się o nim. Dlaczego? Myślę, że piękno tego spektaklu jest zimne, wyzbyte uczucia. Jakiż więc warunek nie został wykonany w trakcie morderczych prób, że nie doszło do tego istotnego, najistotniejszego spełnienia w sztuce? Brak motywacji w tekście dramatu? Znużenie aktorów zbyt długim okresem prób? Wchodzimy na grząski teren czystej anatomii sztuki. Zimne piękno męczy. Jest nudne.

W trakcie przerwy zauważyłam Jerzego Jarockiego wmieszanego w tłum publiczności. Ciekawe, jak ogląda się spektakl z tej, a nie z tamtej strony? Zapewne reżyser dojrzał estetyczną perfekcyjność swego dzieła, ale czy odczuł jego oziębłość? - To tajemnica.

Stary Teatry Jerzy Sito - "Słuchaj Izraelu", reżyseria Jerzy Jarocki, scen. Jerzy Juk-Kowarski, muz. Stanisław Radwan. Premiera 11 VI 89 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji