Artykuły

Komedia omyłek

Najnowszą inscenizacją "Wieczoru Trzech Króli" jest gdańska premiera Teatru "Wybrzeże" w reżyserii Ryszarda Majora i scenografii Jadwigi Pożakowskiej. Spektakl charakteryzuje przede wszystkim oszczędność plastycznych środków wyrazu. Trzygodzinne przedstawienie dzieje się przy niezmiennie zaciemnionym horyzoncie, a jedynymi elementami architektury scenicznej są: poprowadzony prostopadle do rampy aż na oparcie drugiego rzędu krzeseł podest oraz niewymyślny w rysunku pomost-kładka usytuowany mniej więcej pośrodku sceny. Całość uzupełnia kurtyna, wycięta ażurowo w stylu renesansowej fasady. Nader to skromna dekoracja do komedii Szekspira. Nie ułatwia ona wcale zadania aktorom, którzy - jak w większości inscenizacji Majora - cały ciężar spektaklu przyjęli na swoje barki. Na szczęście "Wieczór Trzech Króli" sam w sobie niesie sporo możliwości interpretacyjnych, co każdy zdolny i utalentowany aktor potrafi dostrzec, nawet jeśli reżyser uparcie mu w tym przeszkadza.

Bezapelacyjnie zwycięzcą inscenizacji jest Jerzy Łapiński. który tchnął życie nie tylko w swego Malvolia, ale zelektryzował również cały spektakl. Wszędzie, gdzie pojawia się Malvolio - pojawia się również humor i werwa, także miejsce na refleksję. Dzielni sekundanci nieszczęść Malvolia, to Sławomir Lewandowski - niepowtarzalny w swym długokościstym, ogolonym na pałę i dziergającym szalik na drutach Sir Andrzeju Chudogębie, Henryk Sakowicz - którego Fabian płaczący ze śmiechu pośród uciszania kompanów wprowadza widzów w prawdziwie komediowy nastrój, Edward Ożana - wodzirej całej trójki w ciekawie zaproponowanej postaci bibosza, Sir Tobiasza Czkawki. Całą tę szatańską trójką przewodzi Maria (Alina Lipnicka). Ona też inspiruje przewrotną intrygę i konsekwentnie, za sprawą aktorki, prowadzi ją do końca, gdy sojusznikom nie starcza już konceptu. Zupełnie osobną perełką spektaklu jest postać Księdza (Jerzy Dąbkowski) jaka szkoda, że jego wykonawca tak rzadko pojawia się na gdańskiej scenie. W niewiele prawdy natomiast wyposażył swą rolę Florian Staniewski, w końcu Orsino niekoniecznie musi być durniem. Joannie Bogackiej mentorski ton przeszkodził w opracowaniu sylwetki Oliwii, natomiast beznamiętna deklamacja Wiesława Nowickiego odebrała wiele atutuów Antoniowi. Mało też finezji włożył w swego Błazna Stanisław Michalski.

Najtrudniejsze zadanie postawił reżyser Elżbiecie Goetel, która jednocześnie grając Violę i Cezaria musiała również odtwarzać Sebastiana. Pomysł reżysera niewłasny (uczynił to już Kulczyński w Starej Prochowni) i męczący zarówno dla aktorki, jaki dla widza, który zupełnie gubi się w tym kalejdoskopie. Tym bardziej, że jedyny znak, który mógłby doprowadzić do rozwikłania zagadki - przyklejane wąsy - pojawia się niekonsekwentne i jedynie ją zaciemnia.

Więcej jest jeszcze udziwnień w inscenizacji Majora, których jedynym przeznaczeniem zdaje się być sam efekt. A szkoda, gdyż pomysł z marionetką - Sebastianem animowaną w finale przez Błazna mógł stać się pomysłem do całego przedstawienia, które w rezultacie pozostaje niespójną strukturą rodem z teatru studenckiego końca lat sześćdziesiątych. Nawet dobra muzyka opracowana przez Andrzeja Głowińskiego nie ratuje spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji