Artykuły

"Z wozem Melpomeny" (VI)

W świat z Teatrem Ziemi Pomorskiej. Wzorem Bogusławskiego i Kamińskiego Wielki Ilustr. reportaż naszego specjalnego wysłannika

Bezdenny smutek

Lubawa - drzemiące miasto. Tak wyglądała przynajmniej w dniu wizyty "Wozu Melpomeny".

Być może, te do tej drzemki przyczyniła się niepogoda.

Na dworcu przywitał nas jeden z tych posępnych smutnych dni, spowitych w deszcz ze śniegiem, otulonych porywistym wiatrem i okrytych gęstym zwałem chmur, nie wróżących rychłego przejaśnienia. W miejsce słonecznej drogi, dzień w Lubawie usłał nam dwukilometrowy dywan z błota i kałuż.

Po jego jednej stronie rozłożyły się smutne pola, po drugiej cmentarz ewangelicki zalany tu i tam wodą.

Jakżeż strasznie zimno i mokro musi być nieboszczykom, złożonym na tak niefortunnie wybranym terenie.

Tuż przy cmentarzu, ciągnie się daleko w pole ulica Rzepnikowskiego "króla" lubawskich Polaków.

W prostej linii o kilka zaledwie kilometrów - pruska granica.

Nastrój wśród "wędrownej trupy" pod psem. Wróżymy ze znaków na niebie, że przedstawienie się nie uda, że szkoda trudu i zachodu.

Nikogo nie stać na uśmiech. Nawet Marysia przygasła niczem skowronek na jesieni.

Jakiś bezdenny smutek wylazł z najczarniejszego kąta.

Włóczy się po przedziałach, zagląda przez zapłakane okna wagonu i wyje na spróchniałej wierzbie czy brzozie, których mała, zbita gromadka przytuliła się do ścian lubawskiego dworca.

Pięknie tu musi być w lecie - ale dziś?

Nadszedł wreszcie upragniony wieczór. Widocznie przyroda ulitowała się nad nami, bo śnieg przestał padać, a wietrzysko przycupnęło gdzieś w jarach i wertepach.

W mieście cisza. Na ulicach ani żywej duszy.

Miłe rozczarowanie

O dziwo! Przed Hotelem Polskim stoi - Jak na lubawskie stosunki - tłum ludzi. Wzdłuż wąskiego chodnika zatrzymują się parokonne bryczki z okolicznych dworów.

W przedsionku sali teatralnej trudno się przecisnąć. Kto żyw śpieszy na przedstawienie.

Oblicze reżysera staje się pogodniejsze. Panie zapomniały o przemoczonych pantofelkach.

Po raz pierwszy w całej wędrówce siadam obok p. Pniewskiego.

Obserwuję publiczność.

W dziewięćdziesięciu procentach przed zaimprowizowaną "kasą" przesuwa się tłum ludzi biednych, bardzo biednych. Widać po nich, że wydatek 50 groszy stanowi dla nich duży uszczerbek w budżecie.

I to właśnie było imponujące. Ludzie ci z których większość zarabia od 1.50 - 3.00 tygodniowo, nie żałowali swych ciężko zapracowanych groszy na teatr.

Bezrobotni

Sala zapełnia się. W poczekalni pozostało jeszcze około czterdziestu osób.

- Panie, wpuść pan za dwadzieścia pięć groszy.

- Panie, ja bym chciała z siostrą, razem, - ale mamy do spółki tylko 50 groszy.

- Panie, nigdy jeszcze nie widziałem teatru, jestem bezrobotny, chciałbym zobaczyć.

Tłum bezrobotnych prosi, nalega. W oczach ich błyszczy ciekawość pomieszana z żalem. Dziewczętom kręcą się łzy w oczach.

Teatr!

Magiczne słowo!

Dzwonek!...

Drugi...

Zdenerwowanie wśród bezrobotnych nie mających na bilet rośnie. Czekają zmiłowania "pana dyrektora".

Jeszcze nie tracą nadziei.

Nagle stał się cud. Anonimowy ofiarodawca zakupił w kasie dwadzieścia biletów.

Trzeba było widzieć te drżące, wyciągnięte ręce w stronę białych kuponików po 50 groszy sztuka. Trzeba było spojrzeć w oczy tych ludzi, aby zrozumieć bardzo dużo smutnych prawd gnębiących Lubawę.

Dwadzieścia osób zostało uszczęśliwionych sumą dziesięciu złotych, wprawdzie na krótko, ale był to dla nich słoneczny błysk wśród pochmurnego, zadeszczonego dnia.

Wszyscy oni nie wiedzieli o jednej najtragiczniejszej prawdzie. Nie wiedzieli, że zobaczą na scenie taką samą nędzę, jaka ich dusi od szeregu lat.

Wielkie dla nich szczęście że nie dorośli do "Niespodzianki"! W przekonaniu ich do teatru idzie się tylko po to, aby się pośmiać. To też śmieli się serdecznie, aż ich musiał uspokajać miejscowy proboszcz.

Dla wielu być może - publiczność Lubawy była "nieteatralną" (żeby nie użyć innego określenia), dla mnie natomiast stanowiła element może nieco naiwny, ale kochający polską sztukę i polskie słowo.

Jakżeż wielki kontrast dzieli lud Lubawy od "publiczki" w Wąbrzeźnie. Tu uciecha z bezpośredniego przyjmowania zjawisk. Tam - wyraźna chęć "robienia grandy".

Dlatego Lubawa mimo swego przesmutnego dnia, zrobiła na mnie najgłębsze, powiedziałbym - najtkliwsze wrażenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji