Artykuły

Między blaskami i cieniami

OSTATNIE dwie premiery za dyrekcji Andrzeja Marii Marczewskiego w Teatrze Rozmaitości: "Na czworakach" Tadeusza Różewicza i "Wielki człowiek do małych interesów" Aleksandra Fredry, czyli polska klasyka współczesna i klasyka dawna. Nie sposób nie podjąć tematu poruszonego z okazji premiery "Lorda Clavertona" Eliota w Teatrze Kameralnym. Słowo w teatrze. Jakże odmienna jego funkcja u Fredry i u Różewicza.

U Fredry słowo określa prawie wszystko. U Różewicza jest jakby rysunkowym węglem. Szkicuje to, co najważniejsze, grubą krecha. Resztę pozostawia teatrowi, co dla utalentowanych okazuje się szansą, dla innych pułapka. Na tym chyba opiera się popularność dramaturgii Różewicza we współczesnym teatrze. Teatrze tak bardzo walczącym, o swoją wolność i niezależność wśród sztuk, aż czasem zapominającym o sensie powiedzenia Goethego: Wielkość mistrza jest w ograniczeniu.

Tak oto ten burzyciel i prześmiewca tradycji, ten turpista, współtworzy po swojemu główny nurt polskiej tradycji teatralnej, utrwalony przez romantyków - teatru poetyckiego. Zatem w szerokim rozumieniu Różewicz jest poeta romantycznym (jak rozumiano to na sławnej swego czasu wystawie pt. "Romantyzm"). Świadczy o tym także jego bunt nie tylko wobec konwencji artystycznych, ale i wobec świata.

"Na czworakach'" - wznowiona w Warszawie po czternastu latach jest sztuką prawie autobiograficzną. Mówi się o sytuacji poety uznanego za życia klasykiem, a jednocześnie jest to niemalże polemika literacka. Wspomina się o Sławku (Mrożek) i Witoldzie (Gombrowiczu), którym się to i owo nie udało.

Co z tego bogatego i skomplikowanego tworzywa wybiera Marczewski? Przede wszystkim walkę poety jako człowieka i twórcy o własną autentyczność. Tak motywowane jest w działaniach aktorskich Sylwestra Pawłowskiego uciekanie poety Laurentego w groteskę, narzucanie oficjelom z orderami w rękach tytułowego pełzania na czworakach. W wątku artystycznym reżyser uwypukla tragiczny niemal wymiar sztuki. Bohater dochodzi do świadomości bezskuteczności buntu w sztuce. Zjaaiska, które powstają jako bunt, np. - teatr absurdu; stają się same konwencjami, równie muzealnymi jak konwencje, których muzealność miały zwalczyć.

Walka o autentyczność wypada w przedstawieniu dość dramatycznie. Reżyser sięga do mocnych środków. Głównego aktora rozbiera nawet do naga. Lekcja gombrowiczowska z "Operetki", jak widać, upowszechniła się. Efektownie wypadł niemal freudowski rodowód niektórych kompleksów i urazów twórcy. Duża w tym zasługa jugosłowiańskiego scenografa Żaka Zivorada Kukicia, który potrafił stworzyć przekorny, parodystyczny obraz "muzeum za życia". W rezultacie powstało chyba, najlepsze, najbardziej aktorsko wyrównane przedstawienie Marczewskiego w Teatrze Rozmaitości.

Niestety nie można tego samego powiedzieć o ostatniej premierze za jego dyrekcji, o "Wielkim człowieku do małych interesów"' Fredry, w reżyserii Józefa Fryźlewicza.

Pracę nad tą sztuką rozpoczął jeszcze Jerzy Kreczmar. Niestety śmierć ją przerwała. "Wielki człowiek..." nie jest łatwy do wyreżyserowania. Ma w sobie pęknięcie. Brakuje cudownej klarowności "Zemsty'". Wnosi jednak nową tematykę, nowy obraz życia, z którymi pisarz nie zdołał się do końca wewnętrznie uporać. Kpina z biurokracji na wyrost, z nowoczesności na siłę, traktowanej jako sztuka dla sztuki, z zadęcia pokrywającego chroniczną nieumiejętność działania - jakże to wszystko jest nam bliskie.

Przedstawienie potknęło się na aktorstwie. Wydawałoby się - paradoks, jeżeli zważyć to, co zostało powiedziane na początku o wszechwładności słowa w dramaturgii Fredry. Słowo u Fredry jest tak wysokiej próby, że również inne tworzywa teatralne muszą być do tej jakości dostosowane. Fryźlewicz posiada zbyt małą umiejętność gry komediowej, aby zadowoliła w kreowaniu charakterystycznej Fredrowskiej postaci, jaką jest Ambroży Jenialkiewicz. Jeszcze gorzej było z równie ważną postacią Dolskiego. Bohatera wrażliwego a porywczego, którego możliwości działania umniejsza subtelność. Niełatwo to wszystko zagrać. Mimika, jaką zaproponował w tej roli Michał Breitenwald, była nie do przyjęcia. Całe szczęście, że odtwórczynie ról kobiecych: Ewa Ziętek i Maria Kalinowska, "ciągnęły" okresami całe przedstawienie, choć tej ostatniej przeszkadzał niefortunny makijaż.

Warto trochę miejsca poświęcić trwającej przez trzy sezony dyrekcji Andrzeja Marii Marczewskiego w Teatrze Rozmaitości, którego - jak wiadomo - zastąpi na tym stanowisku od nowego sezonu Ignacy Gogolewski.

Marczewski bardzo dobrze prowadził teatry w Wałbrzychu i Płocku. Współtworzył grupę ARA (Autor - Reżyser - Aktor). Przyszedłszy do Rozmaitości, zerwał z powojenną tradycją tego teatru jako teatru rozrywkowego. Nie było to łatwe, szczególnie ze względu na zastany zespół. Trzeba też przyznać, że Marczewski objął salę najmniej odpowiadającą jego stylistyce reżyserskiej. Należy on z pewnością do najzdolniejszych, z młodszego pokolenia, reżyserów inscenizatorów, obdarzonych, bujną wyobraźnią teatralną, których słabszą stroną jest budowanie subtelnych aktorskich interpretacji.

Prowadzenie Teatru Rozmaitości przypadło na czas trudny, sztuce nie sprzyjający. W dodatku nie wszędzie ceniono te same wartości, jakim starał się Marczewski dać wyraz na scenie. Dlatego porównując prasowe informacje o zamiarach - zawarte choćby w wywiadach - z tym, co ostatecznie ukazało się na scenie, można śmiało powiedzieć, że Marczewskiemu nie było dane, z różnych przyczyn, zrealizować swego programu. Na przykład, ostatecznie nie doszło cło dłuższego wystawiania "Termopili polskich" Tadeusza Micińskiego. Nie zagrano "Gdy płoną lasy" Jerzego Zawieyskiego, mimo iż później sztuka ta została zrealizowana przez teatr telewizyjny.

Bezsporna zasługą Marczewskiego jest pierwsze w Warszawie bardzo dobre wystawienie dramatu Karola Wojtyły "Promieniowanie ojcostwa". Sukcesami zakończyły się premiery "Dwóch teatrów" Jerzego Szaniawskiego i "Balladyny" Słowackiego - jako sztuki mówiącej o mechanizmach rządzących ludźmi dążącymi do władzy oraz sztuki współczesnego, jugosłowiańskiego pisarza "Santa Maria della salute" i właśnie "Na czworakach". Dużym powodzeniem cieszyły się przedstawienia dla dzieci i młodzieży, jak "Królowa śniegu", "Mały książę" czy "Lato Muminków".

Warto będzie obserwować dalsze reżyserskie losy Marczewskiego. Bo przecież prowadzenie Teatru Rozmaitości było tylko fragmentem pracy tego interesującego twórcy teatru młodego pokolenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji