Artykuły

Błazen rządzi

"Król Lear" w reż. Cezarisa Grauzinisa we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Jarosław Klebaniuk na portalu G-Punkt.pl.

We Wrocławskim Teatrze Współczesnym Król Lear został zmarginalizowany przez Błazna. Ludzka ohyda i małość przedstawiona w groteskowo-gorzki sposób dała zadziwiająco piękne widowisko. Szekspir zapewne przegadałby je nadmiernie. Graužinis uczynił słowa tłem dla portretów.

Miłośników Szekspira pociąga w jego tragediach ponadczasowość konfliktów i problemów, uniwersalność międzyludzkich relacji i potęga moralistycznych przesłań. Sceptyków zniechęca ciężki kaliber fabuł, archaiczność języka, schematyczność postaci. To, co było odkrywcze i prawdziwe za Elżbiety I pozostaje zapewne wciąż, na pewnym poziomie abstrakcji, prawdziwe, ale już nie tak odkrywcze. Jak więc poradzić sobie z dylematem: grać albo nie grać. Uniwersalną odpowiedzią jest nadanie znanym i zgranym treściom nowej, odkrywczej formy. Takiego uchwytu "Króla Leara" poszukał Cezarijus Graužinis, reżyser litewskiego pochodzenia, światowej sławy.

Sztuka zrealizowana została w formie groteski, ale groteski czarnej, bez oddechu i światła, jakie daje oczyszczający śmiech. Podobne kostiumy większości postaci, ich ułomny ruch, nie budząca sympatii prezencja - to tylko zabiegi podkreślające zło, którego są nosicielami. Siostry i ich koszmarni partnerzy - agresywny książę Kornwalii (Krzysztof Zych) i bojaźliwy, polegający na żonie książę Albany (Tomasz Orpiński), uosabiają ludzkie wady: podłość, chciwość, obłudę, okrucieństwo. Niezdarny, szpetny i niewiarygodnie naiwny Gloucester (Szymon Czacki) jest przez nich pozbawiony wzroku. Wcześniej zaszczuli jego syna Edgara (Tomasz Cymerman), który padł ofiarą swojego przyrodniego brata Edmunda (Krzysztof Boczkowski). Wyrazista kreacja tego ostatniego niesie przesłanie możliwe tylko w groteskowej realizacji: zawiść i podłość nie potrzebują nawet inteligencji, żeby się spełnić i doprowadzić do ludzkiego cierpienia; także w debilno-infantylnej odmianie okazują się skuteczne.

Centralną postacią "Króla Leara" nie jest Król Lear. Władca wydaje się bezradny, zmarginalizowany, chwilami mało widoczny. Tylko raz w scenie żalu i pretensji gwałtownie narzeka na swój los. Nie budziłby nawet sympatii i żalu, bo "zdążył się zestarzeć zanim zmądrzał", gdyby nie to, że gra go Bogusław Kierc, a Leara, który jest Kiercem nie można nie lubić i nie żałować, gdy dzieje mu się krzywda. Zresztą to jedyna postać nie zdeformowana pantomimicznymi mazajami na twarzy, nie zeszpecona niedbałym ubiorem. Nie powinniśmy go żałować, bo wykazuje naiwność, ufając dwóm obłudnym córkom (Annie Kiecy i Marcie Malikowskiej-Szymkiewicz) i rozdając im majątek. Nie powinniśmy go lubić, bo skazuje na niepewny los jedyną szczerą latorośl - Kordelię (Katarzynę Z. Michalską). Ale wciąż dostaje od nas wyrozumiałość na kredyt, który spłaca pod koniec zasłaniając wzrok odzyskanej córki przed złym światem. Jednak to nie on rządzi. Jest raczej kukiełką miotaną przez los, nie umiejącą poradzić sobie z królestwem i z własną rodziną. Chwilami słucha podszeptów Błazna - na początku sztuki to on nim właśnie mówi i za niego decyduje. Kiedy indziej wchodzi z nim w dialog, w którym otrzymuje bezlitosne informacje o sobie (nawet jako błazen zasłużyłby na obicie). W końcowej scenie to Błazen właśnie pomaga mu wstać, wstać niejako z martwych, bo wszyscy zginęli, scena stała się wielkim pobojowiskiem. Przeżyła tylko jedna postać.

Postać Błazna jest kluczowa dla omawianej inscenizacji. Nie jest on ani stańczykowatym mędrcem, ani niewinnym wesołkiem, rozładowującym napięcie. Zdaje się za to grać kilka innych ról. Przede wszystkim stanowi niejako alter ego Leara. Po kilku wypowiedzianych przez niego zdaniach odbiera mu głos. Jednak nie ogranicza się do oznajmiania decyzji o podziale królestwa. Wcześniej cynicznie podpowiada Reganie i Goneryli, co mają mówić, żeby dobrze wypaść w oczach rodziciela, skutecznie zaprezentować swoją rzekomą miłość do niego. W jednej z późniejszych scen powtarza słowa Leara. Jednak w wielu scenach bezgłośnie komentuje akcję wybujałą mimiką, chwilami dyryguje tym, co dzieje się na scenie. Błazen jest cyniczny i zdystansowany, ale też zna granice swoich możliwości, poza którymi nie potrafi zachować tej pozy. Dlatego też w czasie najbardziej okrutnych scen wycofuje się i milczy. Tak jest, gdy przez rozbawione towarzystwo oślepiany jest Gloucester, tak jest też, gdy toczy się wojna. Błazen nie jest więc postacią jednoznaczną. Z jednej strony naigrywa się ze zdarzeń toczących się wokół, sam do niektórych podżega i prowokuje, z drugiej zaś są momenty, w których jest skonfundowany (w końcowej scenie wydaje dziwaczne odgłosy). Z tak złożoną rolą poradziła sobie znakomicie Maria Czykwin. Stali bywalcy Teatru Współczesnego znają ją z dosyć naturalnych dla niej kreacji młodych, atrakcyjnych kobiet, pożądanych i zdobywanych. W tym przypadku jej nieco zawadiacki wygląd i żwawy temperament nadały Błaznowi niepospolity charakter. Pokazała też spore umiejętności mimiczne, pantomimiczne i wokalne. W tym przypadku obsadzenie właśnie jej (odwrotnie niż w teatrze elżbietańskim, gdzie kobiece role były grane przez mężczyzn) wydaje się zasadne. Wieloznaczność postaci Błazna zyskała jeszcze jeden wymiar.

Szekspirowski tekst w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego nie został specjalnie wyeksponowany w reżyserskiej interpretacji Graužinisa. Dialogi pozostały niejako w cieniu scenografii, choreografii i pantomimy. Niektóre momenty po prostu porażają swoją widowiskowością, jak choćby scena, w której Edgar czy raczej jego duch pojawia się z parasolem. Ruch sceniczny, przerysowana gestykulacja i mimika odgrywają znacznie ważniejszą rolę niż tekst, mówiony zresztą często z groteskową przesadą. Do słuchania są raczej pozawerbalne wokalizacje, także te ze scen zbiorowych, aniżeli patetyczne role napisane przed czterystu laty. Niech mi Szekspir wybaczy, ale jego tekst w tym przedstawieniu nie był aż tak bardzo potrzebny. I bez niego działo się bardzo dużo. Przy założeniu, że sama fabuła większości widzom była dobrze znana, aktorzy mogli właściwie całkowicie skoncentrować się na pokazywaniu, przemieszczaniu się i wchodzeniu ze sobą w cielesne interakcje.

Do najważniejszych rekwizytów należały wiadra. W początkowej scenie do jednego z nich kapała woda. Budziło to skojarzenia z inną Szekspirowską inscenizacją - "Troilusem i Kresydą" w reżyserii Luca Percevala, pokazywaną na festiwalu Dialog w październiku 2009 roku. Tam zresztą rozmaitość naczyń były większa, a ich funkcje liczniejsze. Także woda traktowana była mniej oszczędnie. Nie wiem, czy Graužinis zapożyczył ten element z Percevala, ale nawet jeśli, to wybrał udane rozwiązanie. Wojna angielsko-francuska toczona z użyciem wiader, odpowiednio przecież hałaśliwych, także przypominał trojańskie boje z tamtej inscenizacji. Tylko rodzaj groteskowości był inny.

Zdeformowane postaci pod groźnie zawieszonymi żyrandolami, pomiędzy surowymi kolumnami nie sprawiły, że nasze człowieczeństwo wywołało w nas dumę. Choć jednak świat pokazany w "Królu Learze" był brzydki, a ludzie podli i głupi, to widowisko piękne, warte wszelkiego oglądu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji