Artykuły

Figle z Witkacym

Traktowany był jako prowokujący eksperymentator, niezwykły egocentryk, utalentowany dyletant. Tworzył własną legendę. Mistyfikacja była mu bliższa niż przyjaźń. Skandale lubił wywoływać sam, wciągając przy okazji tych, którzy "mieli mu za złe" wariactwo i swoistą odwagę. Stanisław Ignacy Witkiewicz szokował absurdem i okrucieństwem, parodiował konwencje i style. Łamał z upodobaniem zasady kompozycji. Za życia więc doczekał się jedynie kilkunastu swoich sztuk na scenie z ponad 30 napisanych. W tym czasie działało co prawda w Polsce ponad 90 stałych teatrów, ale trudno było się przebić do publiczności z dziwnymi "snami czy halucynacjami".

Sztuki Witkacego - tak naprawdę teatralny boom zaczynają przeżywać pod koniec lat 50., wracając potem z sukcesami na wszystkie nieomal sceny w latach 60. i 70. Witkacy stał się idolem awangardy, absurdu, surrealizmu. Stał się walczącym i przyswojonym w zakresie Czystej Formy w teatrze. Dawne dyskusje z Karolem Irzykowskim, Tadeuszem Kotarbińskim, Romanem Ingardenem dodają tylko pośmiertnej sławy twórczości Witkacego. Wydanie powieści: "Pożegnanie jesieni", "622 upadki Bunga" i "Nienasycenie" w latach 70. oraz krytyczne opublikowanie dramatów przez Konstantego Puzynę otwiera już na zawsze i na trwałe miejsce Witkacemu w polskim teatrze. Gdańskie sceny też mają swój "czas Witkacego", w tym prapremierową realizację "Szewców", którą przygotowywał Zygmunt Hübner na scenie W Sopocie. Do premiery - co prawda - nie doszło. Cenzura interweniowała po pierwszym spektaklu bardzo skutecznie. Witkacy przestraszył towarzyszy.

Potem na szczęście autor "W małym dworku" był grywany bez tak drastycznych przeszkód, choć w sposób naturalny każda premiera sztuki Witkacego niosła jakieś zapowiadane i oczekiwane emocje.

Tym razem, w Gdyni w Teatrze Miejskim było podobnie. Julia Wernio - nowy dyrektor naczelny i artystyczny przyszła do teatru z mitem Witkacego za pazuchą. Jej dyplom reżyserski to nic innego niż "Wariat i zakonnica", a potem epizod życiowo-twórczy z Witkacym i wokół Witkacego. Wraca do tego dramaturga, bo jest nim zafascynowana. Przyznaje się do tego w sposób naturalny. Wie, że doświadczenie jest równie ważne jak to, co zamierza w przyszłości zrobić. Gdynia i lokalny teatr to sprawy nowe dla Julii Wernio. Weszła w życie artystyczne miasta, które ma za sobą złe doświadczenia, a przede wszystkim dźwiga odium ekonomicznej klęski. Pani dyrektor przyjęła warunki władz lokalnych, wiedziała o teatralnym długu i nastroju w zespole, który cierpiał również za "winy nie zawinione". Praca nad premierowym spektaklem trwała kilka miesięcy.

"Sonata Belzebuba, czyli prawdziwe zdarzenie w Mordowarze" to tekst Witkacego, który zaistniał w powojennej świadomości dopiero w połowie lat 60., ale potem miał kilka realizacji. Sztuka o artystycznej niemocy, zniewoleniu przez siły wyższe, sztuka o małomiasteczkowym układzie, w którym każdy o sobie wie wszystko, sztuka o snobizmie i ekstrawagancji, sztuka bez chronologiczne układu zdarzeń, natomiast o wielkim ładunku emocjonalnym, stwarza szanse artyście. Julia Wernio chciała z nich skorzystać. Stworzyła więc widowisko efektowne, nawet fragmentami efekciarskie, w którym forma zdominowała treść, a ściślej w bogactwie inscenizacji zagubił się specyficzny tekst Witkacego. Malkontenci marudzą, że nie jest to najlepsza sztuka twórcy "Szewców". Być może. Ale nie jest to również tekst zły, bowiem niespodziewanie - jak to u Witkacego - można znaleźć w nim wiele odniesień i "asocjacji" do współczesności. Reżyser - Julia Wernio pozwoliła zdominować przedstawienie scenografowi Elżbiecie Wernio. Scena więc jest "powiększona" w głąb, z dobrymi efektami świetlnymi i pomysłowo umieszczonym fortepianem pod "niebiosami" wśród ptasząt, które w końcowej części będą z przyjemnością uczestniczyły w dziele Istvana - niedoszłego kompozytora geniusza, którym steruje diabelski Belzebub. Ptaszki więc będą wykonywały ruchy w górę i w dół, a fortepian wyda dźwięki sonaty, na które "wszyscy czekali". Sztuka o duchocie i małości, sztuka o głupocie nuworyszy, sztuka o snobizmach, obsesjach i uwarunkowaniach między tymi, co po różnych stronach (choćby jeziora), mogłaby dzisiaj zabrzmieć bardzo wyraziście; gdyby jej nie przydusiła forma. Niestety, niezbyt jednorodna, czasami jakby dobudowana do sytuacji. Również pomyłki obsadowe nie dodały gdyńskiej "Sonacie Belzebuba" blasku. Słaby i zbyt prymitywny, bez szans na "przeistoczenie" jest Istvan (Artur Rzegocki). Coś zgrzyta w takim odczytaniu postaci, a aktor cieszy się swoją prostotą ponad miarę. Zabrakło wdzięku i wyrafinowania, tego, który pojawił się przy interpretacji roli Hildy Fajtcacy. Gościnnie wystąpiła na premierze Dorota Lulka. To świetny wybór i dobra aktorska interpretacja. Kobieta - wąż odziana w czarny kostium, w rudej peruce jest dostatecznie demoniczna. Podobała mi się również interpretacja postaci Babci Julii (Małgorzata Talarczyk) i Rio Bamby (Stefan Iżyłowskl). Ta para tworzyła nastrój rodem właśnie z Witkacego. Również aktorsko był przekonywający Mariusz Żarnecki jako Hieronim. Pełna wdzięku i świeżości Sylwia Głaszczyk bez trudu zbudowała postać Krystyny Ceres naiwnej czasami panienki, która jednak wie, gdzie "stoją konfitury". Najmniej może przekonał mnie Andrzej Słabiak jako Baltazar-Belzebub. Coś w tej roli pękło. Piekielne moce przerodziły się w ludzką niemoc. Szkoda.

Realizacja z rozmachem w gdyńskim Teatrze Miejskim spowodowała, że nie tylko scenografia (detal, światło, kostium, zbudowanie dodatkowego "miejsca dziania się") przyczyniły się, że nadmiar przykrył tekst. Także muzyka Roberta Kanaana - fragmentami naprawdę świetna - fragmentami naprawdę świetna, zdominowała słowo. Witkacy w tych sceniczno-dźwiękowych figlach gdzieś się zagubił. A przecież to nie jest autor, który wymaga nadinterpretacji.

Zdjęcia ze spektaklu "Sonata Belzebuba" okazały się nieosiągalnym rarytasem. Te, które były, raczej nie nadawały się do reprodukcji. Program do spektaklu przypomina "okolicznościową" ulotkę. Nic by się nie stało, gdyby właśnie przy okazji pierwszego spektaklu realizatorzy zechcieli się przedstawić. Informację o Witkacym każdy znajdzie na własny użytek, natomiast o dokonaniach twórczych wchodzących do Gdyni artystów - niekoniecznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji