Artykuły

Leśmian i "Leśmian"

Teatr im. Jaracza w Łodzi: ZDZICZENIE OBYCZAJÓW POŚMIERTNYCH Bolesława Leśmiana. Reżyseria: Bogdan Hussakowski, scenografia: Grzegorz Małecki, muzyka: Andrzej Zarycki, ruch sceniczny: Ewa Wycichowska: Prapremiera polska 23 X 1982. Teatr Narodowy w Warszawie: LEŚMIAN (Interpretacje). Autor przedstawienia: Adam Hanuszkiewicz, scenografia: Romuald Woźniak, Leszek Puchalski, muzyka do tekstów Zmrok na schodach: Zygmunt Konieczny, Pejzaż współczesny: Andrzej Bieżan, kierownictwo muzyczne: Wojciech Borkowski. Premiera 5 XI 1982

Niemal każdy tęskni czasem do dobrej poezji, która jest i chce być przede wszystkim poezją w dawnym, potocznym znaczeniu tego słowa; do poezji, która jest świadomie daleka od codziennej rzeczywistości razem z jej problemami. Dobrze jest przenieść się w taki wymyślony świat, który ogląda się z przejęciem, ale bez konieczności realnego angażowania się w jego sprawy. Tęsknotę tego typu odczuwają pewnie i teatry, skoro w ubiegłym roku w odstępie dwóch miesięcy zaprezentowano nam dwie inscenizacje tekstów Leśmiana. Dwie bardzo różne inscenizacje.

"ZDZICZENIE OBYCZAJÓW POŚMIERTNYCH"

W październiku Teatr im. Jaracza w Łodzi dał premierę niemal nie znanego dramatu Leśmiana. Rękopis sztuki przywiózł do Polski w roku 1980 Michał Sprusiński, ówczesny kierownik literacki. Dramat, nigdzie w całości nie publikowany, uzyskał Sprusiński ze zbiorów Aleksandra Janty. (Rękopis trafił do Nowego Jorku z Argentyny, dokąd wywiozła go rodzina autora.)

Wydawałoby się, że już zapowiedź wystawienia dramatu winna wywołać sensację, a przynajmniej - żywe zainteresowanie. W końcu nieczęsto odkrywa się nieznane dramaty wybitnych polskich poetów. Tymczasem spektakl przeszedł bez większego rozgłosu. Trudno to wyjaśnić, jeśli chodzi o samą sztukę. Trzeba bowiem od razu powiedzieć, że Zdziczenie jest tekstem co najmniej interesującym. Tym, którzy lubią poezję Leśmiana (są przecież i tacy, którzy nie znoszą jej wręcz żywiołowo), wystarczy wspomnieć, że sztuka dorównuje najpiękniejszym utworom poety i że jest do głębi Leśmianowska - w stylistyce i treści. Typowy jest wiersz dramatu: niepokojący, natrętnie sugestywny, pełen piękności. I w doborze tematu widać Leśmiana, człowieka, o którym mówiono, że stanowił żywe zaprzeczenie Norwidowskiej sentencji - był bowiem poetą przez 24 godziny na dobę. Problem pośmiertnego zdziczenia obyczajów zaprzątał zresztą Leśmiana, jak wspomina anegdota, nawet przy kawie w "Ziemiańskiej".

Ze sztuki wynika, że owo zdziczenie polega na oburzającym, według ziemskich kryteriów, zrujnowaniu hierarchii wartości. "Tam" zło zostaje usprawiedliwione siłą uczuć, które do zła tego doprowadziły. Nagrodą dla tych, którzy prawdziwie kochali, jest wieczne istnienie polegające na ciągłym powtarzaniu życia i namiętności. Tego właśnie stanu łaski usiłują dostąpić trzy postaci z dramatu Leśmiana.

Zewnętrzna intryga sztuki jest prosta. Marcjanna, kochanka Sobstyla, zabiła za wiedzą i zgodą mężczyzny jego żonę, Krzeminę. Cudzołożników ukarała sprawiedliwość ziemska, ale prawa zaświatów muszą osądzić całą trójkę. Mąż, żona i kochanka spotykają się więc po śmierci, by, odgrywając zdarzenia przeszłe, odnaleźć w nich z woli Nieznanej Siły prawdziwe motywy swych czynów. Na hasło żony: "więc powtórzmy ciał naszych roztrwonione dzieje", zaczyna się zaświatowa wizja lokalna. Obie kobiety wychodzą z niej zwycięsko, kierowały się bowiem wyłącznie uczuciem. I teraz, mimo przebytych cierpień, najbardziej pragną przeżywania swych uczuć wciąż od nowa, czyli osiągnięcia szczęścia wiekuistego. Jednak historia kobiet łączy się nierozerwalnie z życiem Sobstyla, a więc wspólnie muszą być osądzeni. I oto mężczyzna nie dorówna siłą uczuć żonie i kochance. Będzie usiłował zepchnąć z siebie współodpowiedzialność za zbrodnię, twierdząc, iż chciał powstrzymać Marcjannę w chwili dokonywania morderstwa. Namiętność jego nie jest dostatecznie silna, by umiał odważnie przyznać się do zbrodni z miłości. Więc z jego winy wszyscy uczestnicy dramatu skazani zostaną na rozpłynięcie się w nicości. Okrutne prawa zaświatów stosują zasadę odpowiedzialności zbiorowej i nie tolerują namiętności niepełnych.

Reżyser przedstawienia, Bogdan Hussakowski, zaprezentował dramat Leśmiana, a nie swoje pomysły na temat tego dramatu. Nie dodawał też głębszych znaczeń sztuce, ale uwierzył, że ma ich ona wystarczającą ilość. Doszedł zapewne do słusznego wniosku, że jest to tekst, z którego każdy widz co innego dla siebie wyłuska. Jedni określą Zdziczenie jako sztukę z dreszczykiem, inni nazwą je poematem ironicznym, tragedią psychologiczną lub dramatem metafizycznym. Hussakowski nie podkreślił żadnego z rodzajów zawartych w sztuce. Przekazał je wszystkie. Dzięki temu nie zniszczył ani jednego ze składników cocktailu, umiejętnie przyrządzonego przez Leśmiana. Wierna - Leśmianowi w atmosferze jest też scenografia Małeckiego; pochyły drewniany pomost przecięty podwójnymi ramionami, obok suchy konar drzewa, wokół niska, martwa zieloność. Kostiumy czarne, szare i białe, krojem przypomninają zwykłe, "ziemskie" stroje, są tylko jakby wymięte i zleżałe.

Nastrój spektaklu niszczyli jednak chwilami aktorzy. Jedynie Bożena Rogalska umiała zachować melodię wiersza Leśmiana, nie łamiąc jej zdroworozsądkową interpretacją. Rogalska stworzyła też postać najplastyczniejszą - jej biologiczna, a zarazem zwiewna Marcjanna stała się główną osobą dramatu. Natomiast Lidia Duda obdarzyła postać Krzeminy tylko jedną cechą - bezbronnością, gubiąc przewrotność Leśmiana, która kazała zaświatom wyzwolić w Krzeminie okrucieństwo wobec zabójców, lubować się ich rozpaczą. Sobstyl, mąż, tak ważny w sztuce, na scenie właściwie nie istniał. Marek Kalita grał ekspresyjnie (krzykliwie), a nie umiał przekazać nawet tych cech, jakie dał bohaterowi Leśmian. Sobstyl stał się w związku z tym jedynie motorem akcji, natomiast gra toczyła się właściwie między dwiema kobietami.

Nie najlepsze, w sumie, aktorstwo poważnie zaszkodziło spektaklowi i było chyba głównym powodem tego, że nie stał się on wydarzeniem - a szkoda. Ale dramat Leśmiana powinien pojawić się jeszcze w repertuarach.

"LEŚMIAN - INTERPRETACJE"

Hanuszkiewicz figuruje na afiszu i w programie jako Autor przedstawienia. Hanuszkiewicz na scenie gra taką rolę. Krąży wśród aktorów, aranżuje sytuacje, wygłasza wiersze, które mają być pointą albo wykładnią rozgrywanych przed chwilą scen. Autor, lekarz dusz, kreator. Postać ta wydaje się też jedynym elementem wyraźnie spajającym przedstawienie, które jest niczym - więcej jak tylko ciągiem ilustracji do wierszy Leśmiana. Widać wprawdzie także różne próby skonstruowania jakiejś całości, ale są to próby czysto formalne.

Część I spektaklu rozgrywa się w sali wyłożonej kafelkami, będącej szpitalem? poczekalnią? czyśćcem, część II - na cmentarzu i w zaświatach (dekoracje składają się z ruchomych elementów, z których tworzy się umowne konstrukcje). Na takim oto tle aktorzy mówią wiersze Leśmiana, a teatralna wersja snu każdego z nich zawiera pomysł reżyserski. Najczęściej są to czysto mechaniczne skojarzenia - jak w wierszu "Marcin Swoboda" (ponieważ mówi się tam o oberwaniu lawiny, inscenizator każe aktorom udawać, że odczytują kronikę wypadków z gazety). Gdy te zewnętrzne skojarzenia zawodzą, to albo wiersz zilustrowany zostaje dosłownie, z użyciem rekwizytów w nim występujących (Panna Anna, Dwaj Macieje), albo obudowuje się tekst akcją sceniczną, która zupełnie niczym, nawet atmosferą, nie łączy się z wierszem (najlepszym przykładem jest tu Alcabon, mówiony przez policjantów spisujących potokół śledczy). W efekcie nie tylko rozpada się całość, ale i poszczególne żywe obrazy nie mają spójnych ogniw.

Uderza w przedstawieniu kreowanie poety przede wszystkim na proroka śmierci. A wydaje się, że Leśmian nie był zarażony śmiercią; on ją raczej oswajał. I nie tylko śmiercią się zajmował, a w życiu, nawet w tych odrażających jego przejawach, był zakochany. Dlatego niezupełnie zrozumiałe wydaje się ośmieszenie Pogody, wiersza pełnego takiej właśnie do życia miłości, świadomie karykaturalną interpretacją. Oczywiście inscenizator miał prawo przeciwstawiać się ogólnie przyjętym opiniom. I w wypadku przekonującej artystycznie realizacji można byłoby z entuzjazmem przyjąć ten nowy punkt widzenia. Ale tutaj wszystko to dało w rezultacie "Leśmiana", a nie Leśmiana.

Wieczór w Teatrze Narodowym miał jednak fragmenty interesujące. Były to chwile, gdy aktor zdołał przebić się przez watę pomysłów po to, by powiedzieć wiersz. Wiele takich chwil zawdzięczała widownia Adamowi Hanuszkiewiczowi (pięknie brzmiąca Klęska), Karolinie Lubieńskiej (Urszula z Kochanowskich), Agnieszce Fatydze (Maria Magdalena), Annie Chodakowskiej (Ona), Tomaszowi Budycie (Chłopak - świetnie powiedziani Dwaj skazańcy), Tadeuszowi Janczarowi (Maciej II). Słaba to jednak pociecha. I przykro, że akurat ten nieudany spektakl jest jedną z ostatnich premier Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym; akurat ten - po czternastu latach, w czasie których zdarzyło się tam wiele przedstawień interesujących.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji