Artykuły

Zły chłopiec

- Sport mnie nauczył, że aby komuś przyp..., muszę być spokojny, zdystansować się, wiedzieć, w którym momencie przyłożyć. I myślę, że coś takiego mi potem zostało, podczas budowania roli - mówi warszawski aktor BOGUSŁAW LINDA.

Granie nigdy nie było dla niego wszystkim. Z kobietami był wieloma, więc to też nie jest takie istotne. Ważna jest kolejna wiosna i adrenalina, ale tej z każdym rokiem coraz mniej. Jaki naprawdę jest Bogusław Linda, sprawdza MAGDA UMER.

Magda Umer: Bogusiu, znamy się od lat, lubimy, mieszkamy po sąsiedzku. Wszyscy wiedzą, że jesteś znakomitym aktorem, ale mało kto słyszał, że jesteś też świetnym kucharzem. Nie znam mężczyzny, który wie tyle o karczochach i tak wspaniale gotuje. Skąd ci się to wzięło?

Bogusław Linda: Z podróży. Pływałem na łódkach, po polskich jeziorach. Kupowałem puszki, bo były najtańsze. Zaczynałem to czymś tam doprawiać, urozmaicać. I dało się zjeść.

MU: Poczęstowałeś kogoś na tej łódce i cieszyłeś się, że mu smakowało?

BL: Nie częstowałem nikogo, bo pływałem sam.

MU: Już wtedy byłeś samotnikiem?

BL: Tak. Wiesz, ja mieszkałem w Toruniu, w bloku, tylko z mamą. Miałem bardzo mały pokoik - może dwa na cztery metry. Mieściła się w nim tylko wąska leżanka i taki segment biurkowy. Otwierało się klapę... i trudno było usiąść na krześle między łóżkiem a tym segmentem. Taka wąska klitka z oknem. I wtedy już marzyłem, żeby być gdzieś w olbrzymim zamku czy domu i mieć swój schowek, skrytkę. Nie wiem, czy mnie rozumiesz.

MU: Skrytkę? No, jak najbardziej rozumiem.

BL: Skrytkę. Gdzie by się wchodziło przez...

MU: Tajne przejście.

BL: ...tajne przejście. Mało tego - ja na wakacjach naprawdę próbowałem urzeczywistnić to marzenie. Miałem kryjówkę, której ściany wytapetowane były Tytusem, Romkiem i ATomkiem. A jaki stamtąd byt widok, o którym nikt nie miał pojęcia! Latem co roku pod dom moich dziadków, w Bydgoszczy, naprzeciwko kina Pomorzanin, zajeżdżał koniem pan Golgin, nasz wakacyjny gospodarz. Koń rżał, furmanka czekała, babcia pakowała dobytek zawinięty w duże chusty. Brała nawet lampy naftowe, bo na początku tam nie było jeszcze prądu, wyobrażasz sobie?! W czasie burzy ludzie wychodzili przed gumno ze świętymi obrazkami i modlili się, żeby piorun ich oszczędził. I tym koniem, i z tym wszystkim, jechaliśmy z babcią na wakacje do wsi Kobylarnia. Ja z kuzynem, o dwa lata starszym. Tak było co roku. Wracaliśmy dopiero na pierwszego września, do szkoły.

MU: Rodzice chcieli, żebyście mieli dużo świeżego powietrza i byli zdrowi.

BL: No, jakoś tak chyba. Byliśmy dzieciakami.

MU: Ale jakbyś miał dzisiaj powiedzieć, czy ty się czymś różniłeś od przeciętnego dziecka, jak miałeś siedem, osiem lat?

BL: Myślę, że niczym.

MU: Oprócz tego samotnictwa. A potem mijały lata... Kiedy obudził się w tobie mężczyzna?

BL: Może w szóstej, siódmej klasie szkoły podstawowej, na koloniach. Tańczyliśmy przy dźwiękach muzyki.

MU: Jakiej, pamiętasz?

BL: To było "Portofino"? MU: "Jest długie lato w Portofino"?! Ale to był przebój w 1964 roku! BL: Tak, to się zgadza. I jeszcze były te "Pola zielone". Przy tych "Polach zielonych" i przy "Portofino" po raz pierwszy, w tańcu, całowałem się z kobietą. I pamiętam, że wtedy ja byłem zakochany w kompletnie innej kobiecie, a mianowicie w jej koleżance.

MU: To dlaczego całowałeś się właśnie z nią?

BL: Ona jakby wymogła na mnie ten pocałunek, ponieważ była wyższa, większa...

MU: Po prostu zostałeś zmuszony do pocałunku.

BL: Jakaś tam ambicja działała, a poza tym ciekawość. Wiesz, jak to jest z tym całowaniem. Całowałem się z inną, a kochałem w innej. No, tak to wygląda w życiu człowieka. A potem, na tych koloniach, dostałem list od tej, z którą się całowałem. Do teraz pamiętam, jak wyglądała ta kartka papieru: "Boguś, czy pamiętasz, jak pocałowałeś mnie pierwszy raz?". Wtedy obudziła się we mnie męskość. Byłem kimś.

MU: A napisałeś jej, że pamiętasz?

BL: Chyba jej nie odpisałem.

MU: Czyli już wtedy zacząłeś być okrutnym macho.

BL: Tak. Tylko wtedy nie mówiło się "macho".

MU: A jak?

BL: Zły chłopiec. Chyba "zły chłopiec" się wtedy mówiło.

MU: Dzisiaj czujesz się już dojrzałym człowiekiem?

BL: Nie, ja wręcz myślę, że chowanie Piotrusia Pana w sobie to podstawa. To pozwala jakoś istnieć i być ciekawym świata, a nie mówić tylko o tym, jak to u nas przed wojną bywało.

MU: Ta ciekawość zaprowadziła cię do szkoły teatralnej? Co się stało, że dorosły, wysportowany chłopiec, który dużo czytał, poszedł uczyć się robić miny?

BL: Wydawało mi się, że to będzie najłatwiejszy zawód, który można uprawiać.

MU: Nie chciałeś trudniejszego? BL: Nie. Wtedy dwie rzeczy widziałem w tych swoich durnych gałach: w jednym oku widziałem kwiaty, a w drugim kobiety. Że jak będę dobry, to...

MU: Będziesz miał tyle kobiet, ile zechcesz. A kwiaty po co?

BL: Kwiaty mi były potrzebne w celach handlowych, w zamian za seks i uczucia.

MU: Poszedłeś do szkoły do Krakowa. Dlaczego nie do Warszawy?

BL: Bo Kraków był najdalej.

MU: Chciałeś uciec jak najdalej?

BL: Tak.

MU: Jaki był ten świat krakowskiej szkoły teatralnej?

BL: Były juwenalia, knajpy, do których się chodziło... Ale poza tym trzeba było strasznie ciężko pracować, z czego nikt sobie nie zdaje sprawy. Przez cztery lata myśmy praktycznie siedzieli w szkole od 9.00 do 22.00.

MU: Dzisiaj sam prowadzisz taką szkołę. Twoi uczniowie mają łatwiej?

BL: Nie, mają inaczej. MU: Na czym polega ta różnica? Że tam się nie płaciło, a tu się płaci?

BL: Przede wszystkim na poczuciu bezpieczeństwa. Tam wiadomo było, że każdy, kto skończy szkołę, ma zapewniony etat. Czy to w Grudziądzu, czy w Warszawie, ale... będzie miał ten etat. Zawsze na dyplomy przyjeżdżali dyrektorzy z różnych teatrów, wyciągali tych lepszych do lepszych, gorszych do gorszych. MU: Pewnie od razu odkryli, że jesteś nadzwyczajnie utalentowany...

BL: Uu, nie, nie. Odwrotnie. Byłem zagrożony relegowaniem ze szkoły już na pierwszym roku.

MU: Ale to za zachowanie chyba?

BL: Nie, za zachowanie to byłem wyrzucany z akademików na ostatnich latach. Ja miałem szczęście, bo dostałem etat w Teatrze Starym, właściwie od Konrada Swinarskiego. Miałem grać Raskolnikowa, ale Swinarski zginął w wypadku... Potem grałem główną rolę w "Szewcach" Witkacego.

Spodobałem się, odkryto we mnie talent komediowy.

MU: Byłeś aktorem Teatru Starego, który wtedy miał opinię najlepszego w Polsce!

BL: Najlepszego w Europie! Pamiętam, że mistrzostwem świata było pochwalenie się w pociągu, że mam legitymację Teatru Starego. Na kobietach robiło to niesamowite wrażenie. Pamiętam też zapisy na bilety na pół roku wcześniej.

MU: Wtedy granie było dla ciebie wszystkim, czy ważniejsze było to, że jesteś zakochany?

BL: Granie nigdy nie było dla mnie wszystkim. Z kobietami byłem wieloma, więc to też nie było dla mnie takie istotne. Natomiast ważny był taki wielki pęd do życia, ciekawość. Żeby dalej coś robić, żeby coś się działo. MU: Marzyłeś, że słynny reżyser filmowy wreszcie cię zauważy?

BL: No pewnie. Ale musiałem na to poczekać jakieś sześć, siedem lat. Grałem w teatrze i studiowałem zaocznie reżyserię. Bo myślałem sobie, że jeżeli nie zostanę do 30. roku życia kimś znaczącym w tym zawodzie, to trzeba być reżyserem. W tym czasie nauczyłem się najwięcej o graniu filmowym dzięki mojemu kuzynowi, który przyjechał ze Stanów Zjednoczonych robić doktorat z Witkacego. Studiował na polonistyce, starszy ode mnie o kilka lat, urodzony w Londynie, mieszkał w Nowym Jorku, slangiem nowojorskim mówił świetnie.

MU: Nauczyłeś go pić, palić i uwodzić kobiety?

BL: Niestety, tak. Myśmy wtedy szaleli. Pędziliśmy wino ze zboża w akademiku. Chodziliśmy potem z tym winem do zoo w Krakowie, gdzie stukaliśmy się z żubrami.

MU: Zmarnowałeś kuzyna. A on niczego cię nie nauczył? BŁ: Był wielbicielem bluesa i karmił mnie muzyką. Przywoził mi płyty, te wiesz, wtedy jeszcze czarne, w ogóle nieosiągalne, i opowiadał filmy. Odgrywał mi całe sceny i opowiadał anegdoty. O tym, na przykład, co robił Marlon Brando w "Przełomach Missouri" razem z Nicholsonem. Chłonąłem te opowieści szczęśliwy. MU: Opowiadał ci filmy, których nie miałeś okazji zobaczyć.

BL: Tak. I razem chodziliśmy na te, które już były u nas. Paliliśmy trawkę, którą on przywoził. U nas nie sprawdzali jeszcze na granicy, bo nie wiedzieli, jak wygląda trawka. To były złote czasy hipisów, no wiesz. MU: No wiem. Sama byłam wtedy hipiską.

BL: Wtedy nawet Krystian Lupa był hipisem. Czasy były takie właśnie, dosyć wesołe. On mnie zaraził jakby do innej metody aktorstwa. Już nie Stanisławskiego, którego przerabialiśmy w szkole. Wtedy zorientowałem się, że to, co mnie tak drażni w polskich filmach, to fakt, że nikt tam nie gra normalnie, tylko grają, jakby grali nadal dla siódmego rzędu! Czyli to jest granie teatralne. Jedynym, który tego nie robił, był Ryszard Filipski. Wspaniały, niewykorzystany aktor.

MU: No dobrze, potem przyszedł twój czas. Co dla ciebie było momentem przełomowym, złapaniem Pana Boga za nogi?

BL: Powiedziałem Teatrowi Staremu: do widzenia, dziękuję serdecznie, nie będę u was. Uważałem, że przez dwa lata trzymam halabardę. Miałem żal, traciłem czas. I wtedy dostałem propozycję od Paradowskiego z Teatru Polskiego we Wrocławiu, żebym zagrał Hamleta. Wrocław był świetnym miastem. Pantomima Tomaszewskiego, Grotowski, Teatr Polski, Teatr Współczesny Brauna, Opera, taniec. A Kraków już wtedy przymierał.

MU: I po Hamlecie po raz pierwszy dziewczyny oszalały gremialnie? Chodziły po kilka razy?

BL: Może coś takiego. Było to kontrowersyjne dosyć, bo ja już wtedy wrzucałem swoją metodę grania, to znaczy nie konwenansu scenicznego, tylko łamania konwenansów. Krytycy się oburzali, a młodzież zachwycała. Przy czym, wiesz, ten spektakl graliśmy niedokończony, już nie pamiętam dlaczego. Prawdopodobnie dlatego, że dyrektor Paradowski odchodził i teatr przejmował Grzegorzewski. Przez trzy lata grałem u niego wszystkie role. Potem on mnie przyjął tutaj w Warszawie do Studia. Tylko dzięki przedstawieniom Grzegorzewskiego zostałem zauważony przez reżyserów filmowych. Wszyscy o tym opowiadali, a za kulisy przylecieli i Wajda, i Agnieszka Holland, mówili, że to po prostu niespotykane, żeby tak zagrać. To zresztą miało potem swoje reminiscencje w "Gorączce", kiedy na planie operator mówił: "Nie, k..., Agnieszka, tak się nie gra, co on robi?". Normalnie nie wytrzymał, wyszedł przed kamery i pyta: "Co on gra?". A Agnieszka na to: "Daj spokój, niech zagra, zobaczymy", ona wiedziała, o co mi chodzi.

MU: Czyli byłeś raczej "trudny"?

BL: Myślę, że nie byłem łatwy. Oj, nie byłem. Ale to dochodzi do mnie dopiero teraz.

MU: Bo wtedy uważałeś, że to oni są trudni.

BL: To prawda, (śmiech) Uważałem, że to oni są trudni, tak. MU: "Gorączka", "Przypadek", "Kobieta samotna", "Matka Królów", "Człowiek z żelaza". Wielkie filmy i wielkie role. Miałeś szczęście. Jednocześnie

grałeś w teatrze, zawsze pełen energii. Doba trwała 40 godzin. Czy z tego picia i z tej trawy nie zawalałeś jakichś rzeczy?

BL: Nie, nigdy.

MU: Może dzięki temu, że cię babcia na dwa miesiące wakacji zabierała na łono natury. No i dzięki sportowi.

BL: Chyba tak. Sport mnie nauczył, że aby komuś przyp..., muszę być spokojny, zdystansować się, wiedzieć, w którym momencie przyłożyć. I myślę, że coś takiego mi potem zostało, podczas budowania roli.

MU: No dobrze, grasz doskonale, przykładasz, kiedy trzeba, ale żaden z tych filmów nie idzie do ludzi. Bo w Polsce są trudne czasy. Odważne filmy leżą na półkach.

BL: Ale cała warszawka, całe to podziemie, ogląda je na zamkniętych pokazach na Chełmskiej.

MU: To było tylko 100 osób.

BL: Ale 100 najważniejszych osób. To była elita intelektualna kraju.

MU: Zamiast masowej popularności miałeś kultową sławę.

BL: Śmiano się, że wystarczy mnie zaangażować, a film na pewno pójdzie na póły. Zrobiłem 13 filmów, wszystkie na półki. Przez sześć lat je kręciłem.

MU: Jako aktor myślisz o tym, co chcesz ludziom powiedzieć?

BL: Nie, ja myślę o tym, co ma powiedzieć ludziom film.

MU: W stanie wojennym miałeś awaryjny pomysł na dalsze życie?

BL: Nie miałem żadnego. I szczerze mówiąc, miałem dosyć trudny układ prywatny, dwójkę dzieci...

MU: Miałeś już dwóch synów. Z jedną panią?

BL: Z jedną, bo to były bliźniaki. Wtedy z Wrocławia do Warszawy, do Teatru Współczesnego, ściągnął mnie świętej pamięci Krzysiek Zalewski. Przedstawił Englertowi. Nie zależało mi tak bardzo na teatrze, ale ten Krzysiek mnie siłą tam zaciągnął. Żebym reżyserował.

MU: Chciałeś reżyserować? Z tego, co opowiadasz, już jako aktor czułeś się odpowiedzialny za całość.

BL: Tak. To polegało na tym, że z Krzysiem Kieślowskim siadaliśmy wieczorami przed każdym dniem zdjęciowym i pisaliśmy dialogi. Z Agnieszką Holland mówiliśmy, gdzie będzie stała kamera. Z Januszem Zaorskim dokładaliśmy sceny przy "Matce Królów". Tak samo przy "Punkcie widzenia".

MU: Czyli byłeś bardzo twórczym aktorem.

BL: Po prostu uważałem, że na tym polega praca aktora filmowego. Ale tak naprawdę, najbardziej ciągnęła mnie do filmu możliwość spotkania wielu pięknych kobiet. Za każdym razem innych, a nie ciągle tych samych koleżanek z teatru. I możliwość bycia każdego dnia w innym miejscu. Mieszkasz w tym hotelu, mieszkasz w tamtym, nie wiadomo, co się zdarzy.

MU: Intensywność doznań. Czyli adrenalina, po prostu. Nigdy nie lubiłeś się nudzić. A kiedy to przestało być najważniejsze?

BL: Nigdy. Film, który wspominam najlepiej w swoim życiu, to "Crimen" z Laco Adamikiem, który kręciliśmy w Bieszczadach. XVII wiek. Jeździłem w takiej błękitnej zbroi, siekłem, strzelałem z samopału, no, po prostu żyć, nie umierać.

MU: To jest 1986 rok, tak? Masz dwójkę synów w innym mieście. Jesteś sam. Jeszcze nie poznałeś Lidki?

BL: Nie, nie. Lidkę poznałem dopiero w 1991 roku, przy "Krollu" Władysława Pasikowskiego.

MU: Więc dalej jesteś swobodnym jeźdźcem, związki z kobietami traktujesz jako jeden ze sportów. Nie miałeś z tego powodu wyrzutów sumienia? Że uwodzisz i one potem płaczą?

BL: Bywało i tak, że czasem to ja dostawałem po tyłku. Aż spotkałem Lidkę - kobietę swojego życia. I wtedy o już ona była najważniejsza. Ona i sporty.

MU: Nakręciłeś dla telewizji cały cykl poświęcony sportom.

BL: Zrobiłem to po to, żeby ktoś opłacił mi moje marzenia. Czyli podróże u po całym świecie. W Polsce wtedy nie było czegoś takiego, jak propagowanie

turystyki z adrenaliną - bo to mniej więcej na tym polegało.

MU: To stało się ciekawsze od grania w filmach?

BL: Ja to robiłem w momencie, kiedy dostałem wielokrotnie ponawianą propozycję zagrania roli Bohuna. I powiedziałem: "Nie, dziękuję".

MU: Bo Bohun nie dałby ci tej adrenaliny?

BL: Takiej nie.

MU: A "Psy" dawały?

BL: Myśmy chcieli zrobić film o tym, że człowieka nie można oceniać w zależności od tego, do jakiej partii należy. Uważam, że "Psy" to był ostatni film "moralnego niepokoju". To historia o dwóch gościach, przyjaciołach, z których jeden przeszedł weryfikację na policjanta, a drugi nie. Bo jeden był bardziej ubekiem, a drugi mniej. Ja byłem tym, który przeszedł, Marek Kondrat był tym, który nie przeszedł. On jako ceniony specjalista został wrzucony w mafię, a ja znalazłem się z drugiej strony. Taki amerykański film.

MU: Byliście przyjaciółmi?

BL: Tak. Ale tam była jeszcze kobieta i... musisz to zobaczyć, bo inaczej ci tego nie opowiem. To jest, wbrew pozorom, jeden z lepiej zrobionych filmów polskich. Druga sprawa to warstwa językowa, o której ci mówiłem.

MU: Ku..., chu... co pięć minut. Zaczęto tak mówić z taką częstotliwością, oczywiście w polskim filmie.

BL: Bo to było środowisko kurew i policjantów. Więc jakim językiem mieli mówić? A że Władek Pasikowski pisze bardzo dobre odzywki, więc one się stały kultowe po prostu.

MU: I to słynne: "Nie chce mi się z tobą gadać".

BL: Tak, tak. "Co ty wiesz o zabijaniu", "A ty stara dupa jesteś"...

MU: To wszystko z "Psów", tak?

BL: Z dwóch "Psów", tak. Powodzenie w kinach wymogło drugą część. To było szaleństwo. Po premierze "Psów" w Gdańsku ledwo uszliśmy z życiem z autobusu, który chciały przewrócić dziewczyny. Potem zostałem ukarany przez moich dawnych reżyserów. Nikt nie chciał ze mną pracować.

MU: Tak miał Janusz Gajos po "Czterech pancernych". Jego opowieści o wjeździe "Rudego" na stadiony mogę słuchać w nieskończoność.

BL: I ja miałem coś takiego - na przykład pozorowany zamach bombowy w Lublinie na spotkaniu, na którym podpisywałem tysiąc koszulek, wyprowadzanie przez policję.

MU: Czułeś się jak Mick Jagger?

BL: Przez długi okres coś takiego było. I prawie tak się czułem.

MU: I to cię strasznie rajcowało, czy było uciążliwe?

BL: Uciekałem od tego. To rajcowało na festiwalu w Gdyni. Było fantastycznie. Natomiast na życie to było straszne. Wtedy zacząłem uciekać do lasu. Musiałem być długo sam.

MU: Odczułeś w stosunku do siebie zawiść, zazdrość, niechęć?

BL: Tak. To trochę kosztowało. MU: I zająłeś się sobą i swoim życiem prywatnym?

BL: No wiesz, byłem już starym gościem, miałem prawie 40 lat.

MU: Ile lat miały wtedy bliźniaki?

BL: Osiem. Małe były. A ja spotykam kobietę swojego życia! Pokomplikowaliśmy sobie trochę sprawy. Sobie i innym, ale nie było na to siły. Potem na świecie pojawiła się Ola. Zbudowałem dom. A teraz, od pięciu lat, razem z Lidką, żyjemy szkołą.

MU: Po co założyliście tę szkołę?

BL: Chcemy robić coś dobrego. Stworzyć markę.

MU: I jest fajna atmosfera?

BL: Tak. Za miesiąc wchodzimy do swojego budynku i zobaczysz, co tam się będzie działo. Nie mogę się tego doczekać.

MU: Wiesz, że jesteś wybrańcem losu? Myślisz, że to szczęśliwe życie zawdzięczasz przede wszystkim sobie, czy wierzysz w jakieś nadrzędne siły... Dobre duchy, anioły, Boga?

BL: No, staram się w to wierzyć, natomiast jak On się nazywa, nie wiem... I nie chciałbym wiedzieć nawet.

MU: Czy dzisiaj jest jeszcze coś, czego chciałbyś doświadczyć?

BL: Chciałbym doświadczyć życia na małej wysepce hiszpańskiej albo greckiej, z nieopalaną chatą, z motorową łódką, z akwalungiem i sprzętem rybackim, GPS-em na tej łódce...

MU: Ładne mi minimum.

BL: Żeby móc sobie tak pożyć bezstresowo totalnie.

MU: Ale na tej wyspie chcesz być z rodziną czy sam?

BL: Czasami sam, czasami z rodziną. Chodzi mi o taki spokój, brak stresu, bez lęku o jutro.

MU: Marlon Brando miał taką wyspę, a potem...

BL: Wiesz, na tym polega życie. A jednak przeżył tam nadzwyczajne chwile. Ja nie marzę o milionach dolarów, tylko o tym, żeby było mnie stać na proste rzeczy.

MU: Czy teraz, kiedy zaczyna się kolejna wiosna w twoim życiu, potrafi cię cieszyć tak, jak te wcześniejsze?

BŁ: Zastanawiałem się nad tym nawet dzisiaj. I pomyślałem, jaka szkoda, że rano nie czuję już tak tego przypływu adrenaliny. A ból kręgosłupa czuję.

MU: Bo jeździsz konno. A pamiętasz, jak wylatywałeś rano z łóżka jak z procy i nic cię nie bolało?

BŁ: Ależ, kur..., jak jeszcze pamiętam! I co to się porobiło przez ostatnie pięć lat? Trudno to pojąć.

MU: Bo to nie jest do pojęcia! I nie do przyjęcia. Myślisz, że ty się z tym kiedykolwiek pogodzisz?

BŁ: Pewnie, że nie.

MU: Ja też. Nigdy.

BL: Dlatego myślę, że starość dla nas będzie straszna. (Zegar wybija godzinę). O, już się zaczęła.

MU: Możemy jej nie dopuścić do głosu.

BL: I powyrzucać te zegary.

MU: Na chwilę...

BL: Zawsze to coś. Znasz taki wiersz Broniewskiego: "Idę sobie zamaszyście i opada ze mnie życie jak jesienne liście. Jakie liście? Dębu, brzozy, topoli. Ale to boli". Piękne, nie?

MU: Interesujesz się polityką? BŁ: Staram się podchodzić do tego z dystansem i myśleć, że polityka jest narzędziem do kierowania masami, ale akurat nie mną.

MU: Ty nigdy się nie czułeś częścią masy?

BL: Nie.

MU: I to się rzuca w oczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji