Artykuły

Honorowa porażka

Pozycja, jaką Szekspirowski "Król Lear" zajmuje w polskim teatrze, jest co najmniej dwuznaczna. Nie mamy właściwie żadnych tradycji, jeśli chodzi o wystawienia "Leara": ostatnia realizacja tej sztuki miała miejsce dwadzieścia lat temu - w latach 70.

Reżyser podchodzi do dramatu z daleko posuniętą ostrożnością, nie narzuca widzom własnej wizji utworu, jakby liczył na to, że spolszczony przez Zofię Siwicką tekst "Króla Lira" niejako sam z siebie odkryje przed nami całą wieloznaczność. Trudno więc szukać w tym spektaklu odpowiedzi na podstawowe pytania: czy ukazany przez Szekspira świat jest jedynie skazanym na zagładę, absurdalnym kołowrotem, czy też klęski, które spotykają bohaterów są raczej - wynikłym z odwróconego porządku rzeczy - aktem oczyszczenia? Do minimalistycznej koncepcji reżysera dopasowuje się autorka scenografii - Zofia de Ines. Robi to zresztą z wyraźnie lepszym skutkiem. Pierwsze sceny tragedii rozgrywają się w wielkiej, czarno-szarej sali, jej zgeometryzowana struktura jest stopniowo dekomponowana, ukazując horyzont z wielkim, półprzezroczystym ekranem w tle. Przez większą część spektaklu aktorzy pozostają w pustej przestrzeni, na nich spoczywa też cały ciężar przedstawienia.

Prus nie ma sprecyzowanej wizji utworu. Zdecydowanie forsuje niektóre pomysły dotyczące poszczególnych postaci. Zdarza się, że nie osiąga w tej sferze wystarczającego porozumienia z wykonawcami. Najbardziej jaskrawe przykłady dają Dorota Segda (Regana) i Bartosz Opania (Edmund). Nie dostrzegani w tym zresztą winy aktorów. Wątpię, by oboje zmuszali się z własnej woli do tak przesadnej nadekspresji; ich sceniczna neuroza ukazu raczej konflikt interesów, jakby nie chcieli grać tego, czego żąda od nich reżyser. W dużych partiach przedstawienia dominuje patos i akademicka rozwlekłość. Dotyczy to zwłaszcza spektakularnych scen - podziału królestwa, oślepienia i Glostera, czy końcowej apokalipsy... Dlatego najlepsze fragmenty i przedstawienia - ukazujące szaleństwo Lira oraz fikcyjne samobójstwo ślepego Glostera - zostają zawieszone w próżni. Kontrast jest tym większy, gdyż zarówno Michał Pawlicki (Gloster), jak i Mariusz Bonaszewski (Edmund) używają ascetycznych środków, co nie przeszkadza im wcale w osiągnięciu nieporównanie większej intensywności wyrazu. Przed zarzutem całkowitej niespójności spektakl Prusa broni się dzięki kreacji Jana Englerta. Rola Lira została przez niego świadomie skonstruowana, co nie znaczy, że rozwija się w myśl z góry ustalonego schematu. W przeciwieństwie do niektórych partnerów, Englert nigdy nie przerysowuje swojej postaci, umiejętnie dozuje ekspresję, panuje nad głosem - zarówno wtedy, gdy mówi szeptem, jak i wtedy, gdy krzyczy w atakach furii. W scenach obłędu potrafi też na chwilę zrzucić znany z innych jago ról gorset racjonalizmu. Spokój i chłód Lira, wyczuwalny w ostatnich fragmentach przedstawienia wynikają raczej z przyjętej przez Englerta koncepcji, według której obłęd jest etapem na drodze do świadomego poznania własnej nicości.

Trudno orzec, czy "Lir" w "Narodowym" dorasta do miana "honorowej porażki". Nie jest to z pewnością spektakl wybitny, jednak warto go obejrzeć, choćby ze względu na kilka świetnych ról.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji