Artykuły

Potrójne święto artystyczne

Na eksperymentalnej scenie "Reduta 70" nowa premiera: "Pani Helena" - opowieść biograficzna o Helenie Modrzejewskiej, pióra, ściślej mówiąc - piór Elżbiety Elbanowskiej i Henryka Drygalskiego.

Opowieść, a zatem rzecz ze swej natury niegotowa scenicznie, wymagająca aktywnej interwencji adaptacyjnej, sporego nakładu pomysłowości inscenizatorskiej - by nie pozostała w kręgu paseistycznej relacji.

Zadanie to wzięli na swe barki utalentowani aktorzy Teatru im. J. Osterwy: Zofia Stefańska i Krystyna Wójcik. Są oni nie tylko wykonawcami, ale i autorami ostatecznego opracowania na użytek sceniczny zrealizowanego przez nich tekstu.

Wydaje mi się, iż zgaduję, co kierowało wyborem Zofii Stefańskiej, gdy zdecydowała połączyć swoje osobiste święto aktorki, jubileusz 25-lecia pracy artystycznej - ze spektaklem będącym niejako hołdem dla największej z aktorek polskich, bo opartym na fragmentach pamiętnika Heleny Modrzejeskiej. Czyż fakt, że taka właśnie premiera odbyła się w Międzynarodowym Dniu Teatru nie był wyrazem czci jubilatki dla wysokiego ideału sztuki teatralnej, którego Modrzejewska jest uosobieniem?

Szczytny ten pomysł był wart ryzyka. A ryzyko podjęto niemałe, chodziło przecie o zdynamizowanie narracji pamiętnikarskiej.

Tekst Elbanowskiej i Drygalskiego podaje tworzywo zaczerpnięte z pamiętnika, rzec by można - in crudo. Stąd różne niedogodności. Pierwsza polega na tym, że Modrzejewska spisywała dzieje swego życia językiem prostym, rzeczowym. Wprowadzając ją jako postać sceniczną, autorzy skazali siebie na stosowanie autentyzmu stylistycznego, który nie zawsze okazuje się atrakcyjny w dialogu.

Największą zaś wadą tekstu spółki autorskiej jest raczej niewymyślne uzależnienie jego struktury od chronologicznej kolejności faktów życiorysu.

Nasi adaptatorzy dokonali iście bohaterskich wysiłków przetwarzając szereg wydarzeń opowiedzianych - w wizualne dzianie się sceniczne, stosując też odważnie cięcia. Jednak i po ich zabiegach pozostało jeszcze o wiele za dużo narracji (zwłaszcza w partii dotyczącej dzieciństwa Heleny Modrzejewskiej). Nie było na to rady - chyba że napisałoby się inną sztukę.

I oto znowu przykład czarodziejskiej mocy teatru: spektakl "Pani Heleny" śledzi się mimo wszystko z niesłabnącym zainteresowaniem.

Ostatecznie życie wielkiej artystki jest tak bogate w treści, że nawet opowiadanie o nim nie nuży, kiedy podaje się je po aktorsku. Cóż dopiero, gdy w dodatku przeplata się scenami odegranymi.

Świetnie wypadły zwłaszcza sceny spotkań z dyrektorem warszawskiego teatru, Janem Jasińskim.

Choć trudno nie ponarzekać trochę na niedobór w tym spektaklu elementów rdzennie scenicznych, to przecie za bardzo słuszną trzeba uznać rezygnację z wizualnego odtwarzania fragmentów różnych ról Modrzejewskiej. Doskonałym natomiast pomysłem było nagranie na taśmę dwóch monologów z "Adriany Lecouvreur". Powiedziane w przyćmionym świetle, stanowią one piękny prolog i finał przedstawienia.

Skutecznie ożywiły "powieść biograficzną" urywki współczesnych Modrzejewskiej recenzji, ale najszczęśliwszą interpelacją stał się monolog ze słynnego studium Wyspiańskiego o "Hamlecie".

Pamiętacie - tam rozważania o przemianie aktora przywodzą poecie na pamięć "dziwne obłąkanie" Lady Makbet idącej zabijać Duncana:

"Widziałem ją, - za kulis stojący

[osłoną,

tuż, - jak ze stopni górnych szła,

[- Makbeta żoną...

Wizja daje pełną miarę geniuszu Modrzejewskiej. Cóż, Wyspiański!

Czytelnik pewno zauważył, że od początku mówię tutaj o Zofii Stefańskiej i Krystynie Wóciku - łącznie. Dzieje się tak nie bez powodu. Rzecz w tym, że dobry wynik w trudnym pzedsięwzięciu zawdzięczają ci nasi aktorzy zarówno wybitnie zgodnemu współdziałaniu "inwencyjnemu", jak i harmonijnemu "współgraniu" swoich talentów. Zresztą program przedstawienia nie definiuje "ról", gdyż po prostu nie sposób ich zdefiniować. Oboje aktorzy przemieniają się podczas spektaklu bez ustanku w rozliczne postacie: ONA jest już to narratorką relacjonującą fakty z dystansu czasu, już to aktualnie walczącą Modrzejewską, której powołanie wyznaczyło ciężkie koleje życia, wreszcie na moment - aktorką dzisiejszą, rozmyślającą o kształcie wielkości. ON - przed chwilą niemal obiektywny historyk, zamienia się w Jana Jasińskiego, przedzierzga się w hrabiego Chłapowskiego; w Stanisława Wyspiańskiego, a potem ( i przedtem) jest nagle sprawozdawcą, ale już bardzo przyjaznym, współczesnym Modrzejewskiej, nieco ironicznym w stosunku do recenzentów, by naraz - proszę! - stać się samym krytykiem, przejętym własną oceną kunsztu artystki. Albo też obraca się we "francuskiego pieska", dyrektora teatru hen w San Francisko...

Na tych przemianach, które para aktorów przechodziła z podziwu godną płynnością, odbiło się wyraźnie znamię nowoczesnej sztuki teatralnej.

Za jedno z największych osiągnięć Stefańskiej i Wójcika w "Pani Helenie" należy uznać pokonanie oporów konwencji czasowej. Tylko z gruntu nowocześni aktorzy mogli tak zręcznie łączyć czas przeszły Modrzejewskiej z jej czasem teraźniejszym, a oba te czasy kojarzyć z teraźniejszością naszą do tego stopnia sugestywnie, by dało się brać nas, widzów, na żywych świadków tamtych dziejów.

Owego cudu przemienienia dokonali realizatorzy samymi środkami aktorskimi, w ujęciu rapsodycznym, przy scenerii nobliwie prostej, ledwo zamarkowanej - ot, stare biurko, kandelabr na postumencie, parę krzeseł "z epoki", pozłocista szata Aktorki.

W końcowej części spektaklu przejmująco zabrzmiały słowa wielkiej Modrzejewskiej:

"Nie przywiązywałam wagi do pieniędzy. Gdy byłam młoda, łaknęłam sławy, ale później wszelkie inne względy usuwały się w cień w porównaniu z entuzjazmem dla samej pracy. Zakochałam się w swojej sztuce. Zapomnieć o sobie, wcielić się całą duszą w odtwarzaną postać, zidentyfikować swoją osobowość z duszą i ciałem innego człowieka - oto co stało się moim ideałem -

- ideałem, który w końcu okazał się wielką walką o rzeczy niemożliwe do osiągnięcia.

Jubileusz był "cichy", nieoficjalny, z woli samej Zofii Stefańskiej. Myślę, iż z tego nakazu Artystki prześwieca odrobina kokieterii. No bo i racja: gdzież jeszcze naszej młodej, pięknej, uroczej Pani Zosi do postawy namaszczonej JUBILATKI! Niemniej dołączając w niniejszym druku do odśpiewanego gromko wśród kwiatów na widowni "sto lat"' - swoje serdeczne życzenia dalszych sukcesów artystycznych, nie potrafię sobie odmówić przyjemności wyszczególnienia głównych postaci, w które zdążyła wcielić się przez owe lat XXV Zofia Stefańska. Oto one:

Alina w "Balladynie", Marytie ("Pieją koguty"), Marika ("Niemcy"), Marcela ("Pies ogrodnika"), Oliwia, potem Viola ("Wieczór Trzech Króli"), Cherubin ("Wesele Figara"), Marianna ("Chory z urojenia"), Augustyna ("Lato w Nohant"), Diana ("Fantazy"), Elżbieta ("Don Karlos"), Aniela ("Śluby panieńskie"), kolejno - Juliasiewiczowa, Mela; Lokatorka ("Moralność pani Dulskiej"), Sofrone ("Obrona Ksantypy"), Sex-Bomba ("Wielki Bobby"), Amelia ("Mazepa"), Infantka ("Cyd"), Hanka ("Głupi Jakub"), Sonia ("Wujaszek Wania"), Emilia ("Hiszpanie"), Marysia ("Most"), Pani ("Kowal, pieniądze i gwiazdy"), ostatnio - Doryna w "Świętoszku" i nowocześnie interpretowana Pani Dobrójska w "Ślubach..."

Z całą pewnością nie wymieniłam wszystkiego.

Ogrom pracy. A ile jeszcze przybędzie do dnia JUBILEUSZU OFICJALNEGO!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji