Artykuły

Medea

"MEDEA" Juliusza Łuciuka jest kolejną premierą baletową Państwowej Opery i Filharmonii Bałty­ckiej. Kolejnym ogni­wem, jak sądzę, tej samej linii repertuarowej, w której, obok klasy­cznych, żelaznych po­zycji, będących kano­nem i podstawą działań artystycznych każ­dego zespołu, znajdują się przedstawienia, stanowiące twórczą wizytówkę jego choreografa. Po "Annie Kareninie", po "Spartakusie" przy­szedł czas na "Medeę". Nie chodziło tu wca­le, jak rozumiem, o fa­bularne zilustrowanie losów mitycznej zbrodniarki, czarownicy. Zresztą utwór Łuciuka, na wskroś współczesny, trudny w odbiorze dla mniej wyrobionego wi­dza, wsparty jeszcze bardzo wyrazistym so­lo sopranowym nie dawał takich możliwości. Utwór jest krótki, zaledwie czterdziestominutowy; GUSTAW KLAUZNER zaprosił więc do współpracy znakomite­go perkusistę MARIA­NA WANDTKE, który rozszerzył niejako kom­pozycję Łuciuka o efe­kty perkusyjne, stano­wiące jedyny podkład muzyczny do rozwinię­cia genezy losów bo­haterki.

Ona bowiem, jej oso­bowość, jej działanie, interesowały przede wszystkim twórców przedstawienia. Wyko­rzystując mit, zachowując jego główne elementy spróbowali zrobić przedstawienie baleto­we, którego bohaterami są zwykli ludzie, przede wszystkim kobieta, imieniem Medea. Ludzie, targani wewnętrznymi sprzecznościami, kocha­jący i nienawidzący równie silnie, gotowi ważyć się nawet na zbrodnię.

Próba ta w dużej mierze się powiodła, zarówno Medea, jak Jazon i Kreon nie mają w so­bie nic z mitycznych, koturnowych herosów. Kostium - w pewnych elementach bliski epo­ce, nie ukrywa wcale ich prawdziwych twa­rzy i uczuć. Nie zasła­nia ich maską minio­nych lat, a raczej poma­ga uwypuklić prawdziwe, zwykłe, ludzkie, choć czasami bardzo nieludzkie oblicze.

Nie wiem, jak na pierwszą część wieczoru zapatruje się kompozytor; w moim przekona­niu łączenie krótkiego, bardzo dramatycznego utworu z innym w typową, baletową skła­dankę jest mało fortun­ne; rozwiązanie, które znalazł inscenizator uważam za szczęśliwe tym bardziej, że owe efekty perkusyjne stano­wią pewną, niemal je­dnorodną, całość z zasa­dniczym utworem, prowadzonym na premie­rze przez ZYGMUNTA RYCHERTA.

BOHATERKĄ wie­czoru była wyko­nawczyni tytuło­wej roli IZABELA ZUB. Od lat obserwuję rozwój tej utalentowanej tancerki, podziwiam jej znakomitą technikę, mając jednocześnie pre­tensję o zbytnie zam­knięcie się w sobie, pewną oschłość, wyczu­walny element wewnę­trznego chłodu. Tym razem ten dystans został szczęśliwie pokona­ny. Tancerka utożsami­ła się wewnętrznie z postacią, nadała jej wyraziste oblicze. Przy tym ogromnie, dynamiczny ruch został zespolony z psychologicznym rysun­kiem postaci. Pomógł tancerce niewątpliwie świetny kostium, ale przede wszystkim trafne odczytanie intencji inscenizatora i zrozu­mienie motywów dzia­łania samej bohaterki.

Obok Zubówny, jako przeciwstawienie tragicznej, a bezwzględnej Medei znajduje się Kreuza. Wdzięk, lekkość i powab tej korynckiej królewny znalazły uosobienie w LIDII DROŻYŃSKIEJ, wyrasta ona z zespołu baletowe­go na wielce obiecują­cą, a przy tym urodziwą tancerkę.

OBU paniom part­nerują dwaj pier­wsi soliści nasze­go zespołu ANDRZEJ MAREK STASIEWICZ jako Jazon i MIROS­ŁAW ŻUKOWSKI w podwójnej roli Kreona-Atetesa. Porównując, a porównania te nasuwają się nieodparcie, np. ze "Spartakusem" trzeba żałować, że trud obu, będących w świetnej formie tancerzy, ma w "Medei" mniejsze odbicie. Sprawia to w pewnej mierze pierwszoplanowe ustawienie po­staci kobiecej, taktże mniej "taneczna", trudniejsza do przełożenia na język tańca muzyka, ale i co uważam za szczególnie niebezpiecz­ne - powtarzające się obsadzanie obu tance­rzy w rolach protagonistów w tych samych przedstawieniach.

Choreografa walnie wsparł w tworzeniu żywego, dynamicznego spektaklu MAREK LE­WANDOWSKI fun­kcjonalną, bardzo sugestywną i piękną kolorystycznie scenografią. W przedstawieniu wyraziś­cie zaznacza swój udział cały zespół, całość spię­ta jak klamrą - sceną narodzin, byłaby o wiele bardziej sugestywna, gdyby nie nadużyto w niej głosu. Ból i cier­pienia matki-rodzicielki (BARBARA BRAND) urosłyby do wymia­ru symbolu, nawet, a może właśnie, w niezupełnej ciszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji