Artykuły

Pieczara szyderców

Nie tak znów dawno Jacek Maziarski słusznie zauważył, iż liberalizacja cenzury sprawiła, że przeczytanie wszystkiego, co regularnie niesie na swych łamach prasa, staje się fizyczną niemożliwością. Skutek? A no, ten, że ciągle ma człowiek jakieś opóźnienia w tym względzie. Tak też się stało i z numerem listopadowo-grudniowym "Więzi" z roku ubiegłego: zajrzałem doń dopiero w czasie obecnej letniej kanikuły i prócz kilku ogólnie interesujących pozycji znalazłem w nim również coś dla siebie. Ta rzecz "w moim guście", to omówienie spektaklu Gałązki rozmarynu Zygmunta Nowakowskiego, podpisana przez Marka Pieczarę. Nie wiem, kim jest pan Pieczara (najwyżej mogę się tylko domyślać, jeśli to pseudonim; ta sama alergia zdradzałaby tego samego kolegę), ale ta wiedza nie jest właściwie potrzebna; jego nazwisko może być równie dobrze imieniem własnym, co pojęciem ogólnym: w pierwszym wypadku znakomicie - jako autor - reprezentuje opinie i postawy enklawy szyderców, w drugim wypadku - jako rzeczownik pospolity - dobrze pasuje do zaśniedziałego charakteru tych postaw. Tak pogląd pana Pieczary jest na owy dla pokolenia październikowych (czy post-pażdziernikowych) kpiarzy. Ci (kiedyś) prześmiewcy wszystkiego, co patriotyczne i religijne (ciekawe, że liberalizacja październikowa została przez nich zużyta w tym - chętnie widzianym przez Kliszkę - kierunku), dziś, widząc wybierającą falę spontanicznego patriotycznego wśród młodzieży, nie kpią już en bloc z wszystkiego, co narodowe, lecz tylko wbijają w co się da ostre szpilki swego "odbrązawiającego" dystansu, nie bacząc ani na to, że odbrązawianie nikogo dziś nie animuje, ani na to, że istnieją ambitniejsze zadania od pokazywania, że w podszewce zdarzają się łaty. Gryzące ironią teksty tych panów zaprawione są goryczą ludzi zapóźnionych: tkwią na przeterminowanych pozycjach Boya i Gombrowicza, a myślą, że są na fali. Wiadomo: roztargnieni rządzą światem (Intelektualnym).

Gdybym nie był na "Gałązce rozmarynu" i gdybym o niej sam nie pisał - pewnie bym się nie zainteresował alergiami przedstawiciela zapóźnionego pokolenia: wszak każdemu wolno pielęgnować w sobie takie alergie, jakie mu poprawiają samopoczucie (exemplum: Anna Jakubiszyn-Tatarkiewiczowa i jej ukochana alergia anty-sienkiewiczowska). Skoro jednak na sztuce byłem i znam jej tekst, muszę najpierw zakwestionować mijanie się z prawdą pana Pieczary, gdy pisze: "Nie zawsze czyn Legionów spotykał się z poparciem czy przynajmniej ze zrozumieniem. Wiele było nieufności, a nawet, podejrzeń o prowokację. Nic z tej gorzkiej podszewki (podkreślenie moje J.N.) nie znajdziemy w sztuce Nowakowskiego. Nie wiem, gdzie pan Pieczara był wtedy (może poszedł do toalety?), gdy na scenie toczy się spór o sens legionowego czynu, spór wywołany ostrymi zarzutami przedstawicieli kieleckiego społeczeństwa (Nowakowski nie zapomniał nawet o odnotowaniu antylegionowej reakcji biskupa kieleckiego). Zamiast więc "łaskawego" pobłażania [Daleki jednak jestem od wytykania mu tej tendencyjności), pan Pieczara winien raczej pomyśleć, czy aby nie napisał tendencyjnej recenzji, skoro przegapił tekst, w którym jest to, czego brak zarzuca.

Drugą rzeczą, którą w recenzji pana Pieczary należy podać pod wątpliwość jest jego pewność, iż w rzeczywistości nie było tak, jak w Gałązce... gdzie wszystko jest proste, piękne, szczere i wspaniałe. Dodając, że panuje tu niepodzielny entuzjazm, piękny heroizm i patos, wręcz twierdzi, iż niewiele ma to oczywiście wspólnego z prawdą historyczną. Bardzo przepraszam: skąd ta oczywistość? Zdaje się, że obaj nie żyliśmy jeszcze w tym czasie, ale różni nas to, że ja ufam relacji świadków, a Pan nie. A szkoda. I chciałoby się Pana prosić: jeśli nie wierzy Pan autorowi sztuki, niech Pan zechce przeczytać wspomnienia legionisty wydrukowane niedawno w "Ładzie", a przekona się Pan, że entuzjazm i piękny heroizm były właśnie chlebem powszednim tych dni i tych ludzi. Trzeba tylko umieć oderwać się od siebie i od swego pokolenia, które rzeczywiście ma niewiele wspólnego z tamtym pokoleniem pod względem temperatury uczuć i heroicznej ofiarności. To właśnie po to, by "wejść" jeszcze raz między tamtych szczerych, ofiarnych i gorących ludzi sprzed lat, znów pójdę na Gałązkę rozmarynu w nadchodzącym sezonie teatralnym - i mało mnie będzie obchodziło to, przed czym przestrzegał mnie jakiś pan z "Polityki" (Kto dba o opinię, nie chodzi do teatru Rozmaitości!), bo o opinię musi drżeć ten, kto ją utracił, a to akurat nie jest moje zmartwienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji