Artykuły

Jak z Szekspira zrobić przecier pomidorowy

Czy możliwa jest sztuka po Oświęcimiu? To jedno z najważniejszych pytań, jakie zadano kulturze w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. "Peepshow" Georga Taboriego po latach je uszczegóławia: co zrobić po Oświęcimiu z Szekspirem?

Szekspirologiczne ambicje Taboriego nie ograniczają się do zadania jednego pytania. Drąży dalej: co robić z Łabędziem z Avonu po śmierci Boga i po Beckettcie. Odpowiedź jest prosta: peepshow. Równie dobrze mogłaby brzmieć: pomidor.

Na "Peepshole" w Rozmaitościach nie musimy czuć się, jak podglądacze płacący za podejrzaną przyjemność. Po pierwsze nie ma żadnej przyjemności, po drugie nie ma żadnych podejrzeń. Nie ma nic - o czym zaświadczył sam autor, a co reżyser tylko potwierdził.

- Zupełnie możliwe, że zrobię z tego pełnospektaklowe nic - tak mówi bohater dramatu Taboriego, Willi. Kto to jest? Taki trochę Szekspir współczesny, trochę autorskie alter ego, a po trosze personalizacja słówka "will", które w jednym z sonetów Szekspira oznacza też męski członek Willi jest również pokracznym Hamletem, który zabrnie przez pomyłkę do jaskini wiedźm od Mackbeta i za-świadczy, że nie da się już być księciem duńskim.

Bohater, po narodzinach z metalowej balii w dniu śmierci arcyksięcia Ferdynanda, umierał będzie powoli - jak jego epoka - aby wreszcie powrócić do łona matki matek. Od pierwszego oddechu chce skończyć kompromitujący epizod na świecie, który u Taboriego jest retortą pełną lepkich wydzielin, kolebką śmierci i grobem każdych narodzin. To nic nowego. Jeżeli jednak jeszcze niedawno podobne słowa były przedmiotem tragicznej wiary, u Taboriego pozostały tylko literackimi motywami, pustymi znakami.

Szekspirowskie motywy sprowadzone przez Taboriego do pseudodrążącego pseudoegzystencję pseudodramatu, Baranowski przetłumaczył na widowisko czerpiące z mieszczańskiej komedii i kabaretu. Bronią się w nim jednak tylko z rzadka przywoływane skecze, chociażby ten z duchem ojca Hamleta, który z zaświatów, z butelką ginu w dłoni, wychodzi przez drzwi lodówki. Reszta to bełkotliwa papka konsystencją i kolorem przypominająca przecier z niedojrzałych pomidorów.

W mdłej inscenizacji grzęzną aktorzy. Z wyjątkiem może Marka Listewki - ojca, który potrafi przynajmniej opowiadać dowcipy i sprawdza się w szekspirowsko-pijackim skeczu. Blednie, gdy zmienia tonację na serio. Andrzej Deskur - Willi - robi co może, żeby nie zasnąć na scenie. "Konwencja oniryczna" zdaje się obca jego temperamentowi. Po scenie snuje się też kilka młodych aktorek bez żadnego, niestety, wyrazu, prawie nierozróżnialnych w rolach żon i kochanek Willego. Najciekawsze są role Moniki Niemczuk - matki i Iwony Budner - niani, które z wdziękiem obnoszą swoje buduarowe kostiumy oraz Doroty Pomykały, bo tylko jej udało się, jakby wbrew autorowi, przecisnąć przez poziom literackiej i teatralnej gry.

Baranowski wyciął Taboriemu oświęcimskie odniesienia, czasami nożyczkami redukował wytryski jego niewątpliwej, erudycyjnej oraz werbalno-erotycznej formy. To jednak ani nie pomogło, ani nie przeszkodziło dramatowi i inscenizacji. Taboriemu i Baranowskiemu udało się skutecznie unieważnić własne pisarstwo i własny teatr. Nie im pierwszym i nie ostatnim. Krzyżyk na drogę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji