Teatralna przygoda
GDY przed trzema laty powołane zostało do życia Studium Aktorskie przy Teatrze "Wybrzeże"- kandydaci do stanu aktorskiego ściągnęli z całej Polski. Przychodzili tu wprost ze szkolnej ławy, z maturalnym świadectwem, albo też od warsztatu pracy, jak ten z adeptów, który dla studium zostawił pracę w kopalni.
Zgłaszali się zarówno "surowi", ale świadomi swego talentu, jak, i tacy, którzy otarli się już o teatr. Do pierwszego egzaminu stanęło 144 kandydatów, egzaminowi drugiemu poddało się już tylko 40. Kolejny surowy "odsiew" wyłonił końcową, najzdolniejszej osiemnastkę: 7 dziewcząt, 11 chłopców przyjętych - nowość! - jako "etatowi pracownicy teatru skierowani na szkolenie".
Zaczęło się "praktykowanie u mistrza": przez trzy lata gromadka zapaleńców poznawać miała praktykę i teorię teatru, zdobywać wszechstronne kwalifikacje współczesnego aktora pod kierunkiem znakomitych pedagogów, doświadczonych ludzi teatru.
Warunki bazowe - (dzięki ówczesnemu dyrektorowi TW Antoniemu Biliczakowi) otrzymali znakomite: trzy wykładowe sale - z salą widowiskową oraz szermierczo-baletową. Z możnością - co najistotniejsze - występowania na "normalnej" - nie studyjnej scenie już od pierwszego roku nauki. I poznawania tajników przyszłego zawodu "z pierwszej ręki", w stałym kontakcie z doświadczonymi, posiadającymi bogaty twórczy dorobek - aktorami.
- Program taki - powiedział wtedy pierwszy kierownik studium, reż. Ryszard Major - zrodził się niejako w opozycji do przyjętych dotychczas metod kształcenia w wyższych szkołach teatralnych. Słuchacze naszego studium - jednocześnie etatowi pracownicy teatru - zobowiązani są uczestniczyć w artystycznej działalności placówki, wykonywać zadania, związane z bieżącą pracą swego teatru.
Słuchacz nasz musi stać się aktorem, który podoła zadaniom, nakładanym na niego przez fakt wtargnięcia muzyki do teatru. Musi więc dobrze śpiewać, posiadać lepsze predyspozycje ruchowe, sprawnie przechodzić od konwencji do konwencji, podołać różnorodnemu repertuarowi. Musi być znakomicie przygotowany do sprostania każdej formule inscenizacyjnej, powinien stać się autentycznym partnerem reżysera, w pełni odpowiedzialnym za swoją rolę twórczą, umiejętnie rozwiązującym kontrowersje na linii: reżyser - aktor.
Nie można już mówić w dzisiejszym teatrze o "emploi" aktorskim. Nie ma już miejsca dla "heroin", dla "aktora komediowego" itp. Zadania nakładane na aktora wymagają od niego, by uniósł praktycznie wszystko. Rodzi się więc nowy rodzaj aktorstwa: "aktorstwo totalne" - i do niego należy przyszłość. W tym aspekcie widzimy rolę i funkcję naszego Studium Aktorskiego.
O metodach szkolenia wypowiedziała się wtedy również interesująco obecny kierownik studium, doświadczona aktorka i reżyser Bogusława Czosnowska.
Zapowiedzi nie pozostały na papierze. Już od początku działalności studium oglądaliśmy na scenie Teatru "Wybrzeże" jego adeptów, biorących z każdym rokiem coraz to pełniejszy, bardziej widoczny i liczący się udział w kolejnych premierach tej sceny - spełniających coraz to bardziej odpowiedzialne aktorskie zadania. Zawsze rozwiązywane sumiennie, z dużą inwencją, z zarysowanymi już przyszłymi możliwościami wykonawców.
Zasada "ścisłego związania kształcenia teoretycznego z pracą na scenie" przyniosła widoczne, sprawdzone rezultaty. Obok udziału adeptów studium w bieżącej działalności artystycznej macierzystego teatru warto też przypomnieć stworzony przez nich - na okazję Jubileuszu Antoniego Biliczaka - pomysłowy "kabaret", gdzie ujawniły się nie tylko ciekawe estradowe talenty, ale i udane tekstowo i reżysersko pomysły.
Pełnym jednak sprawdzianem trzyletniej działalności studium, a ściślej możliwości szesnastki przyszłych absolwentów, miało stać się, dyplomowe przedstawienie III roku "Księżniczki Turandot" Carlo Gozziego w reżyserii Ryszarda Majora.
Wybór sztuki "testowej" nie był przypadkowy. Ta "tragikomiczna baśń chińska w pięciu aktach", jedna ze "sztuk fantastycznych", baśni z tezą, "flabe", autora "Miłości do trzech pomarańczy", pełna niezwykłych sytuacji, nawiązująca do tradycji commedia dell'arte - daje multum możliwości zarówno reżyserowi, jak i - wykonawcom. Możliwości, które zarówno Ryszard Major, jak i jego podopieczni w pełni - czasami aż z nadwyżką - wykorzystali.
"...umiejętność kompozycji, staranna budowa epizodów, zręczna retoryka i harmonia wysłowienia, potrafią nadać, dziecinnej, nieprawdopodobnej fabule, jeśli się ją potraktuje poważnie, złudzenie prawdy". Tak, po sukcesie "Miłości do trzech pomarańczy" określił Gozzi swoją metodę twórczą. O tych słowach pamiętał niewątpliwie Ryszard Major (nie tracąc przy tym z oczu doświadczeń Wachtangowa w III Studio MChAT) - na takim tle starając się dać swoją własną realizację.
Uwidoczniają się w niej wszystkie "znaki rozpoznawcze" reżyserskiego stylu Majora: zaskakiwanie pomysłami, umiejętność prowadzenia pełnych clownady scen zbiorowych, pointowanych gagami, jak z filmu Braci Marx. Staje się to czasem swoistą "sztuką dla sztuki": końcowe sceny "kłębienia się" dworzan na tle ciemnej zasłony i podobne im z początku "Iwony Księżniczki Burgunda" mogłyby śmiało wzajemnie się zastąpić, bez obawy, że widz zorientuje się w zamianie.
Realizując Gozziego "tear śmiechu", teatr który ma bawić, przynosząc jednocześnie głębszą, aktualną satyrę - daje Major swoim adeptom ogromną ilość zadań aktorskich w tym z górą trzygodzinnym spektaklu. W tej "próbie sił" najwyższą punktację zdobywa sprawność ruchowa, aktorstwo, umiejętność wejścia w styl zbliżony do wymagań commedii dell'arte - najniższą, niestety - dykcja (przy kilku, od razu trzeba się zastrzec - wyjątkach).
Styl całości sygnalizuje już pierwsze "wejście" - z żywo zaaranżowaną prezentacją aktorów, zapowiadających, iż... "to nie rzeczywistość, to teatr tylko..." i "przekreślamy naturalizm". Już w tym pierwszych chwilach daje Major próbkę swej pomysłowości, zręcznie wykorzystując obrotówkę, łącząc, zderzając statyczność pierwszoplanowej postaci z pantomimicznym ruchem działającego na obrotówce aktora.
Zobaczymy potem zabawny, fingowany ping pong, "gaszenie" księżyca wylewaną z wiadra wodą, arcysmakowitą scenkę opartą na świetnym pomyśle: "to także jest w tekście", występy udanej czwórki dworaków z commedia dell'arte. Oto pierwsze z brzegu przykłady reżyserskiego pointowania toku akcji.
Tym pointowaniem jednak stają się w pierwszym rzędzie aktualizacje, mniej lub bardziej utrafione aluzje (autorstwa, o ile można się domyślać, Jacka Gierczaka). Choć Major uwielbia skomplikowane układy ruchowe, pełne swoistej clownady sceny zbiorowe - mimo to cała ta hałaśliwa bieganina pełna akrobatycznych ewolucji zaczyna nużyć, bywa jednostajna, gdy brak dramaturgii. Długa, za długa sekwencja na drabinkach i "trapezie" pogrąża nas w senną obojętność - ale oto pojawia się Cesarz - i znów zaczyna się - teatr. Podobnie ze sceną "pod księżycem": choć pełno tu bieganiny i krzyków, gagów i szamotaniny - znów wrażenie "przestoju''. Wszystko to - przy całej inwencji Ryszarda Majora - prosi się o skróty, o rezygnację z niektórych fragmentów spektaklu.
Nie przeszkadzały mi natomiast (choć słyszałem odmienne opinie) happeningowe, wcięte w spektakl "filmy" autorstwa Jacka Gierczaka. Wnosiły jeszcze jeden wymiar niezwykłości, tudzież aktualizacji i humoru w spotkanie publiczności z migotliwą różnorodnością teatru, jakim stała się "Turandot" w interpretacji utalentowanych wychowanków studium.
Przedstawienie sztuki Gozziego dało pierwszą, tak pełną (na razie - w gatunku commedia dell'arte) okazję poznania możliwości adeptów Studium Aktorskiego. Chciałbym przede wszystkim wymienić Wojciecha Osełko, bezbłędnego aktorsko, panującego znakomicie nad gestem i "tonacją" swojej charakterystycznej roli Cesarza Chin, szczerze przy tym zabawnego. Utrafiła dobrze w styl swojej roli Księżniczki Turandot - Teresa Filarska. Kalifem był imponujący swymi "kulturystycznymi" warunkami i sprawnością ruchową Jerzy Gorzko, drapieżną Adelmą - Teresa Todynek, świetną Selimą - Joanna Tomasik, Skiriną - Lidia Janus, Timurem - Włodzimierz Kubat, Barachem - Aleksander Podolak, Paziem - Anna Szymańska.
Doskonale zróżnicowaną w charakterze czwórką dworaków byli Krzysztof Biliczak (Pantalon), Jacek Gadek (Truffaldino), Henryk Frelich (Tartalia) i Mariusz Pujszo (Brigella). Wymieńmy jeszcze Annę Szymańska (Paź), Lidię Bartnik, Iwonę Świętochowską i Jacka Gierczaka (Przeszkadzający), oraz Dworki: E. Czerwińską, O. Dorosz, D. Lulkę, B. Kolak i A. Szymańską.
Swą powściągliwością, wysmakowaną plastycznie, operującą "znakiem" scenografią Łucja i Bruno Sobczakowie dali aktorom pełną możliwość scenicznego działania (z najlepszym rozwiązaniem sceny na dworze Cesarza: pomysłowy tron-riksza, kostiumy, lampiony). Czy tylko nie za często stosowane są w tym spektaklu wyciemnienia?
Kompozytor Andrzej Głowiński jak zawsze z dużą Inwencją przygotował stronę muzyczną przedstawienia, równie efektowną, jak utrafioną w charakterze.