Artykuły

Pinkerton-san

"Madama Butterfly" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Operze Krakowskiej. Pisze Lesław Czapliński w Opcjach.

W świecie fikcji postacie niezbyt uczciwe bywają zazwyczaj bardziej udane i interesujące niż ucieleśnienia cnót wszelakich. I tak też jest w najnowszej krakowskiej inscenizacji Madame Butterfly (według Pucciniego), w której obydwaj odtwórcy roli Pinkertona sprostali wymaganiom i wysunęli się na pierwszy plan. Z tym małym zastrzeżeniem, że liryczny głos Pawło Tołstoja lepiej łączył się z głosem Marii Mitrosz, a tenorowi spinto Arnolda Rutkowskiego bardziej odpowiadałby dramatyczny sopran Ewy Biegas, bezsprzecznie najlepszej wykonawczyni partii Cio-cio-san, wcześniej znakomitej Halki.

Pinkerton przed samym ślubem z Cio-cio-san bez najmniejszych skrupułów wznosi toast za przyszłe małżeństwo z Amerykanką. Powszechnie praktykowano wówczas sezonowe śluby oficerów marynarek (zarówno wojennych, jak i handlowych) z miejscowymi kobietami (vide Pierre Lotti i jego "Pani Chryzantema", która na jedenaście lat przed dramatem Belasco i dziełem Pucciniego posłużyła za pierwowzór opery Andre Messagera). I tylko gejsza Cio-cio-san uwierzyła, że nie jest to na niby. W rozmowie z konsulem Sharplessem, gdy tenże zwraca się do niej "pani Butterfly", poprawia go na "pani Pinkerton". A może z pełnym wyrachowaniem zaplanowała, że dzięki temu mariażowi stanie się prawdziwą, pełnoprawną Amerykanką?... I aby osiągnąć, co zamierzyła - odzyskać Pinkertona - wykorzysta zrodzonego z tego związku syna. To działanie obróci się przeciwko Cio-cio-san, ponieważ mężczyzna rzeczywiście przybędzie, ale jedynie po to, by odebrać jej dziecko. Przyczyni się do tego konsul Sharpless, nie taki znów niewinny i szlachetny, na jakiego na ogół pozował w dotychczasowej tradycji inscenizacyjnej. Może właśnie z tego powodu w krakowskim przedstawieniu konsul, będący uosobieniem cnót imperialnych, przypomina pijaka z powieści Lowry'ego Pod wulkanem.

Idealną wręcz kreację w partii Suzuki stworzyła Bożena Zawiślak-Dolna, zarówno w kantylenowym duecie "kwiatowym", jak i partiach recytatywowych, nie po raz pierwszy wspierając swój występ niepospolitymi umiejętnościami aktorskimi. A reżyser bardzo drastycznie - i na poły sadomasochistycznie - ustawił jej relacje z Cio-cio-san; odzwierciedlają one feudalną hierarchiczność ról społecznych w tradycyjnym społeczeństwie japońskim, stojącym dopiero u progu przemian.

Także Paweł Wunder sprawdził się w charakterystycznej roli stręczyciela Góro, jakby skrojonej na miarę jego możliwości wokalnych. Stworzył przy tym żywą postać sceniczną.

Inscenizator (reżyser i scenograf w jednej osobie) mniej lub bardziej dosłownie zilustrował sugestie zawarte w libretcie. Na przykład Pinkerton opowiada Sharplessowi, zanim pojawi się Cio-cio-san, że jest niczym obrazek z parawanu. I później, gdy zostają już sami, gejsza przebiera się za żywym parawanem, utworzonym z rozłożonych rękawów kimon służących, układającym się w sceny z japońskich drzeworytów. Z kolei podczas "kwietnego" duetu wjeżdżają na scenę platformy z rzędami ich papierowych imitacji. Wcześniej zaś, gdy kobiety dostrzegają wpływający do portu statek, ze sznurowni opuszcza się gigantyczna kotwica kształtem przypominająca okręt. W finale I aktu, w miłosnym uniesieniu poślubnej nocy, para bohaterów wznosi się za pomocą specjalnej dźwigni ponad poziom sceny.

Kiedy tytułowa Butterfly pojawia się po raz pierwszy na scenie, "wykluwa się" z czerwonego welonu w formie kokonu niczym motyl z poczwarki (tym razem inspiracji dostarczył prawdopodobnie Ken Russell i ekspozycja do jego filmowego Mahlera). Czerwień stanowi kolorystyczną dominantę dekoracji i kostiumów, nawiązując przy okazji do koloru głównego korpusu budynku krakowskiej Opery oraz jej wewnętrznego wystroju (tej samej barwy była koszula, w której Waldemar Zawodziński pojawił się na konferencji prasowej!).

Raziła mnie nieco wstawka baletowa towarzysząca na drugim planie scenie ślubu, z pierzastymi - by nie rzec: papuzimi - stworami. Bardziej przypominały one fantastykę rodem z Czarodziejskiego fletu Schikanadera-Mozarta czy Caprichos Goyi niż na przykład Kwaidan, czyli opowieści niesamowite Masaki Kobayashiego według nowel Lafcadio Hearna. Na te ostatnie stylizowana była scena z kolejnym pretendentem do ręki

opuszczonej Cio-cio-san - księciem Yama-dori - który ze swą świtą pojawiał się po podniesieniu zastawki; w białych włosach wyglądał niczym upiór. Wydaje mi się, że w cechy japońskich zjaw, wzbogaconych na dodatek ekspresjonistyczną poetyką, wyposażyć należało raczej Pinkertona, jego żonę Kate i Sharplessa, którzy niczym wampiry przybywają w trzecim akcie po dziecko i z jakimś mściwym okrucieństwem znęcają się nad bohaterką, wymuszając na niej zrzeczenie się wszelkich praw: żony i matki.

Orkiestra, prowadzona wprawną ręką swego kierownika muzycznego Tomasza Tokarczyka, dodawała zdarzeniom scenicznym dramatycznego pulsu, a także odmalowywała lokalny koloryt wraz z jego dźwiękową, pentatoniczno-perkusyjną egzotyką. Z kolei soczyste brzmienie instrumentów dętych można było podziwiać w poprzedzającym III akt instrumentalnym intermezzu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zaufano decyzji kompozytora związanej z rozłożeniem akcentów i dramaturgicznych kulminacji - zgodnie z jego wolą podzielono całość na trzy akty oddzielone dwiema przerwami.

Czyżby Pani Motyl przeobraziła się zatem w Panią Jaskółkę (Puccini napisał operetkę pod takim tytułem), zwiastującą lepsze czasy dla Opery Krakowskiej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji