Artykuły

Biesiada polskich widm

Widzowie po przedstawieniu powtarzają z zachwytem: nareszcie Witkacy wystawiony bez udziwnień, realistycznie i "po Bożemu". Ale "W małym dworku", w ten sposób zainscenizowanym, toczy się raczej "nie-boska komedia".

Wybierając się na to przedstawienie zapomnijmy o "dziwności istnienia", o której tyle w związku z Witkacym napisano. Odłóżmy na bok obracany na wszelkie strony "metafizyczny niepokój" wobec tajemnicy bytu. Zostawmy w spokoju sławną "czystą formę". Darujmy sobie fragmenty eseju Jana Błońskiego o Witkacym, opublikowane w teatralnym programie. To wszystko tylko zasłona dymna! W rzeczywistości sztuka ta, wystawiona na olsztyńskiej scenie niemal jak realistyczna komedia (co najwyżej z elementami fantastyki), jawi się jako szyderstwo z sielsko-wiejskiej tradycji której symbolem jest "mały, zaciszny, ukryty w drzewach dworek", a którą żyła literatura polska od zarania.

Oto tu, na werandzie takiego typowego "szczeropolskiego" dworku, wśród pięknie wyczarowanych przez scenografa jesiennych, purpurowych liści dzikiego wina (aluzja do frontonu Teatru Jaracza?), toczy się życie bez ciekawości życia i bez głębszego zainteresowania czymkolwiek. Jego treścią jest powolne, leniwe i beznamiętne przeżuwanie bieżących zdarzeń w rytmie wyznaczanym porami codziennych posiłków. Najbardziej niezwykłe i drastyczne fakty przyjmuje się tu do wiadomości bez specjalnego zdziwienia, a nawet z ledwie maskowaną obojętnością. Mąż zabił żonę? No i na tym koniec - powiada. I żeby nikt nie śmiał więcej o to pytać. Większego zdziwienia nie wywołuje tu nawet pojawienie się ducha zmarłej, powracającej z zaświatów jak z jakiejś banalnej podróży, by dokończyć swoje sprawy na ziemi. Powita ją oficjalista Maszejko: "A! Co widzę? Pani dobro-dzika. Dobry wieczór, wieczór dobry. Jakże zdróweczko?". Zaś kucharka dorzuci dobrodusznie: "A co? Nie wytrzymała pani na tamtym świecie i przyszła pani do nas?". Zresztą i ten duch jest tutaj bardziej cielesny niźli eteryczny; uczestniczy w rozmowach, pije kawę i wódkę. Co najwyżej zebrani przez chwilę się zainteresują, że pani przeszła przez zamknięte drzwi. Ot, ciekawostka. I zaraz zmienią temat na bardziej absorbujący. Bo oto "suki się zborsuczyły" i trzeba je odborsuczyć (cokolwiek by to znaczyło, należy najwidoczniej do normalnych zajęć gospodarskich), dziewczęta poszły z Anetą zbierać spóźnione rydze, a zboże jest po 162 za pud. No i wreszcie kolacja podana!

Na scenie leżą trupy, ofiary intrygi widma, ale święty rytm pór dnia jest ważniejszy.

Łatwo by było zagrać tego Witkacego jak zwykłą, absurdalną i niezobowiązującą choć nieco makabryczną groteskę. Ale pokazać, że chodzi w tym wszystkim o sprawy poważniejsze, realne i drażliwe, odnoszące się do naszej tradycji? Jak sobie z ich wyrażeniem radzą, młodzi adepci teatru? Bo pamiętajmy, że jest to spektakl dyplomowy studentów ostatniego, trzeciego roku Studium Aktorskiego przy Teatrze im. Jaracza. Wyreżyserował go gościnnie Jan Buchwald, polonista a zarazem reżyser z doskonałym warsztatem i doświadczeniem w pracy z młodymi ludźmi, nabytym m. in. w charakterze ucznia i asystenta Zbigniewa Zapasiewicza w warszawskiej PWST; w ostatnich latach dyrektor Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu, związany również z teatrem TV.

Chwilami dają się zauważyć wahania i niepewność tych młodych wykonawców co do granic, do jakich zachować beznamiętny "realizm" odtwarzanych postaci, gdy wszystko na scenie kusi ku przedstawieniu ich w sposób groteskowo przerysowany. Oglądałem przedstawienie we wtorek (27 października) i tego wieczora było to widać w eksponowanych rolach oficjalisty Kozdronia, kochanka widmowej Anastazji za jej "pierwszego życia" (gra go Piotr Bała) oraz jego rywala, poety-grafomana Jęzorego (Paweł Gładyś). Obaj, z początku szarżujący wręcz farsowo, jakby ich rozpierał własny, wewnętrzny chichot z tego co robią, w miarę rozwoju absurdu na scenie potrafili powściągnąć emocje i zachować odpowiedni dystans, pozwalając przez to przemówić postaciom Witkacego. Tę znaczącą przemianę się zapamiętuje. Główną bohaterką jest jednak bez wątpienia Małgorzata Neumann w roli Widma.

Ta młoda dziewczyna zadebiutowała już przed dwoma laty, wówczas dopiero na pierwszym roku Studium, jako Rachela w "Weselu" Hanuszkiewicza, w którym stworzyła postać współsprawczyni wszystkich opętań i czarów weselnej nocy w bronowickim dworku, można zatem powiedzieć, że od tamtego czasu z zaświatem pozostaje za pan brat. Tu, opanowana, zrównoważona, mówi i zachowuje się prawdziwie jak ziemiańska dama, a że poza tym jest widmem? No i co z tego? Podobnie jak postaci na werandzie, zmieńmy dyskretnie temat na mniej drastyczny: śniadanie już podane, a może i świątecznej wiśniówki Widmo też się z domownikami napije?

Smacznego, pani Małgorzato. I brawo!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji