Artykuły

Świat po zagładzie

"Diva" w reż. Stanisław Miedziewski w Teatrze Rondo w Słupsku. Pisze Mirosław Baran w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Wyśmienite aktorstwo, poruszający tekst i ciekawa, ascetyczna inscenizacja - monodram "Diva" słupskiego Teatru Rondo to jeden z najlepszych pomorskich spektakli ostatnich lat.

Bohaterką "Divy" jest śpiewaczka operowa Nora Sedler - postać fikcyjna, ale, jak mówią twórcy, "wysoce prawdopodobna". Magdalena Gauer (sztuka "Nora", stanowiąca podstawę słupskiego monodramu, to jej debiut dramaturgiczny), pisząc sztukę, korzystała z autentycznych dokumentów oraz podobnych biografii artystów.

(...)

Pomimo faktu, że w tekście monodramu nie brakuje brutalnych opisów, spektakl nie jest kolejną opowieścią o okropieństwach II wojny światowej. "Diva" to w większym stopniu historia spustoszenia, jakie Holokaust wywołał w psychice osoby ocalonej. Nora na koncercie awangardowego brytyjskiego muzyka, który w struny fortepianu uderza drewnianym chodakiem, nie słyszy dźwięków. Całą jej uwagę skupia chodak - taki sam, jakie produkowali Żydzi w łódzkim getcie i w jakich chodzili w Auschwitz. W innej scenie Nora przywołuje fragmenty rozmowy z młodym amerykańskim dziennikarzem. "Przecież uniknęła Pani zagłady" - stwierdza Amerykanin. "Nie wiem, czy uniknęłam zagłady" - odpowiada natychmiast śpiewaczka.

Twórcy "Divy" postawili na skrajny minimalizm. Na dużej, pustej scenie widzimy tylko Wioletę Komar, ubraną w białą suknię z czarnymi dodatkami. Przez cały spektakl aktorka nie rusza się z miejsca - gra w sporej odległości od widzów, nie robiąc nawet kroku. Jedyne rekwizyty to koperta z wizytówką oraz wachlarz; a i tak przedmioty te "ogrywane" są przez kilkadziesiąt zaledwie sekund.

Wioleta Komar zawłaszcza całą uwagę widzów; fenomenalnie operuje wyrazistymi gestami, mimiką, modulacją głosu. W całym spektaklu nie zalicza nawet jednej, najdrobniejszej wpadki: nie ma tu chwili zawahania, zająknięcia, niepewności. Reżyserujący "Divę" Stanisław Miedziewski prowadzi aktorkę subtelnie, nie pozwala jej "przeszarżować" ani przez moment. Konsekwentnie używa na scenie tylko czerni i bieli (z jednym, bardzo znaczącym, wyjątkiem) oraz delikatnych zmian oświetlenia.

Miedziewski porusza w monodramie także kwestie twórczości artystycznej. Podobnie jak w "Przyj, dziewczyno, przyj...", wcześniejszym jego monodramie z Wioletą Komar, broni teatru tradycyjnego, wyśmiewa nieprzemyślane akty tworzenia (jak chociażby wspomina fortepianową kompozycję z chodakiem) oraz sceniczne udziwnienia (Nora wspomina o operze, której bohaterowie mieli być ubrani w stroje z blachy samolotowej). I w "Divie" jego teatr jest tradycyjny, "nieefekciarski"; jednak szalenie konsekwentny i bynajmniej nie archaiczny. W spektaklu stosuje zaledwie parę, ale za to szalenie mocnych i znaczących znaków teatralnych. A scena z wachlarzem robi piorunujące wrażenie.

Całośc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji