Artykuły

Usta milczą, dusza śpiewa

"Usta milczą, dusza śpiewa". Scenariusz i reżyseria: Jerzy Grzegorzewski, opracowanie muzyczne: Irena Kluk-Drozdowska, dekoracje i kostiumy: Krystyna Kamler i Barbara Hanicka. Teatr Studio w Warszawie, prapremiera 28 maja 1988 r.

Cóż może wyniknąć z faktu, że jeden z najbardziej oryginalnych reżyserów, jakim bezsprzecznie jest Jerzy Grzegorzewski, okazuje nagle zainteresowanie wielokrotnie ośmieszanym światem operetki? Żaden z szanujących się ludzi teatru nie chce zapuszczać się w obszary tej sztuki, którą poważni krytycy dawno skazali już na lekceważenie.

Grzegorzewski, jak to często bywa w jego spektaklach, tworzy własne, autorskie widowisko. Akcja tego przedstawienia rozgrywa się w światku nocnych lokali, zapełnionych szansonistkami ("Księżniczka Czardasza"). Pojawiają się tam piękne i bogate kobiety, marzące o wielkiej miłości ("Wesoła wdówka"), egzotyczni książęta w turbanach i we frakach ("Bajadera"), a wśród muzycznych motywów musi pojawić się czardasz tworzący "z winem rytm" ("Hrabina Marica"). Nieprzypadkowo Grzegorzewski sięga do tych utworów, bo przecież w nich właśnie pojawiają się wątki, wielokrotnie powielane w dziełkach znacznie mniejszego lotu. Czy zresztą operetka mogłaby bez nich istnieć, czy ich nieustanne kopiowanie nie doprowadziło w końcu do upadku gatunku?

Ale twórca widowiska okazuje wobec nich niezwykłą łaskawość. Umiejętnie balansuje cały czas na granicy parodii. Proponuje śmiech, ale życzliwy, nie kosztem pierwowzoru, ale dzięki niemu. Grzegorzewski przypomniał nam, że operetka była zawsze widowiskiem, które miało bawić publiczność.

Śmiejemy się zatem głośno i często, dlatego że reżyser doskonale bawi siebie i widzów operetkową konwencją. Wyznania miłosne są tak namiętne, że bardziej namiętne już być nie mogą, cierpienia gwałtowne aż do fizycznego bólu. Ale przecież o tak wielkich uczuciach opowiadają operetkowe libretta. Grzegorzewski je zatem takimi pokazuje, choć przecież nigdy nie czyni tego w tonie całkiem serio. Może zatem to jest jedyna możliwość współczesnego odczytania operetki, która traktowana poważnie bywa teatrem nieznośnie manierycznym?

Może przedstawienie w Teatrze Studio jest swoistym requiem dla gatunku, skazanego na bezpowrotne odejście ze sceny, o czym przypomina postać Winnie zaczerpnięta z beckettowskich "Radosnych dni", a śpiewająca w finale swego monologu "Usta milczą, dusza śpiewa"? A może właśnie Grzegorzewski daje jeszcze jedną szansę operetce?

Są to pytania, na które trudno odpowiedzieć. Jedno wszakże nie ulega wątpliwości. "Usta milczą, dusza śpiewa" w Teatrze Studio to jedno z najbardziej lekkich i dowcipnych przedstawień teatralnych, jakie pojawiły się ostatnio na naszych scenach. A mistrz Grzegorzewski, zawsze w tonie niesłychanie serio, objawił się nagle jako człowiek o ogromnym poczuciu humoru.

W tej świetnie prowadzonej zabawie bierze udział wielu aktorów. Role Anny Chodakowskiej, Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, Małgorzaty Niemirskiej, Marka Walczewskiego, Zbigniewa Zamachowskiego czy Wiktora Zborowskiego to prawdziwe kreacje komediowe, inteligentne, subtelne, bez tanich chwytów i zagrań pod publiczkę, o co dziś, niestety, w teatrze trudno. W podobny sposób prowadzone są wszystkie postaci drugiego planu, by wspomnieć choćby jakże zabawnych huzarów - Wojciecha Malajkata i Piotra Polka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji