Artykuły

Rozrywka i morał

Czym jest teatr? - To dla oczu jest przyjemność niemal boska! Kto tu wejdzie, na uboczu pozostawia myśl o troskach!

TAK się zaczyna pieśń, jaka wśród innych pieśni oprawia muzycznie i wokalnie przedstawienie "Nieśmiałego na dworze" Tirsa de Moliny w krakowskim Teatrze "Bagatela". Może aż boska to nie, ale przyjemność oderwania się od codziennych trosk - była tego wieczoru w teatrze. Nade wszystko, po raz to już który nie zawiódł sąd, że na sztuki starych mistrzów dramatopisarstwa warto chodzić. Pewnie, trochę myszką trąci, nieco męczy dorysowanie wszystkich szczegółów i szkolna łopatologia fabularna i charakterologiczna. Ale jakież mistrzostwo kompozycji prowadzenia akcji, kreślenia postaci, zawiązywania i rozwiązywania intrygi. Oczywiście, dziś się już tak nie pisze, ale przyznajmy się, czasem tęsknimy do pięknych staroci - i napotkawszy je, podziwiamy, wzruszamy się, uwalniamy się od komplikacji współczesnego koszmaru. W tym wymiarze - to istotnie przyjemność niemal boska. I pomyśleć, że Tirso de Molina tak zbudowanych sztuk scenicznych napisał około trzystu, z czego zachowało się 70.

Autor żył (1584-1648) w złotym wieku literatury hiszpańskiej, nazywał się faktycznie Gabriel Tellez i spędził życie w klasztorze, uchodził bowiem za nieślubnego syna księcia de Osuna. Oderwanie od świata nie przeszkodziło mu w penetrowaniu psychologii kobiet, z czego głównie słyną jego dramaty. Co więcej, zauważono, że kobiety górują w nich nad mężczyznami dzięki zaletom inteligencji i woli. Czyżby ten mnich zdobywał znajomość tajemnic ludzkiego życia i jako obserwator spowiednik?

W "Nieśmiałym na dworze" prym wiodą kobiety; Magdalena i Serafina, córki księcia Averu. Cała zgraja mężczyzn, ważnych godnością, dzielnych siłą i młodością, krąży wokół ich uwodzicielskiego wdzięku i przebiegłości, zdana na ich urok i kaprysy. Przedstawienie krakowskie, polska prapremiera, ma swój urok, kolor, ruch; ma też swoje podteksty, morały i smaczki. Kobiety są górą, zwyciężają bystrością i pięknością: pociągają za sobą i wywyższają męską dzielność i prawość. Groźne perypetie, gry, przebieranki i zalecanki finalizują się pięknie i szczęśliwie. Bo w życiu wszelkie dokuczliwe zmierzwienia winny się dla ludzkiej radości łagodzić i wygładzać. Więc i morganatyczne zrazu małżeństwo Magdaleny nabiera książęcej i trwałej godności po obu stronach. Ślub "na poranny podarek" księżniczki z góralem okazuje się związkiem księżniczki z księciem. Nieśmiały staje się śmiałym. Życie się rozjaśnia i dobrze rozwiązuje kolejne ogniwa problemów.

Spektakl w "Bagateli" spełnia rozrywkową i dydaktyczną funkcję. Roztańczona, rozśpiewany, barwny - rozgrywa się w tempie i jedna sympatię' widowni. Aktorzy radzą sobie nieźle, poruszają się sprawnie, choć mylą im się pludry z pantalonami i gaciami, choć nieraz denerwują prawie amatorskimi zagrywkami, zwłaszcza kiedy trzeba zaakcentować coś ważnego lub komicznego. Jak u Tirsa de Moliny, tak i na scenie brylują kobiety, dla których mężczyźni są tłem. Scena kręci się dzięki temperamentowi i urodzie takich pań: Dagmar Bilińska (Melisa, pasterka), Maria Rabczyńska (Donia Juana), Magdalena Ufir (Donia Magdalena) i Dorota Bochenek (Donia Serafina).

To zaś, co się kręci, jest ładne, przyjemne i pouczające. Trochę zabawy w ciężkich czasach.

Tylu ludzi, również u nas, zna "Opowieść wigilijną" Karola Dickensa i kocha za to, że autor broni w niej prawa wszystkich do bożonarodzeniowej radości, że odmawia Scrooge'owi prawa skrajnego wyzyskiwania Gratchita, a zarazem przyznaje Gratchitowi prawo trwonienia pieniędzy na świąteczną gęś i gin; że rozsnuwa w utworze tęsknotę do wzajemnej życzliwości i serdeczności; że wznosi siebie i czytelnika ponad bezwzględny rachunek brutalnego utylitaryzmu. Lubimy w tej gwiazdkowej opowieści surowe tło mglistego wieczoru i poezję mitologizującego nastroju, aurę czytelnej tajemnicy.

Sam Dickens tak to wyraził: "Starałem się w tej książeczce pełnej zjaw wywołać ducha myśli, który nie sprawi przykrości moim czytelnikom, ani nie przeszkodzi im w obcowaniu z innymi ludźmi i ze mną o tej szczególnej porze roku. Niech więc nawiedza ich domy i niech nikt nie pozwoli, by odszedł".

Zrozumiałe, że "Opowieść wigilijna" kusi inscenizatorów i filmowców. W kinie, oczywiście, łatwiej oddać atmosferę utworu,niż w teatrze. Ale przecież i teatr dysponuje środkami przeniesienia tekstu na scenę - poprzez akcję, rysunek postaci, światło, muzykę, scenografię. Dlaczego złe duchy odarły przedstawienie "Opowieści" w Teatrze Ludowym w Krakowie ze specyficznego nastroju, z literatury, z piękna?

Henryk Giżycki, dyrektor teatru i aktor, a bywa też reżyserem, przygotował sceniczną adaptację "Opowieści", zaś Vojo Stankovski ze Szwecji rzecz wyreżyserował, a Janusz Trzebiatowski zrobił scenografię. Półtora roku temu Stankovski i Trzebiatowski wprowadzili na nowohucką scenę "Odyseję" - i z Homerowej epopei została namiastka, bo ani rapsodyczny urok słowa, ani widowisko, ani epicką opowieść. Irytowali aktorzy z kikutami tekstu, irytowała cała scena-wzdymająca się koszmarnie falami białego płótna.

W pułapkę podobnej konwencji wpadli i tym razem autorzy przedstawienia. Uproszczenie tekstu połączyli z dziwactwem inscenizacji. Miał być ostry i zabawny efekt. Miało być pognębienie Scrooge'a i jego wstrząsająca przemiana duchowa. Miała być głębia moralistyki. Aurę dziwności i tajemniczości miały stwarzać zjawiające się duchy, tańce i senne zastygnięcia niektórych postaci dramatu oraz scenografia, czyli dziesiątki metrów połyskliwej, zimnej folii, rozciągniętej na ścięte, trapezowate ściany, czy płoty, przesuwane miękko po scenie celem stwarzania potrzebnej przestrzeni i wizji.

Aktorzy grają, jak im reżyser kazał. Tadeusz Szaniecki, Zbigniew Zaniewski, Tadeusz Wieczorek, Andrzej Gazdeczka, Zdzisława Wilkówna, Eugenia Horecka, Jadwiga Lesiak, Maja Wiśniowska, Ireneusz Kaskiewicz - to artyści znani tutaj z wielu ról i lubiani. Niestety, ponieważ z żywego, tchnącego poezją tekstu Dickensa zostawiono tylko moralizatorski szkielet, dydaktyczną nudną bajeczkę, artyści odgrywają drętwy morał, miejscami prymitywny i nachalny. Z literatury zrobiono czytankę, ilustrowaną na scenie spłaszczonymi postaciami, półsennie pląsającymi w dydaktycznej historyjce. A można było zwyczajniej, cieplej, pełniej.

Teatr "Bagatela" w Krakowie: "Nieśmiały na dworze" Tirsa de Moliny. Przekład: Leszek Biały, reżyseria: Tadeusz Kwinta, scenografia: Elżbieta Oyrzanowska-Zielonacka, muzyka; Janusz Butrym. Prapremiera polska grudzień 1987.

Teatr Ludowy w Krakowie: "Opowieść wigilijna" Karola Dickensa. Przekład: Krystyna Tarnowska, adaptacja: Henryk Giżycki, reżyseria: Vojo-Stankovski, scenografia: Janusz Trzebiatowski. Premiera - styczeń 1988.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji