Artykuły

Pawana na jednej strunie

TARCZA, do której mierzył Ireneusz Iredyński, tym razem pozostała nienaruszona. Strzały przeszły obok. Nazbierało się za to sporo nieporozumień, anachronizmów, nadużyć. Ich charakter najlepiej oddaje nieporozumienie pierwsze, tj. tytuł. "Terroryści" - brzmi to dla dzisiejszego widza niepokojąco, intrygująco, podniecająco. Tymczasem Iredyński opowiada historię o pewnym ruchu narodowowyzwoleńczym w Środkowej Ameryce (sandiniści?), zaangażowanym w walkę z reżimem.

Rzecz w zasadzie kwalifikuje się do zaskarżenia Iredyńskiego przez któregoś ze środkowoamerykańskich polityków, gdyż nazwanie tych ruchów terroryzmem wygląda na pewne nadużycie, nie mówiąc już o tym, że stawia Iredyńskiego na pozycjach sprzyjających miejscowym reżimom. Tak szerokie rozumienie pojęcia "terroryzmu" pozwala objąć nim wszelkie rewolucyjne ruchy wyzwoleńcze odwołujące się do przemocy, a kto wie - może także twórców Rewolucji. Tytuł nie jest co prawda najważniejszy, ale jednak ważny na tyle, by zwrócić uwagę, że epatowanie widza pojęciem, które nie zostaje potem w ogóle podjęte, jest błędem reklamowym i etycznym, czyniącym szkodę przede wszystkim problematyce faktycznie w sztuce poruszanej.

W sztuce "Terroryści" opowiedziana została historia, rozgrywająca się w dowództwie ruchu oporu. Jego przywódca, Numer Jeden (Janusz Zakrzeński) rozgrywa przedostatnie posunięcie w partii, której stawką jest przejęcie władzy. Dla osiągnięcia ostatecznego celu (cel uświęca środki) posłuży się on młodym rewolucjonistą (Marek Barbasiewicz), słynną dziennikarką (Halina Mikołajska), ministrem reżimowego rządu (Andrzej Szczepkowski) oraz agentem bezpieczeństwa (Wojciech Alaborski). Przy każdym z nich Numer Jeden popełni faul z pełną wiarą w jego konieczność.

Numer Jeden jest przywódcą ruchu wyzwoleńczego w Środkowej Ameryce, skrojonym jednak na miarę słowiańskiego watażki, zadufanego w wielkość sprawy, której służy. Jego filozofia, opierająca się na przekonaniu, że sprawy wielkiej i godnej nie da się wygrać bez łajdactwa, zbrodni i zdrady, jest przedstawiona przez Iredyńskiego jako prawda bezwzględna. A jednak nie jest ona w żaden sposób umotywowana. Poza bezwzględną niewiarą w uczciwą grę polityczną nie ma w "Terrorystach" argumentu, potwierdzającego to rozpaczliwe "secundum non datur". Przychodzi więc nam wierzyć na słowo w wielkość idei Numeru Jeden, łajdactwo panującego reżimu oraz w to, że jutrzenka swobody zaświecić może tylko nad trupem zagranicznej dziennikarki, którą zabito strzałem w plecy - w kaplicy

Nagromadzenie moralnych i etycznych symboli, które Iredyński zdegradował i zgwałcił jest przerażające. Policzmy: Kościół. Strzał w plecy. Kobieta. Cudzoziemka. Niewinna. Pięć razy faul, a wszystko to po to, żeby pokazać, iż polityk na sentymenty nie ma czasu oraz że cel uświęca środki. Najzabawniejsze jest jednak, że nagromadzenie gwałtów moralnych i etycznych z jednej strony oraz banał z drugiej powodują.... iż cała ta sytuacja na widzach nie robi żadnego wrażenia. Jest pusta, wymyślona, papierowa. Jest jak cała ta sztuka - wyspekulowana, deklaratywna, pozbawiona scenicznego "mięsa", prawdziwych konfliktów; sprawia wrażenie ponurego popisywania się przed widzami.

Największym nieporozumieniem stała się rola Marii Schwartz, światowej sławy dziennikarki specjalizującej się w przeprowadzaniu drastycznych, śmiałych wywiadów z najgłośniejszymi przywódcami politycznymi. Na scenie Teatru Polskiego Marię Schwartz zagrała Halina Mikołajska. Iredyński tworząc tę postać pozostawał zapewne pod wrażeniem osobowości Oriany Fallaci, która jest postacią konkretną fizycznie i politycznie. Halina Mikołajska, o czym trudno zapomnieć, jest również postacią konkretną fizycznie i politycznie, i to niekoniecznie w tym samym wymiarze co Oriana Fallaci. Zestawienie obu tych pań źle posłużyło sprawie. Mikołajska jest bowiem tak silną osobowością, że nawet jako dziennikarka Maria Schwartz pozostała aktorką z pewnym dystansem odnoszącą się do misji granej przez siebie postaci. Nie pomogły zabiegi charakteryzacyjne i "młodzieńczy" kostium projektu Marii Teresy Jankowskiej. Mikołajska tylko pozornie, tylko zewnętrznie grała dziennikarkę. Nie było w niej prawdziwej pasji, zamiłowania do nowoczesnej stychomytii, otwartej głowy i błyskotliwości, monologowała zamiast pytać.

Inna sprawa, że rola Marii również napisana została ułomnie. Nie spełniła zapowiedzi. Zanim w akcie II Maria pojawia się na scenie, dowiadujemy się o niej wielu szczegółów z rozmów innych bohaterów sztuki. Wiemy więc, że jest ona najsłynniejszą i najbardziej wpływową reporterką, błyskotliwą i przewrotną, bezkompromisową, odważną, groźną. Wiemy też, że lubi się "zabawiać" z młodymi żołnierzami, najchętniej takimi, co to mają na swym koncie pierwszego zabitego wroga. Jednym słowem - wulkan seksu (i to seksu w sferze emocjonalnej cokolwiek perwersyjnego), a zarazem liczący się partner w grze politycznej. Wizerunek ten nie pasuje jednak w żaden sposób do Marii Schwartz, jaką po przerwie oglądamy. Trudno ją bowiem podejrzewać o erotyczne figle, trudno ją także cenić jako mistrza taktyki. Wywiad, o który obawy wypełniły cały akt I, omija wszelkie sprawy ideowe, polityczne przesłanki, motywacje, zatrzymując się na problemach natury osobistej. Słuchamy więc o rozwiedzionej żonie Numeru Jeden, przebywającej aktualnie na emigracji i żyjącej, jak zdaje się sugerować Maria Schwartz, z jego politycznym przeciwnikiem. Oto zakres myślenia i oskarżenia słynnej dziennikarki! Oriana Fallaci powinna być następną osobą ciężko obrażoną na Iredyńskiego za tę sztukę. Demaskuje on bowiem w wielkiej dziennikarce po prostu kobieciątko, niezdolne widzieć spraw politycznych inaczej niż przez pryzmat eksżony, zdrady, kochanka i głodnych dzieci.

Wiarygodniejszy okazał się Andrzej Szczepkowski jako minister reżimowego rządu. Niestety, nie stworzył nowej postaci, a tylko zadał sobie trud wskrzeszenia własnej roli z "Ambasadora" Sławomira Mrożka, wystawionego na tej samej scenie w reżyserii Kazimierza Dejmka rok temu. Identyczne środki aktorskie, ta sama - może najważniejsza - dyplomatyczna charyzma, spokój, opanowanie. Ten raz jeszcze lisi spryt. W swym luksusowym salonie rozgrywa minister grę o przyszłość. Działa na dwie strony. Urzęduje jeszcze w reżimowym rządzie, a już pomaga partyzantom przygotować przewrót. W ten sposób chce zagwarantować sobie poczesne miejsce w nowej konstelacji władzy. Odwieczne zmartwienie prominenta.

Wystrój salonu ministra odpowiada jego moralności. W starym wnętrzu zawieszono awangardowe obrazy. Może i brakuje tu harmonii, ale każdy gust zostanie zaspokojony. Zarówno w tym pomyśle, w konstrukcji roli ministra, jak i w całej stylistyce "Terrorystów" w ujęciu Jana Bratkowskiego pełno jest Mrożka. Portret Mrożka winien wisieć w salonie obok awangardowych kompozycji, bo jest on ojcem chrzestnym tej stylistyki, aczkolwiek ojcem niezbyt szczęśliwym. Mrożkowe cienkości point, umiejętność balansowania na krawędzi absurdu, błyskotliwość - u Iredyńskiego znajdują odpowiedniki zgrzebne, przyciężkie, konopne. A do tego jeszcze scenografię mamy na wskroś operową, kolorową, monumentalną.

Oto w tle oglądamy ogromny prospekt, znaczne większy od scenicznej ramy, przedstawiający zasnuty niebieskawoszarymi mgłami glob ziemski. U szczytu widnieje śmiały, pewny siebie, blokowymi literami wypisany napis: EDEN, co znaczy raj ziemski, miejsce rozkoszne i pełne szczęśliwości. Na tle tak optymistycznym ustawiono elegancki i snobistyczny zarazem salon ministra, w II akcie zamieniony na przyciasną, piwniczną zbrojownię.

Krzysztof Pankiewicz złośliwie, ale w pełnym prawie scharakteryzował miejsce działań w "Terrorystach". Ale ani jego rozmach, ani jego dyskretna złośliwość nie znalazły właściwego miejsca w inscenizacji Jana Bratkowskiego. Wszystko tu żyje swoim życiem, niezależnym, obok siebie. Scenografia pełna rozmachu - gra aktorska kameralna, ściszona. Problematyka pełna generaliów, wartości bezwzględnych - akcja pełna pozorów, drobiazgów, niedomyślanych sądów.

W zamieszczonej w programie teatralnym rozmowie z Krystyną Nastulanką Ireneusz Iredyński wyjaśnia, że "Terroryści" to sztuka "o przemocy, która tkwi w człowieku, zaszczepiona tam z przyczyn najbardziej humanitarnych, o przemocy, która jest bestią wyżerającą mózg i serce swojego pana". Ta zapowiedź może oczywiście oznaczać wszystko i nic. Który wariant alternatywy został wybrany, zaświadcza nośność argumentów i dociekliwość autora. Bywa jednak, że dociekliwość kończy się na ogólnikowym zapewnieniu, na zapowiedzi. Ta sztuka - mimo wszystko - wcale nie dotyczy zagadnień moralnych (tych zaledwie dotyka), jest o mechanizmach robienia polityki. Dzięki takiemu odczytaniu "Terrorystów" można obronić chociaż jedną postać w tej sztuce - Numer Siedem. Gdy pozna tylko kilka z wielu faktów świadczących o amoralności swojej organizacji, gdy dowie się o śmierci, "ukochanej" Marii Schwartz, zwątpi w przyszłość rewolucji opierającej się na morderstwie niewinnych ludzi. Wyjmie wtedy z kieszeni strunę i spróbuje udusić nią Numer Jeden. Sam przy tym zginie.

W tym desperackim akcie zamiany fortepianowej struny na garottę dopatruję się słabiutkiego, ale prawdziwego, nie pozorowanego wątku dramatycznego w "Terrorystach". Gdy przed śmiercią Numer Siedem grał swemu wodzowi "Pawanę na śmierć Infantki" Ravela odczułem cień autentycznego konfliktu, dramatu. Oto nie przygotowany do gry politycznej młody człowiek, pełen ideałów i naiwności, wyraża swój ból, rozczarowanie światem, a także swoje votum niemocy wobec zła, jakie kryje się za seledynowymi obłoczkami, okrywającymi Eden.

Smutny utwór o śmierci mógłby się stać dobrą pointą sztuki, gdyby nie stanowił dodatku do nieporozumienia. Iredyński dokonał nadużycia. Dla zakamuflowania swych rozważań wybrał scenerię Ameryki Środkowej, scenę prawdziwie dramatycznych wydarzeń. Nonszalancko lekceważąc tę polityczną prawdę postanowił opowiedzieć o własnych obawach, refleksjach, kompleksach. Ale nie starczyło ich, aby wypełnić sztukę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji