Artykuły

Sumienie ze spóźnionym zapłonem

Próżno szukalibyśmy w nowej sztuce Mrożka popisu owej przenikliwej a zimnej inteligencji, lubującej się w błyskotliwości stwierdzeń, skłonności do paradoksu. Nie ma w niej tak ulubionej przez Mrożka intelektualnej spekulacji, są natomiast emocjonalnie zabarwione dzieje bohaterów, będące egzemplifikacją polskiego syndromu, a może losu człowieka wobec historii w ogóle. Janusz Majcherek w programie spektaklu w warszawskim Teatrze Polskim użył nawet w stosunku do "Portretu" określenia "gorący", w przeciwieństwie do innych dramatów Mrożka - "zimnych". Przyznając, iż ostatnia sztuka autora "Tanga" kryje w sobie wiele tajemnic, Majcherek widzi w niej liczne odniesienia do "Dziadów", np. wywoływanie ducha dziejów przy pomocy niemal wiernego cytatu z Guślarza, występowanie upiora itp.

Rzeczywiście "Portret" jest w twórczości Mrożka dziełem nietypowym. Jego czas historyczny został dokładnie określony, nawet dla poszczególnych aktów - są to lata: 1964-1965. Odnośniki poza czas własny sztuki też są dokładnie podane: Powstanie Warszawskie, koniec wojny, aresztowanie Anatola, jednej z dwóch postaci pierwszoplanowych dramatu - 1949 rok. Zwolnienie tego byłego AK-owca ma miejsce w 1964 roku, choć jak pisze Mrożek - o żadnej amnestiii w PRL w owym roku nie słyszał. Ale sztuka nie pretenduje do kategorii dokumentu historycznego.

Wspomniany upiór, sobowtór Anatola - to upostaciowienie sumienia drugiego bohatera dramatu, Bartodzieja Jego "sumienie ze spóźnionym zapłonem" obudziło się dopiero w 1962 roku, co Mrożek również ściśle ustala, podobnie jak wcześniejsze "niepokoje Bartodzieja", które umieszcza w latach 1955-57 (pierwsza faza), i 1957-62 (druga faza). Podając tak dokładne dane autor w didaskaliach zostawia jednak realizatorom całkowicie wolną rękę na ile przedstawienie sztuki uściślone będzie w czasie historycznym. Kazimierz Dejmek wybrał realia zgodne z historią, choć natrętnie ich nie podkreśla.

Poza upiorem dramat jest całkowicie realistyczny. Widmo Anatola jest nie tyle rodem z "Dziadów" co z groteski. Jawi się on Bartodziejowi w formie nieco zabawnej. "Wszystko, się zużywa, nawet wyrzut sumienia" - ubolewa Anatol-Widmo, konstatując z niesmakiem, iż "na skutek powtarzalności" nabrał substancji, zmienił się w materię i to do tego stopnia, iż utył, waży 85 kg. Jednocześnie - ubolewa - stracił na duchowości. Boi się też owo widmo pospolitości i w momencie, gdy wychodzi na jaw, iż karę śmierci zmieniono Anatolowi na 15 lat więzienia - postanawia odejść - uważa się bowiem na "wyrzut królewski" - tylko od morderstwa.

Paradoks w tym, iż Bartodziej absolutnie nie chce się go pozbyć, gra z nim w karty i w ogóle jego towarzystwo jest mu potrzebne do życia. Tych dwóch byłych przyjaciół: denuncjator i ofiara przywołują bezpośrednio okres błędów i wypaczeń. Spektakl zaczyna się w momencie, gdy Jan Englert - Bartodziej wygłasza miłosną inwokację bynajmniej nie do ukochanej kobiety, lecz jak się okazuje - do portretu. W pewnym momencie ukazuje się na ścianie świetlisty portret Stalina. Czyżby jeszcze jeden dramat rozliczeniowy? Nie, ani Mrożek - autor, ani Dejmek - reżyser nie zamierzają rozwijać tematu tylekroć przez literaturę roztrząsanego: rozrachunku z epoką stalinizmu. Sedno sprawy tkwi o wiele głębiej. Obaj bohaterowie zarówno ten, który walczył w AK i po zakończeniu wojny nie złożył broni, jak i ten, który w imię "świętych ideałów" zadenuncjował przyjaciela - starają się uwolnić od presji tamtego czasu. Anatol, którego kreuje Piotr Fronczewski - świeżo opuścił więzienie i szuka zapomnienia w zabawie, miłości, zaczyna też włączać się w nurt nowego życia. Bartodziej, który jak sam mówi - nie jest na tyle świnią, aby nie czuć się świnią - stara się z kolei zrzucić z siebie ciążenie tamtych lat poprzez wyznanie przed przyjacielem, że go zadenuncjował.

Wymowna to scena, w której Anatol dowiaduje się prawdy. Fronczewski wzmacnia jej efekt przedłużającym się milczeniem i bezruchem. Znieruchomiał i milczy jak człowiek porażony ciosem, a kiedy wreszcie przemówi, wyrzuci z siebie jedną wielką prawdę: on nie chce żadnych rozliczeń, bo nie można żyć samą negacją. Jak długo - pyta - można żyć w opozycji do wszystkiego? Okazuje się jednak, że obaj nigdy nie uwolnią się od zmory tamtego czasu. Zrozumiał to Anatol na chwilę przed katastrofą. Stwierdza wskazując na portret: "On jest w tobie i we mnie, jesteśmy jego dziełem, on w środku naszych spraw". Rzeczywiście, niezależnie od tego, po jakiej stronie obaj stali, duch czasu zniszczył ich życie. Przekona się o tym również Bartodziej, który próżno szukał schronienia przed odpowiedzialnością w domku z ogródkiem w małym miasteczku, wśród poobiednich drzemek i wieczorów przy lampie.

Tak można odczytać "Portret" w planie metaforycznym. Nie mniej ciekawy jest plan psychologiczny utworu i przedstawienia, które jest mu raczej wierne. Były stalinowiec Bartodziej w wykonaniu Englerta nie jest typowym bohaterem negatywnym. Aktor akcentuje rozterki Bartodzieja oraz fakt, iż jemu się wówczas wydawało że wybrał "jedyne najtrafniejsze rozwiązanie". Jest to typ teoretyka, doktrynera, który nie zajrzał głębiej w swoje serce i nie dostrzegł w nim pokładów zimna egocentryzmu, oschłości. Odstawiony na boczny tor historii na prowincji popada stopniowo w drętwotę, marazm, starzenie się. Hoduje wyrzuty sumienia, by udowodnić samemu sobie, że mu jeszcze na czymś w życiu zależy. Przyjacielem, któremu złamał życie, nie interesuje się, choć zostawia go w szoku sparaliżowanego na skutek owej pamiętnej rozmowy, jaka miała między nimi miejsce. Dopiero żona demaskuje jego właściwą postawę wobec życia. W bardzo mocnej i przejmującej scenie Anna Seniuk, która gra tę rolę, uświadamia Bartodziejowi, kim on jest właściwie. Z pogardą, na którą on zasługuje żona rzuci mu to znamienne zdanie: "Kto nie jest człowiekiem, nie widzi drugiego". Jakże przypomina to Mickiewiczowskie: "Kto ni razu nie był człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże". Ta piękna scena jest hołdem Mrożka złożonym ludzkim wartościom. Dla Mrożka - humanisty najważniejszą wartością jest człowiek.

Jak widać ani śladu w tym utworze i w jego realizacji w Teatrze Polskim tak typowej dla innych utworów Mrożka groteski. Jest intensywny dramat psychologiczny, w formie w pewnej mierze dość tradycyjny. I takaż jest jego inscenizacja: toczy się na scenie pudełkowej z zachowaniem realii z lat 60 - w obrazie skromnej kuchenki, w domu Bartodziejów, a potem dość standardowo urządzonego pokoju Anatola w Warszawie. W trzecim akcie Dejmek pokazuje Anatola na wózku na tle nader naturalistycznie ukazanego ogrodu widzianego przez otwarte okno. Scenograf, Jacek Ukleja, wstawił tam papierowe kwiaty, jaśniejące w słońcu jak żywe, w dali widać wioskę, kościółek jak na landszafcie...

Zostawmy jednak bohaterów Mrożka w tym ogródku - jeden jest już nieuleczalnym kaleką a drugi tym, który musi się nim opiekować, choć bynajmniej nie ma na to ochoty. A obaj są po prostu ofiarami konfliktu, jaki toczy się między historią a życiem. Zostali zdominowani przez historię, przed którą donikąd nie było ucieczki i która po prostu ma to do siebie, że całkowicie przerasta jednostkę.

Dramat Mrożka ma na pewno wiele znaczeń, które odkryją kolejne jego realizacje. Warszawska wydobyła zeń przejmujący przyczynek do współczesnych losów Polaków. Na szczęście nie jest to inscenizacja aluzyjnie polityczna. Pojawiający się na ścianie portret nie jest aluzją, lecz symbolem ducha historii. Tej historii, która powoduje, że wielu z nas może o sobie powiedzieć słowami Mrożka: "Dzieciństwo miałem takie sobie. Ale moja młodość była szczególnie jasna i kompromitująca z uwagi na warunki w których musiała upłynąć".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji