Artykuły

"On i kinomanki" Parsa K. Kroczyńskiego w Teatrze Ziemi Pomorskiej

Wzmianki prasowe, pochodząc z kancelarji teatralnej zapowiedziały ostatnią premjerę jako szczególną sensacją. Sensacyjny rzeczywiście jest tytuł, sensacją współczesny polski autor farsowy i długo niegrany na naszej scenie, Kazimierz Wroczyński; sensacją jest nowo-zaangażowany artysta, Milski. Pozwolę, sobie jednak te liczna sensacje sprowadzić do jednej, to jest do zjawienia się na scenie nowego artysty, który mając sztukę ograną wiele razy przez siebie w innych teatrach, przywiózł ją do Torunia. Wiemy bowiem dobrze, że bardzo często repertuarem teatrów prowincjonalnych kieruje "gotowość" - jak się to mówi w sferach aktorskich - takiego artysty lub takiej artystki. Wszystko jedno jednak jakim okolicznościom zawdzięczamy wystawienie tej nowości dla Torunia, w każdym razie jest to utwór nowszy i to polski, a przytem niepozbawiony i dowcipu i wesołości.

Kazimierz Wroczyński zapowiadał się w początkach swej karjery literackiej nieco inaczej, był bardzo subtelnym lirykiem, należał do epigonów Chimery; teraz - jako autor dramatyczny jest zręcznym mistrzem sceny, stawia doskonale role, daje ruch życie, wszystko to jednak w pewnej, dość pospolitej płaszczyźnie humoru i objawów życiowych. Do tego rodzaju utworów należy też "On i kinomanki", dobrze zrobiona farsa, z dużą znajomością sceny, dwa pierwsze akty bawią rzeczywiście, na trzeci niestety brakło już rozmachu. Nie dzieje ale w tej sztuce wiele, ale podchwycono świat modnych gwiazd kinowych; ze zręcznością odzwierciedla autor głupotę i płaskość tych bóstw wielu zwarjowanych więcej lub mniej kinomanek.

Nasz wielki prawie "Valentino" chce odpocząć zdala wśród gór i przepięknej natury zakopiańskiej od nieznośnie prześladujących go swą natrętnością różnych wielbicielek, a może chciał zażyć jeszcze jednego flirtu z dziewczyną młodą, którą angażuje jako sekretarkę. Psuje mu wszystko Miavalle, gwiazda filmowa, jego współpartnerka z filmu i z życia; kocha go prawdziwą miłością i chce go zatrzymać dla siebie za wszelką cenę. Zjawienie się jej w pensjonacie przerywa zabawę w mecenasa, ginie i mecenas, a zjawia się znowu Artur Dolmen, o którego względy zacznie się walka świata kobiecego z pensjonatu Doktora Łęckiego.

Świat kobiecy ostyga dopiero w zapale, gdy dowiaduje się z ust Miavalle o rzekomem przemęczeniu i wyczerpaniu gwiazdora; zaczyna się kuracja pod tak natrętną opieką pań, że możnaby rzeczywiście zachorować, gdyby się tę opiekę brało na serjo. Akcję wikła zjawienie się w "Eliosie" młodego studenta, który zjeżdża pod opiekę swego stryja, doktora, a nie otrzymawszy od niego zasiłku, postanawia jako przewodnik zarobić na chleb i w ten sposób przeżyć przez wakacje. Młodość naszego Staszka, wesołość bujna młodzieńczość, a nadto cudna natura robią swoje, młodość pociąga młodość i niedoszła ofiara gwiazdora, studentka Gaga, zapłonie miłością, która doprowadzi do małżeństwa młodych. Tymczasem wyjaśni się i inne zawikłania, połączą się i nasze gwiazdy, a także Łęcki wróci do swej dzielnej pomocnicy p. Teci.

Dowcip autora wypływa nie z akcji, ale z tysiąca dobrych "powiedzonek", a także wprowadzenie prowincjonalizmów i w języku i w akcencie dodaje humoru, świetnie zarysowana jest postać gwiazdora, ten "Brukiew" robiący bardzo wytwornego Doimena, a posługujący się przytem swoistym językiem, Który jeszcze lepiej pogłębia jego głupotę, niezaprzeczenie bowiem i śmieszy.

Grano farsę, zwłaszcza w akcie II, z dużem życiem i werwą, co zapewne zawdzięczać mamy zręcznej reżyserji p. Milskiego; akt I i III miał pewne nierówności, które zatrą się na późniejszych przedstawieniach.

Na czoło wybił się już z natury rzeczy jako grający pierwsze skrzypce p. Surzyński, który dał komizm umiarkowany, a jednak mocno przekonywujący. Nie ustępował mu w niczem p. Milski - był żywym, naturalnym, szczerym chłopcem, umiał wszystkich rozruszać. P. Cybulski dzielnie dotrzymywał placu, chociaż w akcie I nieco go pamięć zawodziła.

Z postaci kobiecych prowadziła tym razem swym spokojnym komizmem p. Małkowska, ale i p. Zbierzowska dała postać bardzo żywą, rozruszaną, z dużym tupetem, p. Bracka przypomniała nam żywo kresy wileńskie. Zręczną "divę" filmową grała z dużem powodzeniem p. Doree, a energiczną Gagę - p. Łukowska.

Osobna pochwałę należy oddać p. Małkowskiemu za stylową dekorację zakopiańską, zwłaszcza w akcie I i II; akt trzeci już nie w stylu, ale również interesujący.

Rezultat mych uwag jest taki, że przecież, gdy dobrze poszukać można i we współczesnej twórczości naszej znaleźć udatne utwory, choćby farsowe. Tylko trzeba chcieć szukać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji