Artykuły

Daleko od stolicy

ZNAKOMITĄ rekomendacją dla sztuki "Ucieczka z Betlejemu" było słowo wstępne Romana Szydłowskiego, nacechowane szczerą, udzielającą się telewidzowi sympatią do ludzi, którzy gdzieś na bezdrożach zaczynali i ciągle zaczynają budować nowe bazy przemysłowe Polski Ludowej. Ukrywają oni częstokroć pod warstwą brutalności serdeczne zaangażowanie się w tym, co robią. Zapewne ukazanie ich "trudnego optymizmu" przyczyniło się do odznaczenia sztuki Edmunda Niziurskiego II nagrodą na konkursie związanym z 20-leciem PRL. Ale fakt przyznania tej nagrody świadczy niejako o kłopotach repertuarowych naszych teatrów w zakresie rodzimej dramaturgii z tematyką współczesną. O ile bowiem sam pomysł uczczenia bohaterskiego wysiłku pionierów zasługuje na pełne uznanie, o tyle faktura artystyczna "Ucieczki z Betlejemu" pozostawia coś niecoś do życzenia. Wydaje mi się, iż niejeden telewidz poczuł unoszącą się nad utworem lekką woń lakieru, mimo gęstego przesypania tekstu "nieuczesanymi" refleksjami postaci.

Nie ulega wątpliwości, że gdyby się zliczyło tych wszystkich, którzy pracowali z dużym poświęceniem na wszelkich odkrywkach i budowach Polski ludowej, wypadłaby w sumie liczba niesłychanie imponująca. Aliści jeśli chodzi o sztukę, trudno się widzowi obronić przed pewną dozą sceptycyzmu, kiedy mu pokazują na raz aż pięć postaci, które są chłop w chłopa w gruncie rzeczy pozytywnymi bohaterami, przemyślnie skażonymi tym czy innym niewinnym grzeszkiem. Cóż z tego, że wybujała ambicja Edka sięga ponad awans na operatora (poza tym lubi on pasjami fotki z "babkami" - ajajaj!), a znowuż stary Pacała przechwala się względami swego syna, dyrektora przedsiębiorstwa (który w rzeczywistości jest zakulisowym czarnym charakterem, bo nie chce znać ojca), albo też Gienek marzy (jak najbardziej naiwnie) o bogatym ożenku i morgach, a tymczasem usiłuje ukraść, powiedzmy, całusa u przygodnej "babki"; Wiktorek zaś jest po prostu głupkowaty ze swoją chęcią epatowania wioski nowym garniturem... Trudno, nic nie poradzę, że mam ich wszystkich za poczciwców, mało wrażliwych na bodźce materialne, a już ich wódz duchowy Wielgud (nie ręczę za pisownię) jest zgoła zakrojony na pozytywnego bohatera, który kosztował tyle atramentu w niezbyt dawno minionych latach. I skazę mu przydzielił autor dość spopularyzowaną: ów Wielgud wymaga za dużo od ludzi, a zarazem za mało wierzy w ich gotowość do poświęceń. Ale nic to, bo i tak wiemy już z góry, iż nie będzie ucieczki z tego "Betlejemu", do którego pchnęła ich wszystkich żądza przygody ("ludzie lubią patrzeć na żłobki betlejemskie" i inne osobliwości). Nie będzie ucieczki tym bardziej, że jak deus ex machina zjawia się również pozytywna "babka", żona Wielguda, gotuje niemal andersenowską zupę na gwoździu, niby to namawia małżonka do wydobycia się z krainy znoju i błota, lecz w końcu sama się dyskretnie ulatnia w chwalebnym celu nierozbijania załogi.

I oto mamy, prawdę mówiąc, jednego pozytywnego bohatera rozłożonego na glosy, choć każda postać narzeka co niemiara, bo i na dworze leje jak z cebra, i żywności nie dowieźli, i okolica taka, że "oka nie ma na czym zawiesić" i w ogóle nuda, a tymczasem taki Edek poszedł dziesięć lat temu za Wielgudem. jako za działaczem (?), a tu co? "Zeszło się z węzłowej stacji na boczny tor".

Przy całym podejrzanym rodowodzie literackim sztuki Niziurskiego ogląda się ją w telewizji jednak z zainteresowaniem. Raz dlatego, że przyjemnie jest patrzeć na dobrych ludzi, a po wtóre dlatego, że dialog jest naprawdę pyszny, pełen inwencji w swoim autentyzmie, jędrny, acz uwzględniający obecność młodzieży poniżej lat szesnastu. Przypuszczam, iż to bogactwo dialogu wpłynęło w niemałym stopniu na dobre samopoczucie aktorów obsadzonych w widowisku (B. Klimkiewicz, St. Jasiukiewicz, J. Nalberczak, J. Świderski, J. Turek, A. Zaorski).

Reżyserzy: Z. Kuźmiński i E. Paszkowski, wraz ze scenografem J. Masłowskim, wykorzystali z powodzeniem kilka efektów filmowych, jak np. widok na beznadziejnie błotnisty krajobraz z koparką, wielokrotnie pokazana załzawiona szyba, uwydatnienie nieomal symbolicznych kubków, jak gdyby wziętych z wiersza Strumph-Wojtkiewicza. Summa summarum, niezależnie od wyłuszczonych zastrzeżeń, należy zaliczyć spektakl do budujących.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji