Artykuły

Zwietrzałe sumienie

Na jednym z rysunkowych żartów Sławomira Mrożka widać mężczyznę przeglądającego gazetę i zwracającego się do kogoś ze słowami: "Zamknij okno, bo wiatr historii". Przypomniał mi się ten rysunek, kiedy oglądałem Dejmkową inscenizację najnowszej sztuki autora "Tanga". Otóż wydaje mi się, że tym razem Mrożek wyraźnie się zagapił i nie zamknął okien swojego paryskiego mieszkania, ulegając jakże modnym obecnie obrachunkom z rodzimą rzeczywistością. Oczywiście, nigdy nie tracił z nią kontaktu i nie uciekał od niej, ale na ogół przemawiał do nas z dystansu szyderstwa, ironii, żartu. Widocznie coraz mu mniej do śmiechu.

Ten charakterystyczny Mrożkowy dystans został teraz skrócony, chłód i opanowanie uległy wyraźnemu zachwianiu. Wiwisekcja społecznego sumienia przeprowadzona została sposób bardziej bezpośredni, dosłowny, momentami wręcz publicystyczny. W "Portrecie" jest mniej , ironii, więcej powagi; mniej kpiny, więcej cierpienia. Spod Mrożkowych żartów wyłazi kawałek realizmu, nawet rodzajowości. Jak zwykle znakomicie wyczuwa on wewnętrzną kondycję współczesnego Polaka. Różnica polega na tym, że opowiada teraz o nas w inny sposób. W najnowszej sztuce zaprezentował się w roli nie tylko duchologa, ale i moralisty! Ale tak właśnie bywa, gdy ktoś zaczyna przejmować się historią. Widać jest to choroba, którą musi przejść każdy piszący po polsku. Czyżby na paryskim bruku jego galicyjska zachowawczość i uniwersalność przechodziła ewolucję w kierunku bardziej partykularnego sposobu myślenia, właściwego ludziom z Kongresówki?

W pierwszym akcie ukazuje się na scenie bardzo gustowny portret Stalina, ale nie jest to sztuka o tej postaci. "Portret" jest dramatem o chorej świadomości. Jego autor wskazuje na historyczne źródło tej choroby, ale przecież nie jest ona związana tylko z tym jednym okresem naszych powojennych dziejów, kojarzonych z osobą wodza światowego proletariatu. Choroba nie skończyła się wszak wraz ze śmiercią wodza. Ten portret, tamte wydarzenia, są nadal jedyną płaszczyzną identyfikacji dla bohaterów sztuki, Bartodzieja, wyznawcy tego systemu, i Anatola, ofiary represji; jedynym układem odniesienia w ich drastycznie zubożałym życiu. Złowrogi duch dyktatora nawiedza ich nawet wtedy, kiedy wydaje się, że oderwali się od przeszłości. Ale nie ma od niej ucieczki, fakty przeszłości do końca określiły treść ich życia. "Portret" jest właśnie utworem o zatrzymanym kole historii i niemożności wprawienia go w ruch, o braku sposobu na nawiązanie kontaktu ze światem, o nieudanej próbie wyjścia z "małej izolatki z wielkim portretem".

Bartodziej podejmuje kilka razy te próby - między innymi odwiedza swoją ofiarę, by ponieść z jego ręki sprawiedliwą karę - ale są one z góry skazane na niepowodzenie. Jest tak dlatego, że mamy do czynienia ze zwietrzałym sumieniem i stępioną wrażliwością, niezdolną do zmagań z rzeczywistością, z uwikłaniem w grę pozorów. Obaj, Bartodziej i Anatol, żyją życiem tymczasowym i zastępczym, w każdym razie nie tym, którym chcieliby żyć. Ciąży nad nimi połowiczność i bezkształtność, ogranicza ich wewnętrzna ułomność i brak płaszczyzny porozumienia, skazani są na wymienność granych według historycznego scenariusza ról, prowadzącą do unifikacji, stawiającą znak równania między ofiarą systemu i jego wyznawcą.

Znajdziemy te wątki w najnowszej literaturze, by wspomnieć na przykład "Miazgę" Andrzejewskiego, "Nierzeczywistość" i "Miesiące" Kazimierza Brandysa, "Wschody i zachody księżyca" Konwickiego (i inne jego książki pisane w formie zapisków), "Hańbę domową" Trznadla. Oto cytat z "Miesięcy", mówiący o utraconym kontakcie polskiej duszy z rzeczywistością, problemie całej twórczości Mrożka. Od wojny - pisze Brandys - "to jest od czasu, gdy jeszcze znaliśmy siebie, bo potwierdzaliśmy własną tożsamość, przeżywamy swój los poza rzeczywistym doświadczeniem, coraz mniej wiedząc o sobie jako o zbiorowym charakterze (...). Nie wiemy już, co z nas samych emanuje, a co nam zwalono na głowę; przestaliśmy się orientować, jaki jest nasz współudział w zafałszowanym rachunku - co się odbywa naszym kosztem, a co na naszą korzyść. Widzimy kłamstwo, lecz coraz trudniej dogrzebać się do prawdy. [...] Tak bytujemy między przymusem a legendą, w czymś, co trwa bez względu na nasz sprzeciw czy zgodę i co nas bezustannie przerabia".

Ten fragment "Miesięcy" napisany został jeszcze w latach siedemdziesiątych, "Portret" ma w tle jeszcze inny okres naszej powojennej przeszłości, ale przecież oba utwory mówią o wciąż aktualnym, wciąż pojawiającym się "na nowo" problemie kryzysu polskiej tożsamości, ciążącego nad nami dziedzictwa przeszłości, od której nie możemy się oderwać; jakbyśmy zostali raz na zawsze zamknięci w przemiennym dialektycznym rytmie wietrzejącego i odświeżanego co jakiś czas sumienia, frustracji i nieoczekiwanych wzlotów ducha, przypływów i odpływów nadziei. Rzeczywistość tak nas właśnie wymyśla. Jesteśmy jej produktem. A opisany wyżej schemat życia wewnętrznego dowodzi naszego ubezwłasnowolnienia, nie pozwala wpływać na otoczenie i zmieniać go. Reżyseria Dejmka poszła w kierunku maksymalnego uwyraźnienia podstawowych znaczeń tekstu. "Portret" w jego wykonaniu jest inscenizacją myśli, a me formy teatralnej. Posłużyły temu celowi i funkcjonalna scenografia Jacka Uklei, bardzo czytelna, korespondująca z aktualną kondycją psychiczną, bohaterów i gra aktorów Przede wszystkim Jana Englerta jako Bartodzieja, człowieka zamkniętego bez reszty w swoich obsesjach, odizolowanego od świata i życia, Piotra Fronczewskiego jako Anatola Pierwszego, brawurowo przechodzącego z jednego wcielenia w drugie, raz żyjącego "na luzie", innym razem osaczonego więzienną przeszłością, i wreszcie Anny Seniuk jako Żony, postaci wyjętej wprost z naszej rzeczywistości na zasadzie cytatu, kobiety-Polki z przecenioną i strywializowaną martyrologią na prywatny użytek, nie opuszczającej czterech ścian mieszkania, grającej jednocześnie rolę zony, pocieszycielki, opiekunki, strażniczki i przewodniczki swego męża. Mrożek napisał jedną ze swych najbardziej gorzkich sztuk. Finał dramatu jest ciężki i smutny. Rozstajemy się z bohaterami w tym samym miejscu, w którym ich poznaliśmy. Przez cały czas spektaklu poruszali się oni po zamkniętym kole własnych obsesji i problemów, od których nie ma ucieczki. Tym razem opadającej kurtynie i długim oklaskom nie towarzyszy uczucie oczyszczenia. Tak naprawdę Mrożek nigdy nie był i nie jest "pisarzem od relaksu", ale przecież jego teatr jakby "przy okazji" spełniał i tę, rozładowującą nasze tłumione kompleksy funkcję. Widocznie tym razem dotknięcie naszej rzeczywistości było szczególnie bolesne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji