Artykuły

"Gałązka rozmarynu" ponownie zakwitła

O świcie 6 sierpnia 1914 roku z krakowskich Oleandrów wymaszerowała świeżo sformowana ze słuchaczy szkół oficerskich Związków i Drużyn Strzeleckich pierwsza kompania kadrowa. 144 przeważnie młodych ludzi dowodzonych przez Tadeusza Kasprzyckiego skierowało się ku granicy zaboru rosyjskiego. "...Byli właściwie nie umundurowani, a przyszli ułani nieśli siodła na plecach, bo konie zdobyć mieli dopiero w Królestwie. Wszystko to jednak były drobiazgi wobec poczucia misji powierzonej im przez Historię. "(1)

Cel tej misji uświadomił im trzy dni wcześniej komendant Józef Piłsudski, gdy stojąc przed szeregami legunów mówił: ...Żołnierze! Spotkał was ten zaszczyt niezmierny, że pierwsi pójdziecie do Królestwa i przestąpicie granice rosyjskiego zaboru, jako czołowa kolumna wojska polskiego, idącego walczyć za oswobodzenie ojczyzny. Wszyscy jesteście równi wobec ofiar, jakie ponieść macie. Wszyscy jesteście żołnierzami. Nie naznaczam szarż, każę tylko doświadczeńszym wśród was pełnić funkcje dowódców. Szarże uzyskacie w bitwach. Każdy z was może zostać oficerem, jak również każdy oficer może znów zejść do szeregowców, czego oby nie było. Patrzę na was jako na kadry, z których rozwinąć się ma przyszła armia polska i pozdrawiam, jako pierwszą kadrową kompanię."(2)

Wśród legunów był wówczas dwudziestotrzyletni, młody aktor Zygmunt Tempka. Słowa komendanta i wydarzenia, w których uczestniczył musiały głęboko zapaść mu w pamięć, skoro już po kilku latach opisał je na kartach swych opowiadań, a w czas jakiś później, równie sugestywnie przedstawił w sztuce "GAŁĄZKA ROZMARYNU" podpisanej, podobnie jak utwory prozatorskie, pseudonimem przyjętym jeszcze w młodości - Nowakowski.

Ale między rokiem 1914 a 1937, gdy "Gałązka rozmarynu" rozpoczęta swe triumfy na polskich scenach, minęło sporo lat, zmienił się historyczny i polityczny kontekst wydarzeń jakie rozgrywały się na krakowskich Oleandrach.

Stały się one jednym z ważkich argumentów w sporze między obozem rządzącym a endecją o kształt i treść tradycji narodowej li Rzeczypospolitej. "I jedni, i drudzy nie zamierzali z nikim dzielić się swymi zasługami przy odrodzeniu Polski. I jedni, i drudzy uważali, że tylko ich działania służyły sprawie narodowej". (3) A nie były to bynajmniej spory czysto prestiżowe: "Jeśli uznawało się bowiem wyłączność zasług danego obozu politycznego w odzyskaniu niepodległości, to logiczną tego konsekwencją było uznanie prawa jego do sprawowania władzy w niepodległym państwie."(4) Tę konstatację prof. A. Garlickiego pragnę szczególnie podkreślić, gdyż pomoże ona zrozumieć dziwne losy utworu Nowakowskiego w okresie po II wojnie światowej, kiedy to "Gałązka rozmarynu" na lat prawie czterdzieści zniknęła z repertuaru polskich teatrów.

Ale pozostańmy, przynajmniej na razie, przy sporach między sanacją a obozem narodowym. Piłsudczycy, szczególnie po roku 1926 szerzyli propagandę legionową, podkreślając przy okazji szumnie obchodzonych świąt państwowych, rolę i zasługi komendanta oraz ludzi z nim związanych w odzyskaniu i utrwaleniu niepodległości. Była to więc ideologia prymatu silnej władzy państwowej, uosobieniem której był Piłsudski, nad interesami jednostek i grup społecznych. Niepoślednią rotę w formowanej przez sanację tradycji historycznej odgrywały powstania narodowe, notabene sens których negował Roman Dmowski. Jednak endecy z czasem zarzucili ten osąd, skupiając się przede wszystkim na podkreślaniu znaczenia politycznej działalności Dmowskiego w Komitecie Narodowym Polskim w Paryżu i eksponowaniu czynnika narodowego w historii.

Tym, co wspólne w obu ideologiach była religia katolicka; uznanie jej narodowotwórczej roli w historii, w istocie powielanie mitu "Polak-katolik". Echa tych sporów przeniknęły nie tylko do programów i praktyki politycznej, znalazły swe odzwierciedlenie w prasie, przedarły się, czemu trudno się dziwić, do sfery kultury. Tu postawy i opcje polityczne przybierały często zawoalowaną formę, choć nie stroniono również od apologetyki lub - sytuując się na drugim biegunie - od paszkwilu.

Właśnie antylegionowym paszkwilem nazwano na przykład dramat Adolfa Nowaczyńskiego "Wiosna Narodów w Cichym Zakątku", gdzie jedną ze scen uznano za, ni mniej ni więcej, groteskową parodię wymarszu pierwszej kadrowej: oto wśród harmidru i zgiełku jakaś niezborna, rozlazła grupa cywilów "uzbrojonych" w kije, laski, archaiczne "gwery" wyrusza na bój!

Zygmunt Nowakowski - jako się już rzekło - aktor, ale zarazem znakomity antreprener, doktor nauk, publicysta i prozaik pisząc "Gałązkę rozmarynu" świadomie unikał jakichkolwiek deklaracji politycznych, angażowania się w spory, choć jego współpraca z uznawanym raczej za prorządowy koncernem prasowym "IKC", jak i sama tematyka sztuki określała już jego proweniencję; walczył przecież w Legionach!

Jeśli przyjąć, że twórczość artystyczna jest procesem organizacji przeżyć, to proces ten opanował Nowakowski do perfekcji. Przeżycia i emocje ulokował on tak zręcznie, że efekt końcowy wzbudził wśród widzów nie spotykany entuzjazm, wywoływał łzy wzruszenia, szczery zachwyt, choć w istocie, "Gałązka rozmarynu" jest sztuką gatunku określanego jako popularny. Nie ma tu roztrząsania wielkich dylematów filozoficznych, ale jest aktualna, szczególnie w tym kraju, pochwała patriotycznego czynu młodzieży, która pomimo różnic społecznych, politycznych, regionalnych w imię racji nadrzędnych potrafiła złączyć się w gromadę rzucającą - jak w legionowej piosence - na stos "swój życia los".

Jest w tym utworze trochę dydaktyzmu: ukaranie pyszałkowatości, podkreślenie więzów przyjaźni, miłości, wyakcentowanie roli religii. A gdzieś w tle majaczy postać komendanta uśmiechającego się dobrotliwie i pozdrawiającego publikę protekcjonalnym gestem. To wszystko okraszone znakomicie dawkowaną porcją humoru, tańca i nostalgicznych pieśni. Kompozycyjna perełka.

Od chwili prapremiery 9 listopada w warszawskim Teatrze Polskim (reż. Aleksander Węgierko) "Gałązka rozmarynu" wzbudzała "frenetyczne zainteresowanie publiczności", krocząc od sukcesu do sukcesu po nieomal wszystkich scenach kraju, osiągając na przykład w Warszawie (T. Polski) rzadką ilość powtórzeń - 157, w Krakowie - 64, we Lwowie - 54.

Ale nie mniej istotny od tych spektakularnych wyników był moment, w którym utwór Nowakowskiego pojawił się na scenie. Powoli narastało zagrożenie ze strony hitlerowskich Niemiec, tu i ówdzie przebąkiwano coś o wojnie, powodowało to konieczność mobilizacji sił społecznych, wymogiem chwili stała się gotowość do poświęceń, jedność narodu. I zadanie to w specyficzny sposób "Gałązka rozmarynu" spełniała.

Historia scenicznej obecności tej sztuki Zygmunta Nowakowskiego liczy sobie niespełna dwa lata. Po wyzwoleniu, o czym już wspomniałem, "Gałązka rozmarynu" aż do roku 1982 nie weszła do repertuaru polskich teatrów, ze stricte doraźnych przyczyn politycznych. Legiony stały się tą częścią naszej tradycji narodowej, którą należało, jeśli nie przemilczać, to w sposób istotny pomniejszać albo wręcz bagatelizować. Z punktu widzenia taktyki (ale nie strategii) walki politycznej "Gałązka rozmarynu" w masie innych utworów mogła być argumentem po stronie obozu zachowawczego, z drugiej strony, nieomal powszechne ówcześnie przypisywanie odpowiedzialności za klęskę wrześniową obozowi sanacyjnemu, powyższą tezę utrącało.

"Gałązka rozmarynu" stała się jednak jedną z wielu ofiar pewnej, bardzo specyficznej praktyki politycznej. To wywoływanie poprzez arbitralne zarządzenia administracyjne (cenzorskie zapisy, prohibity, manipulowanie faktami lub ich fałszowanie) sztucznej amnezji w świadomości społecznej. W krótkim okresie takie działania mogą przynieść korzyści, ale w dłuższej perspektywie prowadzą one do tragicznych konsekwencji, czego przykładem niech będzie niemożność uporania się w naszym kraju ze schedą stalinizmu.

I oto teraz, niemal w przeddzień siedemdziesiątej rocznicy odzyskania niepodległości, rocznicy niegdyś deprecjonowanej - dziś obchodzonej uroczystoście, sztuka Zygmunta Nowakowskiego wraca na scenę. Po premierowym przedstawieniu "Gałązki rozmarynu" w Teatrze Rozmaitości kilkanaście minut trwała owacja na stojąco, kwiaty, mnóstwo kwiatów, łzy wzruszenia w oczach wielu widzów, nie ukrywane wzruszenie aktorów i dyrektora Gogolewskiego (reżysera spektaklu) wywołanego na scenę. Kolejny po kilkudziesięcioletniej przerwie sukces!

Zręczna, urokliwa i nadzwyczaj udana inscenizacja była dla starszej części publiczności, pamiętającej przecież premierę z roku 1937, nostalgicznym przypomnieniem czasów młodości. Dla młodszych jest to jakże sugestywna lekcja po trosze historii, po trosze patriotyzmu, pojmowanego tutaj jako utożsamianie się właśnie z historią swojego narodu, co w chwili obecnej, charakteryzującej się rozchwianiem postaw, nihilizmem, utratą ideałów, jest wartością niebagatelną.

Spektakl ten jest również probierzem kondycji artystycznej Teatru Rozmaitości, który od lat trzech działa pod kierownictwem Ignacego Gogolewskiego. Dziś z całym przekonaniem można stwierdzić, że udało mu się stworzyć solidny zespół aktorski gotowy do podejmowania trudnych zadań scenicznych, a takim przecież jest "Gałązka rozmarynu".

Udało się Gogolewskiemu wychować na tej scenie a w każdym razie dopomógł w wykrystalizowaniu się kilku osobowości artystycznych rokujących spore nadzieje na przyszłość, widocznych także i w tym przed stawieniu, myślę tu o Marzenie Manteskiej (Obywatelka Sława), Janie Parandyku (Juhas), Andrzeju Ferencu (Wilk), że poprzestanę na tych trzech nazwiskach. Jednak bryluje w "Gałązce rozmarynu" znakomita Irena Kownas w roli Ciotki, ujmująca poczuciem humoru, niebywałą energią i co tu dużo gadać - wdziękiem. Wart jest zauważenia Jerzy Januszkiewicz (Słowikowski) i Marek Frąckowiak (Goliat). Zresztą trudno tu mówić o złych i dobrych rolach, kiedy cały zespół aktorski spisuje się nienagannie.

Odrębnego potraktowania wymaga niezwykła skrupulatność w dbałości o historyczną wierność niemal każdego detalu mundurów legunów, w czym zasługa konsultanta historycznego dra Henryka Wieleckiego. Uznanie wzbudza również bardzo starannie wydany program spektaklu będący w istocie zbiorem ciekawych szkiców zarówno o historii legionowej, jak i w większej części, przypominających sylwetkę i dzieło Zygmunta Nowakowskiego, o którym Grzegorz Sinko słusznie napisał, iż "dobrze zasłużył się literaturze polskiej, ludziom oraz sprawom, co do których, jak mówi młodzieńczy bohater WYMARSZU dwóch zdań być nie może. Wokół wartości, które bronią się same nie trzeba czynić wiele hałasu i krzątaniny; dość jest pozwolić, aby autor mógł przemówić do czytelników i do widzów. "...(5)

Zygmunt Nowakowski: "Gałązka rozmarynu". Opracowanie tekstu i reżyseria - Ignacy Gogolewski. Scenografia - Jerzy Gorazdowski. Muzyka i opracowanie piosenek - Waldemar Kazanecki. Choreografia - Ryszard Karwucki. Gra nieomal cały zespół aktorski. Premiera w czerwcu 1988 r. Teatr Rozmaitości w W-wie.

1). cyt. z A. Garlicki: "U źródeł obozu belwederskiego", W-wa 1983 r. str. 253; 2. tamże, cyt za: J. Piłsudski, Pisma, t. IV, str. 7-8; 3. A. Garlicki: "Spory o niepodległość, Rok 1918. Tradycje i oczekiwania". W-wa 1978, str. 12; 4. tamże, str. 21; 5. cyt. z Programu do spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji