Artykuły

Żeby być razem, w nocy

Krakowski Salon Poezji. Nadzieja. czytała Maja Komorowska. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Dziwne. W jasne południe Niedzieli Palmowej, Maja Komorowska sobie i nam przypomniała siebie z dalekiej przeszłości - siebie jako Hamma w "Końcówce" Samuela Becketta.

- W Krakowie kończyłam szkołę teatralną - mówiła, nim zaczęła czytać wybrane przez siebie teksty - później był Teatr Słowackiego... Dużo pracy... Grałam... Grałam... Na przykład - jeszcze nie będąc starym człowiekiem, grałam Hamma, starego ślepca w inwalidzkim wózku... Dziwna wycieczka w przeszłość. Nie tylko dziwna? Również kłopotliwa?

Owszem. Bo jakże to tak?! Chrystus kolejny raz wjeżdża na oślicy do Jerozolimy, przez tydzień znów wydarzy się, co już się wydarzyło i wszystko znów skończy się najradośniejszym zdumieniem świata, na tę okoliczność Anna Dymna organizuje odświętny Salon Poezji - godzinę wierszy zatytułowaną "Nadzieja" - a Maja Komorowska przywołuje dawną siebie w roli Chrystusa bez nadziei?! Dokładnie mówiąc - w roli ślepego starca, który odgrywa Chrystusa takiego, jakim byłby Chrystus, gdyby był tylko człowiekiem...

Wiem, błędnie o Hammie powiedziałem, bo za dużo powiedziałem. Za dokładnie, zbyt jednoznacznie, jak bym raz na zawsze zamykał temat. Nieogarnione labirynty Becketta nie dają szans na tak prosty spokój. Hamm jest wieloma wielkimi, Hamm jest każdym z małych. Ale zostawmy to, wróćmy do kłopotliwej dziwności przedwczorajszego południa. Kłopotliwej, bo oto w środku jasnej radości Niedzieli Palmowej - Maja Komorowska przypomina opowieść, której jasności są jak popiół i o której da się powiedzieć wszystko, tylko nie to, że trwa w niej radość na widok odrzuconego kamienia i pustych prześcieradeł wewnątrz rozczarowanego grobu.

Dlaczego, mogąc przywołać z przeszłości bardzo wiele, w takim dniu przywołała akurat to? Przypadek? I tylko przypadek sprawił, że tuż po wycieczce pamięci do napisanych przez Becketta popiołów Komorowska przeczytała fragmenty z Koheleta, tego od wersetów o marności wszystkiego? Być może. Recytowała, że na ziemi wszystko ma swój czas, również, a nawet zwłaszcza słowa, mówienie słów. Gadanie też jest marnością, lecz skazanym na czekanie - właśnie jak Hamm, jak każdy, jak wszyscy - cóż więcej pozostaje?

Mówią wszyscy, dzień po dniu, noc za nocą. Mówi każdy. Po co? Beckett każe Hammowi wyszeptać: "Potem mówić, szybko, słowa, jak samotne dziecko, które zmienia się w kilkoro, dwoje, troje, żeby być razem, w nocy." Po to. Nie pamiętam, czy przed zdaniami Koheleta, czy po nich - Komorowska, kłaniając się widowni, wyznała, że jednym z największych darów, które możemy sobie wzajem dawać wciąż od nowa, jest nasza obecność. Czy należy to tłumaczyć?

Więc pamięć o "Końcówce" na początek, a dalej Kohelet i cała reszta. Słowa Miłosza, Kamieńskiej i księdza Twardowskiego, zdania księdza Pasierba, wersy Norwida, strofy Zawistowskiej, Szelburg-Zarembiny oraz innych. Komorowska czytała tak, jak by do dzieł tych przykładała wyznanie Becketta: "Moje utwory są kwestią podstawowych dźwięków". Żadnego zatem malowania intonacyjnych pisanek, żadnego lepienia ze słów zajączków cukrowych, żadnej wielkanocnej odpustowości. Tylko wyłuskiwanie z dna zdań starych pestek ludzkości: Nadziei... Zdumienia... Lęku... Bezradności...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji