Artykuły

BIAŁOWŁOSA

Każda nowa polska opera spotyka się ze zrozumiałym zainteresowaniem, szczególnie wobec faktu, że większość naszych współczesnych twórców objawia zdecydowaną niechęć do tego rodzaju kompozycji. Stąd też wielka uwaga i życzliwe zaciekawienie, z jakim oczekiwaliśmy zapowiedzianej przez Operę warszawską prapremiery Białowłosej Henryka Czyża.

Powiedzmy jednak od razu, że spotkało nas rozczarowanie. Pewien niepokój budził już fakt, że z zapowiedzianego pierwotnie przez kompozytora (a zarazem autora libretta) moralitetu Białowłosa przeistoczyła się stopniowo w musical, a więc gatunek zgoła odmienny. W obecnej formie bardziej odpowiednim miejscem dla wystawienia Białowłosej byłaby operetka. Zapewne tam znalezionoby właściwszy styl realizacji, nie uczęstowanoby nas - jak w Operze - celebrowanym widowiskiem, skłaniającym się w wielu momentach do ckliwego melodramatu, a miejscami będącym po prostu tandetną rewią.

Samo libretto, pomimo pozerów nowoczesności, jest w istocie bardzo staromodne, naiwne w konstrukcji i budzące duże zniecierpliwienie pseudogłębokimi "myślowymi" frazesami. Tajemnicze krainy, zamieszkiwane przez dziwne istoty, znamy z wielu utworów literackich. Tyle tylko, że tamte dzieła ma ogół odznaczają się większą pomysłowością niż "Białowłosa" (np. "Na srebrnym globie").

W libretcie Czyża (pomysł Danuty Baduszkowej) odkrywcami krainy szczęścia stają się kosmonauci. Odnajdują tam swego zaginionego kolegę i powracają z nim na ziemię, zabierając ze sobą mieszkankę odkrytego globu, Białowłosą. Dodajmy, że dostał ją w nagrodę za piękny śpiew jeden z kosmonautów.

Albowiem zwyczajem tego tajemniczego kraju jest ofiarowywanie w darze najpiękniej śpiewającej dziewczyny najpiękniej śpiewającemu mężczyźnie. Na ziemi jednak, w zetknięciu z naszą "zgniłą" cywilizacją, Białowłosa stacza się na dno, a nie mogąc przeżyć swego upadku, znajduje śmierć pod kołami samochodu.

Zasadnicze pytanie (może za poważne w stosunku do libretta Białowłosej), jakie się nasuwa, to czy tę śpiewającą wokalizy heroinę można traktować jako w pełni ludzką istotę. Przecież ani obcując z człowiekiem przez cały rok w krainie szczęśliwości, ani później, w czasie swej wędrówki ziemskiej, Białowłosa nie nauczyła się mówić. Czy więc może ona odczuwać i rozumieć nasze zasady etyczne i moralne? Całe zachowanie się jej współmieszkańców na wyspie, pokazane na scenie w niedwuznacznych i niesmacznych pas baletowych, czy metoda "premiowania" śpiewającego mężczyzny piękną dziewczyną nic świadczą o tym, aby panująca tam obyczajowość miała coś wspólnego z reżimem klasztornym.

Jak już wspomniałem, na kanwie pomysłu "Białowłosej" można by raczej napisać libretto operetki. Tymczasem w Operze warszawskiej poprzez osobę Narratora (sympatycznego poetę-alkoholika, którego z poświęceniem gra utalentowany aktor, Edmum Fetting) usiłowano nas przekonać o głębi zawartych w tekście myśli. Dodajmy też, że chociaż występuje tu mnóstwo różnego rodzaju postaci, zarówno realnych jak i udziwnionych, niesamowitych (aż do poruszających się gipsowych figur) Białowłosa jest po prostu męcząca i nudna; przeładowana czasem zupełnie bezsensownymi efektami scenicznymi, no i gadaniną. Bo w tym dziele mówi nie tylko Narrator; inni wykonawcy - śpiewacy a nawet tancerze - z poświęceniem godnym lepszej sprawy przemieniają się również w recytatorów. Realizatorzy dali więc widowisko bardzo męczące, zaś sąsiadujące obok siebie elementy opery, operetki, melodramatu, musicalu, komedii muzycznej, baletu i rewii spowodowały, że mieliśmy do czynienia z przysłowiową wampuką.

W swojej przedpremierowej wypowiedzi Henryk Czyż informował, że Białowłosa prezentować będzie kilka różnych "manier" kompozytorskich. Tak jest w istocie; spotykamy w niej może nawet nie kilka, lecz kilkanaście "manier", wywodzących się od różnych kompozytorów, których wpływy są bardzo widoczne. Ale obok fragmentów (banalnych i wtórnych, do których skłaniała Czyża treść i sytuacja sceniczna, znajdujemy wiele ciekawych momentów, świadczących o pomysłowości, talencie i indywidualności twórczej Czyża, o jego dużej technice i błyskotliwości w instrumentowaniu. Można powiedzieć, że Białowłosa jest obszernym katalogiem i "manier" i istotnych możliwości kompozytorskich twórcy.

Wystawienie musicalu przez Wodiczkę jest z pewnością jednym z przejawów poszukiwania nowej formy widowiska operowego, o jaką tak zacięcie walczy. Bo przecież, jeśli chodzi o repertuar dawniejszy, postanowił on nieść sztandar sztuki operowej na tych wyżynach, gdzie nie ma już miejsca nawet dla uznanych, lecz zanadto popularnych dzieł operowych.

Wprowadzenie musicalu można więc poczytać za jeszcze jedną próbę unowocześnienia tej sceny. A może chciano zachęcić młodego niezaprzeczalnie utalentowanego kompozytora do dalszej pracy i większego wysiłku - poprzez jaskrawe ukazanie wszystkich jego błędów. Jeśli było to zamiarem dyrekcji Opery, przyznać należy, że wykonano go nad wyraz precyzyjnie. Bo chociaż zmobilizowano grupę najwybitniejszych solistów (Bogdan Paprocki, Bernard Ładysz, Zofia Rudnicka, Bogna Sokorska, Witold Borkowski, Witold Gruca, Stanisław Szymański, Kazimierz Pustelak, Zdzisław Klimek, Jerzy Kulesza, Kazimierz Banaszczyk, Jadwiga Dzikówna), zapomniano o osobie w tym przypadku najważniejszej: o reżyserze. Wśród "realizatorów" przedstawienia "Białowłosej" (Czyż, Bielicki, Gruca) nie znajdujemy reżysera sensu stricto. Funkcja ta przypadła w udziale scenografowi - twórcy w większości nieładnych dekoracji oraz niegustownych kostiumów, oraz nie zdradzającemu tym razem pomysłowości choreografowi. A tymczasem dla debiutującego autora fachowy, doświadczony reżyser bywa nie tylko bezcenną pomocą, ale najczęściej jedynym ratunkiem. W Operze warszawskiej zapomniano o tym zupełnie.

Reasumując swe wrażenia, chciałbym na zakończenie udzielić Czyżowi-kompozytorowi szczerze życzliwej rady, aby zaniechał współpracy z Czyżem- librecistą i wraz z dramatopisarzem z prawdziwego zdarzenia zajął się tworzeniem prawdziwego musicalu, lub prawdziwej opery, dobierając do każdego z tych dzieł właściwą manierę kompozytorską. A wówczas "realizacja marzeń nie stanie się nieszczęściem", jak to ma miejsce tym razem, zgodnie ze słowami Narratora, wypowiedzianymi w końcu pierwszego aktu Białowłosej. Zresztą nie tylko dla Czyża. Nieszczęście to dzielą z autorem odtwórcy i publiczność.

[źródło i data publikacji artykułu nieznane]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji