"Z wozem Melpomeny" (III)
W świat z Teatrem Ziemi Pomorskiej. Wzorem Bogusławskiego i Kamińskiego Wielki lustr. reportaż naszego specjalnego wysłannika
Jesteśmy w Brodnicy. Z okna wagonu roztacza się piękny widok na las. Śnieżyca ustała, wiatr ucichł. Ociepliło się znacznie. O jedenastej rano z poza rzadkich siwawych chmurek wygląda słońce.
Od wyjazdu z Torunia decydujemy się po raz pierwszy na otwarcie okien. Święty oddech powietrza, wymiata przeróżne zapachy sera, wędliny, nafty, pudru i szminek. Marysia wpada na genialny pomysł rozciągnięcia sznurów między klamką wagonu a telegraficznym słupem i urządza generalne wietrzenie garderoby.
W międzyczasie na głowy artystów spada grom z jasnego nieba.
- Nowa sztuka - Co?
- W czasie objazdu musimy opracować role do "Intrygi i miłości".
Zamiast przyjemnego spaceru do lasu - ciężka robota. Piekarski zamyka się w prze-dziale na dwa spusty i "nowelizuje" tekst. Od czasu do czasu wzywa kogoś na naradę. Marysia przestała śpiewać, a szkoda! Właśnie utkwiła mi w pamięci jedna z jej tkliwych piosenek:
"Ah, czemuś mię opuścił.
Czy nie kochasz już?
Czy chcesz, bym ci dała
Swój wianuszek z róż?"
Albo:
"Smutna jest dola moja
I nikt mnie nie zrozumie,
Że i ja, - tak jak wszyscy -
W teatrze zagrać umię".
Tę ostatnią piosenkę śpiewa w najgłębszej samotności. Tylko przypadek zrządził, że mogłem usłyszeć cichą skargę nieodkrytego talentu naszej służącej.
Dąbrowski, Ippoldtówna i Skwierczyński wyglądają przez okno. Radziby do lasu niby dusza do raju, a tu nic z tego.
Okazuje się, że "Piekarini" potrzebuje jeszcze kilku godzin do opracowania sztuki,
wobec czego przy głośnych okrzykach - Hurrrraaaa! decydujemy się na zwiedzenie miasta. Próbę zostawiamy do wieczora.
W Brodnicy ruch. Trafiliśmy właśnie na dzień targowy. Poza tym zjazd burmistrzów z całego Pomorza. Jest i pan prezydent Raszeja z Torunia. Obradom przewodniczy głowa Grudziądza p. prezydent Włodek.
We wszystkich większych oknach widnieją afisze:
TEATR ZIEMI POMORSKIEJ
DZIŚ
W SALI DOMU
KATOLICKIEGO
"NIESPODZIANKA"
Karola Huberta Rostworowskiego
Przed fotosami artystów przystaje duża grupa ludzi. Wciskam się niepozornie w tłum, by usłyszeć komentarze.
- To zapewne wspaniała komedia, mówię ci. A ten żyd (Skwierczyński), ale to chyba nie żyd, tylko taka charakteryzacja!
- Wiesz co? Chodźmy, koniecznie uśmiejemy się trochę, zobacz, jakie fajne gęby!
- Wyobraź sobie, że u nas w budzie - mówi jakaś pensjonarka - nie pozwolili nam iść do teatru. Ja już widziałam bardziej nieprzyzwoite sztuki, a ci - przecież wszyscy są w ubraniach. Nie rozumiem zupełnie posunięcia naszej dyrekcji.
- Phi... ja tam pójdę.
- Walenty, popatrzcie ino, ten z tym papirosem w zębach wygląda niczem nasz sąsiad Bartłomiej. Pewnikiem jakąś wiejską śtuckę odstawią, bo to w izbie, zwyczajne stroje, karcma i gorzałka, a mozebyśwa tak pośli?
Do fotosów podchodzi jakiś starszy pan z bródką, w towarzystwie syna.
- Piękna i głęboka rzecz. Widziałem w Toruniu. Postaram się dla ciebie o zezwolenie indywidualne. Zadzwonię, albo sam pójdę do dyrektora szkoły.
Istotnie, na przedstawieniu widziałem dużo starszej młodzieży gimnazjalnej. Widocznie zakaz nie był tak surowy, jak o tym wspominały dwie pensjonarki.
Tymczasem bohaterowie dzisiejszego dnia szwędają się po mieście, zwiedzając stare zabytki, zamek pokrzyżacki i średniowieczne bramy.
Każde miasto tai w sobie dla przybysza inne niespodzianki. Najmilszą z nich w
Brodnicy, była ciepła, duża sala i doborowa publiczność. W porównaniu z innymi miastami znaleźliśmy tutaj wymarzone jak na prowincjonalne stosunki warunki do pracy. Oddzielne garderoby, ciepło, przestronnie i uprzejmie. Z chwilą podniesienia kurtyny, widownia przywitała Teatr Ziemi Pomorskiej oklaskami, jakby w nagrodę za poniesione trudy. ,
Podobnie jak w Golubiu, najpierw wycierały nosy starsze panie, potem młodsze, aż wreszcie i niejednemu panu zakręciła się łza w oku, zwłaszcza przy Franusiowych wynurzeniach (Dąbrowski), a potem, gdy matka (Zbierzowska) niczym "Matka Siedmiu Boleści" roztacza przed córką (Ippoldtówna) ogrom swej rozpaczy i nieutulonego bólu z powodu utraty syna.
Nastrój na sali udziela się aktorom. Zbierzowska płacze, jak Boga kocham! Sam nie wierzę własnym oczom. Łzy kręcą się jej w kątach oczu, a potem ciurkiem spływają na twarz i ręce.
Po przedstawieniu zapytuję
- Co się pani stało...
- Nic... to z zadowolenia,
- Jakto z zadowolenia?
- Brodnica była dla mnie nagrodą za Wąbrzeźno. Chciałabym, aby publiczność wszędzie zrozumiała sztukę tak, jak tutaj. Warto wtedy dać z siebie wszystko.
Zmordowani wracamy na dworzec. Jutro Działdowo. W wagonie ciepło. Marysia roznosi herbatę i swój nigdy nie gasnący uśmiech. W pół godziny później powraca Łabusiński i Wrotkowski z "Szywałową izbą". Opiekują się nią skrzętnie. Ostatnie pociągnięcie miotłą i... spać!