Artykuły

Portret Sławomira Mrożka

"Czas historyczny zaznacza się najwyraźniej - bo wizualnie - przez kostiumy. Wybór stopnia, w jakim przedstawienie tej sztuki ma być uściślone w czasie historycznym, autor pozostawia wykonawcom: zupełnie ścisłe, mniej więcej, czy w w ogóle nie. Historia (w sensie: opowiadanie) tej sztuki jest wystarczająco syntetyczna, żeby była aktualna, jakikolwiek będzie ten wybór".

Żaden z dotychczas napisanych dramatów Mrożka nie operował tak ścisłą chronologią, tyloma odniesieniami do wydarzeń i dat znanych z historycznego kontekstu. A jednak nie ma powodu, aby nie wierzyć autorowi "Portretu", gdy stwierdza, że opowieść o zdeklarowanym komuniście, który zadenuncjował ukrywającego się przed nową władzą przyjaciela z dzieciństwa, służy raczej filozoficznej syntezie niż dokumentowaniu historii. Synteza, o której wspomina Mrożek ma w "Portrecie" zupełnie inny charakter niż jego ulubione intelektualne łamigłówki. Nie ma w tym dramacie konfliktu racji, nawet istotnej różnicy poglądów. Po dziesięciu latach ideologiczne dylematy uległy przedawnieniu. Najtrudniejsze okazuje się zrozumienie siebie sprzed lat, tamtych wyborów, tamtej żelaznej pewności i wiary w "słuszną sprawę". Życiorysy, których nie da się posklejać, wspomnienia, z którymi nie można żyć, relacje międzyludzkie dalekie od jednoznaczności. Nawet kat i ofiara nie mogą być pewni swojej tożsamości...

Telewizyjny "Portret" poprzedzają dwie plansze: Teatru Polskiego w Warszawie i Teatru Telewizji. Współpraca między obu scenami ma już swoje tradycje. Telewizyjna adaptacja Jana Englerta wnosi do pierwotnej koncepcji reżyserskiej Kazimierza Dejmka nową wartość. Nie chodzi tu tylko o zastosowane skróty i zmieniony układ kilku scen. Najistotniejsza zmiana dotyczy innych niż w teatrze warunków odbioru. Dużą scenę Teatru Polskiego niełatwo wypełnić. Jej głębia i wysokość przytłaczają rozpisany na dwu- i trzygłosowe partie dramat. Kuchnia prowincjonalnego mieszkania Bartodzieja jest równie mało przytulna, jak pretendujące do nowoczesności warszawskie apartamenty Anatola. Nie zwiedzie nas ani atrapa pieca, ani rozpoczęta przez Oktawię, żonę Bartodzieja robótka na drutach. Emocja, którą przekazują ze sceny Jan Englert i Piotr Fronczewski w kończącym akt pierwszy "obrzędzie dziadów" stygnie zanim dotrze do pogrążonej w ciemności widowni. Telewizyjny spektakl wprowadza nas w inną przestrzeń. Jest to intymny świat Bartodzieja i Anatola nawiedzany przez duchy z przeszłości. Kameralna przestrzeń rozmowy rozpięta między spojrzeniami, z pozoru niewiele znaczącymi gestami. Totalitaryzm, najważniejsze przeżycie kilku powojennych pokoleń odzyskuje w tej przestrzeni ludzką twarz. Konflikt między bohaterami - ideologiczna choroba naszego wieku - powraca do właściwych wymiarów i właśnie tam, gdzie jest miejsce na prosty odruch serca, człowieczeństwo i moralność zyskuje jedynie możliwe rozwiązanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji