Artykuły

I po balu...

ZWIĘKSZONA porcja programów rozrywkowych (zwłaszcza w bloku sobotnio-niedzielnym) dowodnie świadczy o tym, że nastroje karnawałowe udzieliły się także telewizji. Kwintesencją tychże miał być szeroko reklamowany pierwszy Bal Telewidzów, transmitowany w ub. sobotę z sal warszawskiego "Bristolu". Przez blisko 4 godziny relacjonowano nam, zgromadzonym przy odbiornikach, rzekome atrakcje tej zabawy uświetnionej obecnością niejednej popularnej postaci szklanego ekranu. Zobaczyć "prywatnego" Holoubka w towarzystwie Marii Wachowiak, przekonać się o urodzie telewizyjnych scenografów i reżyserów (kobiet!) znanych dotąd jedynie z nazwiska - to też rodzaj emocji. Tylko, że jak na 4 godziny to emcji i rozrywki (dla telewidzów) było stanowczo za mato. Zwłaszcza że nie zawsze dopisywana technika (głuche mikrofony, kamery - np. w przypadka malowania balonów przez A. Uniechowskiego i L. Zahorskiego), że poziom tzw. produkcji artystycznych trudno uznać za najwyższy. Dodajmy do tego jeszcze trochę pospolitego bałaganu, a łatwo dojdziemy do wniosku, że zabawa - przynajmniej po naszej stronie ekranu niezbyt się udaa. Można tylko mieć nadzieje, trawestując sakramentalne hasło Ireny Dziedzic (tym razem wodzirejki balu), że za rok będzie lepiej. Że będzie lepsza organizacja, lepsi wykonawcy, sprawniejsza technika, ciekawsze rozmowy z uczestnikami.

A propos rozmów przed kamerą. Nieraz narzekałem na ich nietelewizyjność, oficjalność, referatowość. Z tym większą przyjemnością odnotowuje jedną z najbardziej udanych tego rodzaju pozycji. Myślę o spotkaniu z prof. Zenonem Klemensiewiczem w krakowskim cyklu "Zapraszamy na wtorek wieczór". Oczywiście sukces tego programu jest zasługą nie tyle TV, ile rozmówcy, który zademonstrował wielkiej klasy talent gawędziarski, swobodę i kulturę bycia. Cieszyłbym się bardzo, a zapewne i wszyscy telewidzowie, gdyby znakomitego językoznawcę udało się namówić na częstsze z nami spotkania.

Dyskusja, rozmowa przed kamerą jest sztuką bardzo trudną, wymagającą od każdej ze stron pewnych umiejętności. Np. od dziennikarza prowadzącego program wymaga minimum taktu i szacunku dla rozmówcy. Nie zawsze w naszej TV jest pod tym względem najlepiej. Ileż to razy dziennikarz wysłuchuje wypowiedzi swego rozmówcy z obojętna, kamienną twarzą, nie zdradzając najmniejszego nawet zainteresowania (a powinien nawet wtedy gdy zna treść odpowiedzi). Jakże często przerywa wypowiedź w pół zdania, przeskakuje na zupełnie inny temat, do innego rozmówcy. By nie być gołosłownym, przytoczę choćby przykład programu "Uniwersytet nowoczesny", w którym pośpiech i bezceremonialność prowadzącego zamordowały temat niezmiernie ciekawy i aktualny.

W Teatrze TV po serii widowisk opartych na utworach klasycznych wreszcie coś współczesnego. Po długotrwałych perypetiach (o czym pisałem w swoim czasie), pokazano ku pożytkowi wszystkich sztukę E. Niziurskiego "Ucieczka z Betlejemu". Widowisko to - co najmniej interesujące z ciekawie nakreślonymi sylwetkami bohaterów, z dobrym, jędrnym dialogiem, prawdziwe w klimacie - wniosło sporo autentycznego życia, autentycznych konfliktów do nieco muzealnego ostatnio repertuaru Teatru TV. Co prawda przełom dokonywający się w postawie bohaterów sztuki (którzy początkowo postanawiają opuścić miejsce swojej ciężkiej, pionierskiej pracy, a później wracają) nie został przekonywająco umotywowany, co prawda sam problem nie jest nowy nawet w naszej literaturze - mimo to jednak "Ucieczka" jest pozycją zasługującą na uwagę jako przykład utworu zaangażowanego w sprawy naszego dnia powszedniego, utworu unikającego przy tym łatwej dydaktyki, i płytkiej publicystyki. Intencje sztuki Niziurskiego dobrze zrozumieli aktorzy, stworzyli też kreacje żywe i ciekawe (Nalberczak, Turek, Zaorski, Jasiukiewicz). Pamiętać się będzie zwłaszcza J. Świderskiego w roli starego Pacały. Reżyseria Z. Kuźmińskiego sprawna i staranna.

O pozostałych ciekawszych pozycjach minionego tygodnia - z konieczności - w skrócie. Drugi odcinek nadawanej z Krakowa telewizyjnej powieści "Dzwonić cztery razy" potwierdził moje wątpliwości wyrażone przy okazji inauguracji tego cyklu. Zamiast bohaterów rezonujących, popisujących się wobec siebie (a pośrednio i wobec telewidzów) elokwencją, błyskotliwością, docinkami i ripostami - wolałbym postacie może mniej efektowne, ale za to bardziej autentyczne, bardziej codzienne w reakcjach, w dialogach. Ale to już sprawa koncepcji takiej tele-powieści (bardzo dobrze interpretowanej przez aktorów).

Rozrywkowy program "3000 sekund z Jerzym Abratowskim" przyniósł sporo dobrych melodii tego popularnego kompozytora, parę złych tekstów (czy dlatego nie wymieniono autorów?), zadziwiająco smukłą sylwetkę Kaliny Jędrusik, nie najlepsze układy choreograficzne i niepotrzebny mariaż dobrych wykonawców z półamatorami.

P.S. Mój dawny profesor, bardzo miły i bardzo inteligentny Jan Szeląg, uczył mnie kiedyś na uniwersytecie, że prawdziwy felietonista nie powinien ułatwiać sobie życia wyrywaniem zdań z kontekstu, konstruowaniem zarzutów na podstawie części, fragmentów zdania. Dziwi mnie więc, że sam uciekł się do tej metody w jednym z ostatnich numerów "Kultury", polemizując moją oceną inscenizacji "Fantazego" w Teatrze Telewizji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji