Artykuły

Smak jej śliny

"Kochankowie nie z tej ziemi" w reż. Piotra Urbaniaka w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Gdy po cudzym dowcipie rechot kostnieje nagle - dobrze jest drugi raz spojrzeć na dowcip. Może jest w nim coś więcej? Może dowcipnisiowi nie szło tylko o banał twej mlaskającej przepony? Może to coś więcej niż marność towarzyska, co się w pełni zadowala smarkiem słuchacza na wardze słuchacza? Może w tej na pierwszy rzut ucha i mózgu głupiej dykteryjce jest coś nie głupiego?

Posłuchajcie. Po 50 latach bycia razem mąż wyznaje żonie: kochana, muszę ci wyznać, że jestem daltonistą. Ja też muszę wyjawić ci najgłębszą tajemnicę - odpowiada żona. Nie pochodzę z Kujaw, kochany, pochodzę z Mozambiku... Oczywiście, jest kłopot z sensem użycia akurat w tej opowieści słowa "daltonista", lecz przemilczmy to. Generalnie - niezły dowcip. Nie? Można się obsmarkać? Tak. Tyle że... Jak człowiek zamknie oczy i znienacka wyświetli mu się nieoczekiwany epilog - co wtedy? Oto mąż przytula żonę. Ona jest maleńka jak zawsze. I nie muszą sobie mówić: to nie ma znaczenia, kochana, kochany. On rozciera w palcach kroplę zdjętą z jej oka... Co wtedy? Zmienia się smak twojego śmiechu.

Gdzieś w połowie wyreżyserowanej przez Piotra Urbaniaka opowieści "Kochankowie nie z tej ziemi", pióra Pam Valentine, duch Jacka Camerona (Dariusz Starczewski) prosi ducha swej żony Susie Cameron (Magdalena Walach) o pocałunek. Jak to się mówi: ni z gruchy, ni z pietruchy. Kto by pomyślał! Nikt by nie pomyślał, więc nie pomyślał, bo przecież zabawa miała być! Czy sztukę pani Valentine nazwać komedią, farsą, bądź rechotliwym bulwarem - obojętne. Grunt, że na pierwszy rzut oka i mózgu - ani antyczną tragedią, ani ciemnym melodramatem pośmiertnym to nie jest.

Oto Jack, wybitny pisarz, i Susie, kobieta jego życia - zgodnie utonęli kiedyś. On, niewierzący, ma od św~~ Piotra szlaban w niebie. Ona - wręcz przeciwnie. Ale zostaje z ukochanym. I poniewierają się tak między ziemią a wiecznością. Poniewierają się w powietrzu swego domu, już do wynajęcia. Mark Webster (Przemysław Redkowski) - agent nieruchomości - proponuje dom Cameronów młodemu małżeństwu. On, Simon Willis (Adam Szarek), grafoman niespożyty, czyli cichy koneser pełnych flaszek. Ona, Mary Willis (Karolina Chapko), w stanie błogosławionym, całkiem jak Susie po śmierci - odrzuca wszelkie nieba, wybiera każde piekło przeciętności, byle tylko z Simonem być jak najbliżej. Oczywiście, mamy też upiorną teściową Simona, niejaką Martę Bradshaw (Ewa Mitoń). Oraz, pewnie dla zachowania symetrii między światami, jest też Anioł Stróż (Marek Bogucki) - niebieski teść wszystkich Ziemian. Ot - cały pomysł na teatr. Duchy i ludzie w jednym miejscu na ziemi. Gierki widm z żywymi. Czy taki koncept Valentine - to nie beczka farsowego prochu?

Rzecz jasna. Beczka. Ale (i tutaj Bogu niech będą dzięki), Valentine nie ma ciągot do nadmiernej rechotliwości. Po drugie - Valentine, a za nią Urbaniak, znają moc nagle kostniejących śmiechów. W drugim akcie - głównie o nim mówię - wszystkie dowcipy semantyczne i sytuacyjne (nie streszczę ich, gdyż, po pierwsze, nie wolno tego robić, gdy się o prawie-farsie opowiada, po drugie - zwyczajnie nie mam chęci), scena po scenie zyskują na nieuchwytności. Śmiech przestaje być oczywisty. Duch duszkę prosi o pocałunek. Zarażony namacalną miłością Simona i Mary, duch o imieniu Jack prosi duszkę wabiącą się Susie o smak języka z tej - już nie dla nich, lecz wciąż naszej - ziemi.

O drugim akcie "Kochanków nie z tej ziemi" piszę głównie, gdyż akt pierwszy był, delikatnie mówiąc, senny. Jakiś taki... Bo ja wiem?... Powłóczyście rozległy zdał mi się. Czy przyczyną tego jest namiętność pani Valentine do tworzenia zbyt rozdymanych, w efekcie - pustych ekspozycji? Czy też, drogi panie Urbaniak, problem tkwi w pańskiej reżyserskiej słabości do "Stepów Akermańskich"? Tego nie wiem. Wiem tylko, że na premierze najpierw wpłynąłem na suchego przestwór oceanu... Walach była wierna - Starczewski szukał turbanu... Po czym - zdarzyło się to, co istotne. Akt drugi. Myślenie. Na przykład - o kropli, którą on zdjął z jej powieki i roztarł w palcach. Albo o smaku śliny. O smaku języka twojej kobiety, kiedy nie ma już ani ciebie, ani jej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji