Artykuły

Wielki głos, który porusza

Najbardziej na świecie kocha śpiewać. Ale też uwielbia czytać kryminały i jeździć na motorze. Sylwetka ANNY BERNACKIEJ, solistki Opery Wrocławskiej, która śpiewa partie żeńskie, a także... męskie.

Wnajnowszym "Borysie Godunowie" Annę Bernacką można usłyszeć na zmianę jako Marynę Mniszchównę lub Karczmarkę. W obu rolach zachwyca nie tylko głosem, ale także wypracowaną aktorską ekspresją.

W swojej niedługiej karierze na deskach Opery śpiewała role kobiece, a także... męskie. Na internetowej stronie Opery Wrocławskiej napisano, że jest mezzosopranem, podczas studiów jej głos niektórzy określali jako sopran.

- W Niemczech o podobnych głosach mówią "zwischen mezzo", czyli głos między sopranem a mezzosopranem - uśmiecha się artystka. Podobną barwą dysponują Łotyszka Elina Garanča i Włoszka Cecilia Bartoli.

Anna Bernacka urodziła się w Białymstoku, tam skończyła szkołę muzyczną w klasie śpiewu prof. Violetty Bieleckiej. Wszystko wskazywało na to, że będzie studiować w Warszawie.

- Na egzaminy w warszawskiej Akademii Muzycznej pojechałam się tylko sprawdzić, razem z kolegami. Dostaliśmy się wszyscy, ale wcale nie chciałam mieszkać w Warszawie - opowiada.

Artystka przed egzaminami do Akademii nigdy nawet nie była we Wrocławiu. Później studiowała z Agnieszką Franków-Żelazny ("pierwszą wrocławską przyjaciółką" - uśmiecha się), dziś prowadzącą Chór Filharmonii Wrocławskiej i z Sebastianem Kaniukiem, który w "Borysie Godunowie" zaśpiewał partię Fiodora.

Prof. Ewie Czermak prowadzącej klasę śpiewu, którą skończyła potem z wyróżnieniem, przedstawiła ją Agnieszka Franków-Żelazny. Po dyplomie wyjechała z Wrocławia: szukała nauczycielki o podobnym głosie do własnego. Znalazła swoje miejsce w Hanowerze, polecona przez prof. Helenę Łazarską z Wiednia, z którą miała kontakt jeszcze w czasie studiów i uczestniczyła w prowadzonych przez nią kursach w Salzburgu i w Polsce.

Partia Rosiny w "Cyruliku sewilskim" Rossiniego w Operze Wrocławskiej była jej dyplomem. - Opera była wtedy w remoncie, publiczność siedziała na scenie - wspomina początki własnej pracy w pięknym dziś budynku przy Świdnickiej. Październik przed sześciu laty zaczął się dla niej studiami w klasie śpiewu solowego prowadzonymi przez prof. Carol Richardson-Smith w Hochschu-le für Music und Theater w Hanowerze.

- Pani Richardson-Smith śpiewa zwischen mezzosopranem role, do których dążę - opowiada o swojej fascynacji.

Pięć lat temu debiutowała w Oldenburgisches Staatstheater Oper w Niemczech partią Dryady w "Ariadnie z Naxos" Richarda Straussa. Był rok 2006, Anna kreowała postać Mere Marie de l'Incarnation w operze Francisa Poulenca "Dialogi karmelitanek". I właśnie wtedy zadzwonił telefon. Prof. Ewa Czermak powiedziała, że Opera Wrocławska szuka artysty do roli Księcia Orlofskiego w "Zemście nietoperza" Johanna Straussa. Anna nie mogła wyjechać natychmiast, więc wysłała tylko do Wrocławia płytę, nagraną co prawda po coś zupełnie innego, ale szczęśliwie. Płyta spodobała się Ewie Michnik, która zaprosiła Annę na przesłuchanie.

Anna Bernacka zadebiutowała w Operze Wrocławskiej. Drobna, szczupła blondynka świetnie zagrała mężczyznę.

- To większe wyzwanie, niż granie kobiety, a mój głos jest do tego przeznaczony - tłumaczy. Solista operowy to nie tylko śpiewak, ale także aktor. - Firmy fonograficzne promują osoby świetnie wyglądające, kreujące role i znakomicie śpiewające - mówi Anna Bernacka. Ładna i zadbana naturalna blondynka, jako Maryna Mniszchówna nosi czarną perukę z ostrym balejażem.

- To drapieżna postać, a włosy mają podkreślać charakter - uśmiecha się.

Rzeczywiście jej Maryna jest osobą zakochaną bez pamięci we władzy. Anna obawiała się, że ta partia została napisana na ciemniejszy głos, ale w czasie prób okazało się, że głos Anny świetnie pasuje do Maryny. Razem z debiutem we Wrocławiu zaczął się intensywny czas podróży do Niemiec i z powrotem. We Wrocławiu gościnnie zaśpiewała Gianettę w "Napoju miłosnym", w czerwcu 2007 roku na pergoli.

- To była fajna przygoda, podczas prób latały wokół nas wiosenne żuki - śmieje się. Jesienią dostała stały angaż we Wrocławiu. Śpiewała Dorabellę w "Cosi fan tutte" Mozarta, Magdalenę w "Rigoletcie" Verdiego, II Damę w "Czarodziejskim flecie" Mozarta, Jadwigę w "Strasznym dworze" Moniuszki, Jessicę w "Jutrze" Bairda, Emilię w "Otellu" Verdiego, Nicklausse'a w "Opowieściach Hoffmanna" Offenbacha. Właśnie kończy trzeci sezon, na koncie ma 15 kreacji we Wrocławiu, do tego śpiewa w Teatrach Wielkich w Poznaniu (w "Weselu Figara" jest Cherubinkiem, paziem Hrabiego) i Warszawie (Karczmarka w "Borysie Godunowie" w reż. Mariusza Trelińskiego), w filharmoniach w całej Polsce.

.

- Na pewno nie zmarnowałam trzech lat - zapewnia. - We Wrocławiu weszłam w główne role, a dla młodego artysty najważniejsze to poczuć śpiew na scenicznych deskach - mówi.

Bliskie są jej wszystkie epoki w historii muzyki operowej, ale trochę żałuje, że we Wrocławiu nie gra się barokowych oper.

- Chciałabym się skupić na Mozarcie i Rossinim, marzy mi się "Kopciuszek", idealny dla mojego rodzaju głosu - twierdzi.

Lato spędzi we włoskim mieście Pesaro, bo dostała się do słynnej Accademii Rossiniana, prowadzonej pod kierunkiem maestro Alberto Zeddy.

Artystyczne życie to ciężka praca i ciągła edukacja. Ale nauka przynosi owoce. Anna Bernacka jest finalistką XXXVIII Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. A. Dvoraka w Karlowych Varach w 2003 roku, finalistką II Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego im. Haliny Halskiej we Wrocławiu w tym samym roku, laureatką I nagrody Konkursu Wokalnego im. St. Moniuszki w Białymstoku przed 11 laty. Przez cztery lata uczyła się podczas międzynarodowych kursów wokalnych prof. Teresy Żylis-Gary. Praca zaowocowała zaproszeniami do udziału w koncertach z cyklu "Teresa Żylis-Gara prezentuje...".

Artystka świetnie zna niemiecki i włoski. Angielskiego uczyła się od dziecka, a wychowała w rodzinie lekarzy.

- Tylko ojciec jest informatykiem, ale to on zaprowadził mnie do szkoły muzycznej - opowiada. W szkole muzycznej I stopnia grała na fortepianie. - Od dziecka żyłam z terminarzem i zegarkiem w ręce - mówi.

Nastolatce, której koleżanki miały więcej czasu na rozrywki, nie chciało się ćwiczyć na wymagającym instrumencie - fortepianie. W pierwszej klasie zaczęła śpiewać w żeńskim chórze Schola Cantorum Bialostociensis. W szkole średniej próbowała dostać się na śpiew, ale za pierwszym razem nie powiodło się.

- To był cios, zerwałam ze szkołą muzyczną, ale po roku znów spróbowałam. Potem przyszły sukcesy na konkursach i zaczęłam śpiewać w Białostockim Chórze Kameralnym Cantica Cantamus.

- Obok mnie śpiewali dorośli, to była znakomita szkoła życia - wspomina.

To był cios, zerwałam ze szkołą muzyczną, ale po roku znów spróbowałamI właśnie wtedy wpadła na pomysł studiowania śpiewu, nie anglistyki, o której myślała, czy medycyny, do czego skłaniały rodzinne tradycje. Skończyła najlepsze, trzecie liceum i muzyczną szkołę.

- Nie wyobrażałam sobie, że moi przyjaciele to wyłącznie artyści. Inni sprowadzają mnie na ziemię, uświadamiają, że muzyczne problemy, które muszę rozwiązać, są znikome w porównaniu z wielkimi kłopotami - Anna Bernacka mocno stoi na ziemi.

Jej narzeczony - Marcin - jest prawnikiem, pracuje w finansach, ale gra też w rockowym zespole. Z Marcinem i przyjaciółmi jeżdżą na turystycznych motorach. Anna musi dbać o głos, bo przecież to narzędzie pracy. Mieszka we Wrocławiu, w klimacie nieprzyjaznym dla gardła, ale opatula się od stóp do głowy.

Kocha kryminały, przede wszystkim klasyczne. Jednym tchem przeczytała Stiega Larssona, a Wrocław kojarzy jej się z Markiem Krajewskim.

Dziś Anna Bernacka odkrywa, że kocha nie tylko śpiewać, ale też przekazywać techniki śpiewu. Od dwóch lat jest asystentką prof. Ewy Czermak w Akademii Muzycznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji