Artykuły

Ambitne premiery i "łacina"

Z dwiema nowymi interesującymi premierami wystąpił ostatnio warszawski teatr "Ateneum". Fakt ten potwierdza wysoką rangę tej sceny, która pod kierownictwem Janusza Warmińskiego potrafiła skupić wokół siebie szereg wybitnych indywidualności aktorskich różnych pokoleń, dając im w dodatku szanse częstego grywania w ciekawym zestawie repertuarowym. To "Ateneum" ściągało widownię doborową obsadą "Wujaszka Wani", rewelacyjną rolą Jana Swiderskiego w "Cenie", koncertem gry aktorskiej w "Głupim Jakubie" - że przytoczę tylko kilka niedawnych wydarzeń teatralnych.

Obecnie wystąpiło "Ateneum" z premierą "Kurdesza" Ernesta Brylla, a więc sztuką nieznaną jeszcze Warszawie (prapremiera była w Krakowie). Podobnie jak "Rzecz listopadową" tegoż autora, i tę sztukę nazwać można scenariuszem, z której odpowiednia reżyseria stworzyć może właściwy spektakl teatralny.

Bryll i w tej sztuce pozostaje wierny przyjętej przez siebie metodzie, którą można by określić mottem z "Beniowskiego": "Chociaż mi serce pęka - śmiech mnie zbiera". Jest to jak gdyby rozwinięcie i uwspółcześnienie myśli i obserwacji ze znanej dobrze naszym scenom "Rzeczy listopadowej".

Jak tam motywem przewodnim były Zaduszki, wywołujące różne, często bolesne a nierzadko tragiczne skojarzenia, tak w "Kurdeszu" ześrodkował Bryll akcję wokół polowania z tradycyjną narodową potrawą czyli polskim bigosem, uwiecznionym przez Mickiewicza w "Panu Tadeuszu". Przy warzącym się w kotle bigosie spotykają się przyjaciele z różnych pokoleń i różnych warstw społecznych, tocząc "rodaków rozmowy", dotyczące zarówno przeszłości, jak i chwili obecnej.

ERNEST Bryll nie jest poetą lukrującym rzeczywistość. Ale widać, że głęboko związany jest nie tylko z nią, ale i z tym wszystkim, co się na nią złożyło. Że nie tylko rozmiłowany jest w mazowieckich piaskach, ale i w najlepszych wzorach naszej narodowej poezji. To daje mu prawo do szydzenia z narodowych przywar i zastanawiania się, które z nich mogą być groźne dla przyszłych pokoleń.

Nie oszczędza nikogo, potrafi kpić nawet ze spraw, z których kpić nie lubimy, bo uważamy je - i słusznie - za swego rodzaju narodowe świętości. Jeśli jednak zrozumiemy intencję poety - a trudno jej w tym wypadku nie zrozumieć - to nawet z tych najbardziej ciętych słów i obrazów bije wyraźna troska, by nie poprzestawać na raz osiągniętym i nie odcinać kuponów od raz zdobytych osiągnięć, lecz wciąż uparcie i wytrwale budować nową - trudną i złożoną - rzeczywistość.

Nie dziwię się, że po sztuki Ernesta Brylla tak chętnie sięgają teatry, choć na pewno nie są one łatwe do realizacji. Niosą jednak duży ładunek emocjonalny, nie są letnie, grzeczne i obojętne. Mogą ranić - to prawda - ale nawet najbardziej miłemu pacjentowi chirurg zadaje ból. A. Bryll - nawiązując do wielkich wzorów Wyspiańskiego - nie boi się dotykania świeżych ran.

Reżyserował ten "Kurdesz" Janusz Warmiński, dając spektakl różnorodny, a przecież spójny i atrakcyjny. Zapewnił sztuce - w której właściwie wszystkie role są pierwszoplanowe - doborową obsadę aktorską (m. in. Machowski, Rachwalska, Skarżanka, Chamiec). Współczesność spektaklu podkreśla na scenie, rzec można sąsiedzką pomoc reprezentacyjnej orkiestry dętej warszawskiej DOKP (pod kierownictwem mgr Ryszarda Dudka) i zespołu tanecznego Klubu Kolejarza w Warszawie (pod kierownictwem Tomasza Wiśniewskiego).

AMBICJE teatru "Ateneum" nie ograniczają się do sceny dużej, lecz raz po raz dają o sobie znać również na małej, okrągłej "Scenie - 61". Ostatnio, po bardzo interesującej premierze "Aby podnieść różę" (okupacyjna sztuka tragicznie zmarłego w czasie wojny Andrzeja Trzebińskiego) zobaczyliśmy tutaj "Krakusa" Cypriana Norwida.

Wiadomo, że skoro Norwid, to i język nie najłatwiejszy, i myśl nie najprostsza. Ale jakież piękno języka i wiersza, jakie bogactwo myśli i obrazów! Ta przypowieść-legenda o dwóch rywalizujących ze sobą braciach, ta walka o władzę mocniejszego i bardziej bezwzględnego, to przeistaczanie się ludzi wokół zwycięskiego władcy - ileż to wszystko nasuwa refleksji.

Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na piękno podawania wiersza przez aktorów. Widać, że praca Krystyny Mazur nad słowem, uwzględniona w teatralnym programie, dała naprawdę zadziwiające rezultaty. Piękny to zatem spektakl, ale tylko dla tych widzów, którzy lubią teatr poetycki i potrafią się w pełni poddać jego urokowi.

W roli dwóch braci-rywali widzimy Edmunda Fettinga i Andrzeja Seweryna. Pustelnika gra Zdzisław Tobiasz, a Osobę Fantastyczną - Anna Seniuk. Oryginalny kształt, odbiegający od pierwowzoru, nadała temu spektaklowi Małgorzata Dziewulska. Przedstawienie to jest jej warsztatem reżyserskim. Oszczędną, ale pełną wymowy scenografię opracował Jerzy Grzegorzewski.

W cyklu interesujących premier odnotujmy jeszcze "Kaukaskie kredowe koło" Bertolta Brechta na scenie Teatru Ludowego. Przed laty oglądaliśmy je w Warszawie na scenie "Powszechnego", w reżyserii Ireny Babel z Zofią Kucówną w roli Gruszy.

Obecne przedstawienie (adaptacja i reżyseria Piotr Piaskowski, scenografia Łukasz Burnat) jest dużo surowsze i przez to ostrzejsze. To już nie baśń o dobroci ludzkiego serca, lecz przypowieść o ludowej sprawiedliwości. I bohaterką główną wcale nie jest Grusza, dziewka kuchenna, lecz pisarz wiejski Azdak, z którego historia uczyniła sędziego, a twórcy spektaklu oddali mu rolę narratora.

Przedstawienie jest zatem inne niż te, które dotąd oglądaliśmy, co nie przekreśla, że jest interesujące i naprawdę warte obejrzenia. Choćby właśnie dla soczystej roli Azdaka, postaci uosabiającej ludową mądrość i poczucie sprawiedliwości. Azdaka gra w Teatrze Ludowym Roman Kłosowski, szlachetną postać Gruszy ładnie poprowadziła Teresa Lipowska.

Przyznam się jednak, że brak mi w tym przedstawieniu owej baśniowej, kolorowej oprawy, która w całej tej przypowieści - na równi z muzyką - podkreśla jej poetycki charakter. Prawdy bowiem zawarte w "Kaukaskim kredowym kole" są raczej proste i znane, wzrusza nas natomiast sposób ich podania. Nie bójmy się tych wzruszeń, mimo że Brecht, w swej teorii raczej się od nich odżegnywał. Jego sztuki są wyraźnie adresowane właśnie do naszej wrażliwości i do tego, co w nas dobre, nawet jeśli głęboko ukryte. Sztuka ta powinna trafiać i do młodocianej widowni. Nie jestem więc pewna, czy surowość oprawy plastycznej i surowość języka są w tym przypadku najbardziej celowe. Narzekamy często, że brak nam teatru żywego dla młodzieży, a kiedy mamy w repertuarze sztukę, na którą chcielibyśmy zabrać ze sobą nasze dzieci okazuje się, że częstotliwość grubych słów, które ze sceny padają, zamyka widzom do lat 16 wejście do teatru. Tym samym przecina się drogę do poznania sztuki, która mogłaby z powodzeniem uczyć teatru - i życia - widzów znacznie młodszych. Ale to już temat na zgoła inną okazję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji