Artykuły

Jeśli wyrok jest bezapelacyjny...

Samuel Beckett- "Radosne dni" Tytuł oryginału "Happy Days". Przekład: Mary i Adam Tarnowie. Reżyseria: Maja Wachowiak. Scenografia: Łukasz Burnat. Premiera w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu.

Ne znający tej sztuki widzowie mogą być na początku zdezorientowani. Usytuowanie bohaterki, tkwiącej do pasa w kopcu piasku, jest wprawdzie dość osobliwe, ale wygląda ona zdrowo, jest pełna wigoru i pogody ducha. Można sądzić, że ta dorodna blondyna w średnim wieku, wybrała się z mężem na wycieczkę i wygrzewa się teraz w ciepłym piasku na jakiejś plaży, paplając sobie beztrosko, podczas gdy małżonek opala się w pobliżu, zajęty lekturą gazety.

W którymś momencie zaczynamy się jednak orientować, że w tej zwyczajności kryje się jakiś dramat i powoli odgadujemy rzeczywistą sytuację obojga bohaterów. Winnie i Willie przekroczyli próg ziemskiej wędrówki, za którym czeka ich już tylko niepowstrzymany proces obumierania, dogorywania. Kopiec ziemi - to grób, w którym bohaterka zanurza się coraz głębiej i który wkrótce zamknie się nad jej głową, Winnie wie już o tym, ale nie ma zamiaru poddać się bez walki. Tylko o co chce walczyć? Przecież nie o życie, bo jest to sprawa z góry przegrana, i nie o przedłużenie agonii, bo byłoby to okrucieństwem wobec siebie samej.

Bohaterka "Radosnych dni" walczy o zachowanie godności, z jaką powinien przyjmować wyrok śmierci i samą śmierć każdy skazaniec. Próbuje dzielnie udawać, że nic się w jej życiu nie zmienia, że płynie ono normalnie, choć może trochę szybciej mijają - od momentu odezwania się pierwszego, ostrzegawczego sygnału - dni, z których każdy przynosi jednak jakieś dobre chwile, radosne przeżycia. Trzeba tylko dostosować się do sytuacji, zmieniając, zmniejszając wymagania. I na tym właśnie polega mądrość Winnie, która aż do końca potrafi znajdować radość w samym fakcie istnienia i czerpać siłę z miłości. Kiedy traci już zupełnie kontakt ze swoim partnerem, kiedy nie widzi go już ani słyszy - wystarcza jej świadomość jego obecności. Willie doczołguje się jednak nadludzkim wysiłkiem do kopca i chociaż nie może pomóc umierającej, dodaje jej otuchy, wyszeptując nabrzmiałe miłością i współczuciem słowa "Moja Winnie". I to jest zwycięstwo bohaterki nad śmiercią,

Jak wszystkie sztuki Becketta - "Radosne dni" są metaforą losu ludzkiego, zbudowaną na jednostkowym konkrecie. Mimo iż pisarz pesymistycznie stwierdza w swoich utworach, że świat jest zły, twórczość jego nasycona jest głębokim humanizmem, a wymowa, przynajmniej niektórych jego sztuk, bywa wręcz - widać to na przykładzie "Radosnych dni" - opytmistyczna. Do ważnych elementów dramaturgii Becketta należy humor, przemieszanie tragizmu z komizmem i musi o tym pamiętać każdy inscenizator jego dzieł.

Zadanie reżysera, realizującego "Radosne dni" jest na pozór proste i łatwe. Autor daje bowiem w didaskaliach drobiazgowe wskazówki, dotyczące scenografii, gry aktorskiej, sposobu mówienia tekstu. Dostosowanie się do jego życzeń jest warunkiem sukcesu realizatorskiego. Nie ma tu miejsca na żadne "awangardowe" eksperymenty inscenizacyjne, na żadne pomysły reżyserskie. Trzeba po prostu zrobić solidnym wysiłkiem dobry, uczciwy spektakl, którego przygotowanie polega głównie na pracy z aktorami. Tak też zrozumiała swoją rolę, reżyserując w Opolu "Radosne dni", Maja Wachowiak, która sama dyskretnie usunęła się w cień, cały ciężar odpowiedzialności składając na parę wykonawców, a zwłaszcza na barki kreującej postać Wiennie Haliny Pruszyńskiej. Co wcale nie umniejsza zasługi młodej reżyserki. Osiągnięty rezultat dobrze świadczy o jej fachowych umiejętnościach. Wiemy przecież, że niewielu reżyserów umie pracować z aktorem i najczęściej ten właśnie mankament był przyczyną słabości przedstawień w naszym teatrze.

Halina Pruszyńska jest członkiem zespołu opolskiej sceny dramatycznej od kilku lat. Znaliśmy ją dotąd jako aktorkę dobrze wywiązującą się powierzanych jej zadań, ale dopiero w sztuce Becketta znalazła ona okazję do pełnego ujawnienia swoich możliwości. Na taką rolę czeka się nieraz całe życie. Rola Winnie jest niesłychanie skomplikowana. Wymaga doskonałego pamięciowego opanowania ogromnego tekstu (jest to przeszło półtoragodzinny monolog), zapamiętania porządku setek błahych czynności, precyzyjnego opracowania technicznych środków gry, zwłaszcza gestycznych i mimicznych. W pierwszej części spektaklu aktorka musi wykazać niemal gimnastyczną sprawność ruchową, w drugiej gra już tylko twarzą, co w praktyce teatralnej zdarza się niezwykle rzadko. Pruszyńska zwycięsko pokonała wszelkie progi i bariery trudności. Słowa pochwały, jakie można znaleźć w ubogim słowniku recenzenckim, wydają się zbyt blade, nadto zdawkowe, by uznać je za stosowne w wypadku tej pracy aktorskiej, która zasługuje na miano prawdziwej kreacji.

Z niewdzięcznej, prawie niemej roli Willie'go maximum dramatyzmu i może nieco za mało komizmu wydobył Adolf Chronicki. Końcowa scena jego czołgania się na czworakach i spotkanie wreszcie twarzą w twarz z gasnącą już Winnie, jest wstrząsająca.

Kunsztem techniki scenograficznej jest bardzo prawdziwy kopiec z piasku porośnięty zrudziałą miejscami trawą. Zamiast horyzontu "ukazującego rozległą równinę, w oddali zbiegającą się z niebem" Łukasz Burnat zaprojektował sześciokątną tarczę ogromnych rozmiarów, wykutą jakby w aluminiowej blasze. Sztuczność tego, efektownego skądinąd elementu dekoracji kłóci się z werystyczną naturalnością piaskowego pagórka. Jest to jedyne zbyteczne odstępstwo od życzeń aktora (nie licząc koloru torby Winnie).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji