"Gałązka rozmarynu"
Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło - powiada ludowe przysłowie. Pożar siedziby zachęcił warszawski, kierowany przez Ignacego Gogolewskiego, Teatr Rozmaitości do innego typu inwencji. Teatr powrócił do swych... korzeni. Korzeni zespołu wędrującego. Najpierw po kraju, a potem za granicą. Kwietniowo-majowe tournee to była prezentacja "GAŁĄZKI ROZMARYNU" Zygmunta Nowakowskiego w kilkunastu ośrodkach polonijnych, między innymi w Montrealu, Toronto, Bostonie. Nowym Jorku. Buffalo, Cleveland, Detroit i Chicago. "Gałązka" przeżywa zresztą wystawienniczy renesans. Słusznie, czy niesłusznie? Artystycznie może nie, historycznie na pewno tak.
Z okazji białostockiej premiery warto wysłuchać samego Nowakowskiego:
"Mój Boże, tylu jut ludzi połamało sobie zęby na tym diabelnie trudnym legionowym temacie, że i ja czuję się jak na skraju przepaści. Każda sztuka to ryzyko, to loteria... Pisząc tę sztukę, starałem się wedle najlepszych sił wystrzegać się patosu, jak ognia piekielnego, starałem się mówić w sposób możliwie najprostszy, po ludzku i nie nadużywać ani górnych słów, ani wielkich nazwisk. W szczególności ani razu nie biorę pewnego imienia nadaremno, choć ten ktoś, kogo nie chcę za żadną cenę wymienić, unosi się niejako ponad całą sztuką i wypełnia ją po brzegi..."