Artykuły

Mrożek w teatrze Dejmka

Dejmek wystawiał dawniej sztuki Mrożka stosunkowo rzadko. W latach siedemdziesiątych dał jednak w łódzkim Teatrze Nowym dwa wyjątkowo liczące się przedstawienia: "Vatzlava" i "Garbusa". A kiedy w roku 1981 objął dyrekcję Teatru Polskiego w Warszawie, od początku zrobił ten teatr "domem Mrożka", reżyserując tam kolejne prapremiery: "Ambasadora", "Letniego dnia", "Kontraktu" i "Portretu".

Historia ich wzajemnych związków sięga jednak chyba dużo dalej. Wiadomo jakie znaczenie miała dokonana przez Dejmka w roku 1955 groteskowa, satyryczna i pełna aluzji historycznych interpretacja "Święta Winkelrida". Wystawił on komedię Andrzejewskiego i Zagórskiego jak paraboliczną przypowieść, w stylu, który później przywykło się nazywać stylem Mrożka. Nie wiem czy autor "Policji" (prapremiera w 1958 r.) widział "Święto Winkelrida" (ale kto z ludzi interesujących się teatrem nie oglądał wtedy tego przedstawienia?). Jeżeli nawet nie, to taki był "Duch Dziejów"...

Właśnie "Święto Winkelrida" przypomniało mi się bardzo dokładnie, kiedy po raz pierwszy obejrzałem "Vatzlava", spektakl, który spośród dejmkowskich inscenizacji Mrożka dotąd cenię najwyżej.

Ostatnie prapremiery: "Kontraktu" (1986) i "Portretu" (1987) są o tyle znaczące, o ile też sprawiają kłopot interpretatorom dramaturgii Mrożka. Wprawdzie już w roku 1962 powstała "Zabawa", która nie pasowała, do "klasycznego" modelu sztuk autora "Policji" metaforycznych czy wręcz alegorycznych, opartych na paradoksach, wykazujących absurdalność różnych spraw i wydarzeń - groteskowych tragifars pełnych czarnego humoru, co sprawiło, że Esslin włożył je do worka z "teatrem absurdu". Jednakże portret Mrożka jako racjonalisty, który wykpiwa i obnaża nonsensowość rządzonego wbrew prawom logiki świata, wydawał się adekwatny. Dopiero "Emigranci", też zresztą różnie interpretowani, okazali się już sztuką nie tylko o "sprawach", ale i o "ludziach", jak to zaczął mówić sam pisarz. Potem pojawił się symboliczny wręcz "Garbus", nie mówiąc o "Amorze" czy "Wyspie róż". Ale z kolei "Ambasador" okazał się przede wszystkim alegoryczną przypowieścią, a nie komedią czy tragikomedią charakterów. Jedno stało się pewne: Mrożek to dramaturg o kilku obliczach, jego twórczość nie pasuje do żadnego schematu, nie jest wierny żadnemu, choćby nawet prawdziwie własnemu i doskonałemu stylowi, szuka, porusza się w różnych kierunkach.

Czy to dobrze, czy źle?

Po alegorycznej i od wielu stron nieudanej sztuce "Alfa", napisał Mrożek "Letni dzień", "Kontrakt" i "Portret".

Zatrzymajmy się przy tych dwóch, jego ostatnich dramatach. Nie wdając się w całościową analizę spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: o ile są one "inne" od poprzednich i przede wszystkim czy ich zasadnicza problematyka stanowi kontynuację dominujących u Mrożka spraw i tematów.

"Kontrakt" nasuwa oczywiste skojarzenia z "Emigrantami". I tu, i tam mamy dwóch bohaterów, których łączy narzucona czy zaproponowana przez jednego z nich gra. W obu przypadkach, przy dość sztucznym założeniu fabularnym, przebieg akcji jest właściwie "realistyczny", a postaci dość wyraźnie określone, o wiele bardziej niż w typowych "tragifarsach". Z kolei, tak samo jak we wszystkich prawie poprzednich sztukach Mrożka, i w "Kontrakcie" nie jest najważniejsza "intryga" - to co się dzieje pomiędzy dwoma bohaterami, ani, tym bardziej, jakieś psychologiczne studium czy obraz ich postępowania - ale problem. W tym przypadku problem zestawienia człowieka ze Wschodu (spod Ustrzyk Dolnych) z przedstawicielem starej, zachodniej Europy. Jest to problem występujący już i w "Krawcu", i w "Vatzlavie", i także w "Imigrantach" - temat czy kompleks - "barbarzyńcy w ogrodzie". Teraz jednak został on ujęty i rozwiązany zupełnie inaczej. Moris w "Kontrakcie", to nie prymitywny gastarbeiter, ani nawet wschodnioeuropejski (?) intelektualista z "Emigrantów", nie mówiąc już o najeżdżających cywilizowane kraje Barbarach czy Onucych z "Vatzlava" i "Krawca". Mrożek pokazuje jego wyższość nad przegranym, związanym tylko z przeszłością Magnusem. I stawia bardzo znamienny znak zapytania nad zagadnieniem wartości. Nie mamy tu do czynienia z prostą obroną kulturowej tradycji, ale z pytaniem, co z niej pozostaje.

Z kolei "Portret" wydaje się całkiem odmienny od pozostałych sztuk Mrożka. Nasuwają się skojarzenia z moralitetem i z dramaturgią romantyczną... A poza tym występuje pomieszanie planów czasowych, zamierzona dekompozycja akcji, coś, czego Mrożek nigdy nie stosował. Zaskakujących nowości jest zresztą dużo więcej - dokładna charakterystyka postaci, psychologizm - i analityczny, i behawiorystyczny, niemal jak w jakiejś amerykańskiej sztuce. Co ciekawe, w finale - Mrożek, jakby w poczuciu własnej słabości - podpiera się cytatami z poezji Miłosza. Tego naprawdę przedtem u niego nie było.

Jednakże tak samo jak prawie zawsze - najważniejszy jest problem, którego znak stanowi tytułowy portret - Józefa Stalina. Obaj bohaterowie sztuki, i skazany na śmierć, a potem na długie więzienie, Anatol i sprawca jego cierpień, odbywający ekspiację, Bartodziej, są chorzy na kompleks Stalina. Dla obu Stalin to uosobienie heglowskiego Ducha Dziejów, żywe wcielenie Historii, Wielkiego Mechanizmu. Zasadniczą treść sztuki stanowi przeciwstawienie losu, życia, pragnień i praw jednostki z "obiektywnymi", amoralnymi, powszechnymi nieludzkimi prawami, na których zasadza się "porządek" świata. Zarówno ostateczna zgoda Anatola na sytuację, przeciw której walczył, jak i moralna rozterka i bunt Bartodzieja kończą się klęską. Uświadomieniem konieczności, które, jednak poczucia swobody na pewno nie daje.

"Portret", nie tak bezpośrednio jak "Kontrakt" - kojarzy się jednak z inną sztuką Mrożka - z debiutancką "Policją". Obie, w szerokim rozumieniu, mają ten sam temat - epokę stalinowską, a w związku z tym zagadnienie historii, jednostki i zbiorowości - problematykę, która zdominowała naszą literaturę po roku 1956. Ale są to zarazem sztuki zupełnie inne. Pierwsza była oskarżeniem, którego broń stanowiło szyderstwo, a mechanizm władzy i historii sprowadzony został tam do absurdu. W "Portrecie", z parabolicznej i groteskowej poetyki "Policji", nie zostało nic. Reductio ad absurdum i czarny humor zastąpiły bezpośredni opis i konstatacja. Czy to Duch Dziejów?

Dejmek jest reżyserem wyjątkowo wyczulonym na wewnętrzną, historiozoficzną i polityczną problematykę sztuk Mrożka. Nie wiem czy zgodziłby się na uznanie siebie za praojca jego "dawnej", groteskowej stylistyki, ale od lat jest jego adekwatnym i bystrym interpretatorem. I "Kontrakt" i "Portret" zostały w Teatrze Polskim zagrane tak, jak je napisał autor. Nie ma żadnych dodatków, żadnych "figli" inscenizacyjnych, których Mrożek od początku nie znosił. Dwa precyzyjnie skomponowane, fachowo zrobione przedstawienia. Dwa duety aktorskie - Englert - Mrożewski w "Kontrakcie" i Englert - Fronczewski, którym towarzyszą Anna Seniuk, Halina Łabonarska i Laura Łącz, w "Portrecie". Cenzurek nie trzeba. Aktorstwo odpowiadające poziomowi i prawdziwej tradycji tej sceny. Przykład teatru, który chce i umie przekazywać literaturę. Dobrą literaturę. Chociaż...

Ja wolę "Policję", "Tango", "Vatzlava", "Emigrantów" niż "Kontrakt" i "Portret", ale to sprawa osobista. Inni pewnie sądzą inaczej. To sprawa indywidualnego stosunku do Ducha Dziejów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji