Artykuły

Nikt już nie gra w Wersalu

Współczesność widzi u Moliera własne odbicie, usadowione w fotelach z salonów sprzed paru wieków. Zaczyna rozumieć anachroniczność własnych póz i odzyskuje pamięć

Krzesła piętrzą się w inscenizacji "Mizantropa" w teatrze Studio. Najrozmaitsze. Najwięcej jest niewygodnych plastikowych "składaków", spotykanych w kiepskich lokalach i na wieczorach autorskich. Kiedy para lokajów powywraca je i wymiecie szuflami jak do śniegu, na scenie pojawią się stylowe "ludwiki". Zaraz potem ktoś wniesie krzesła - późne wnuki Bauhausu, oswobodzone z obowiązkowej funkcjonalności.

Od kiedy zanikła instytucja literackiego salonu, krzesła wyraźnie straciły na wartości. Problemy zaczęły mieć także dzieła Moliera z epoki, gdy pisał na salonach i dla salonów. Coraz trudniej było je przetłumaczyć na kategorie świata, który nie tylko kręci się bez salonów, właściwych mu póz i gestów, ale też bez sztuki konwersacji i bez kryteriów tego, co salonowe, a co nie.

Nikt już nie gra "In promptu w Wersalu". Bo i po co?

Z rękami w kieszeniach

W Studio nie boją się mebli, unikają za to salonu. Na plastikowych krzesłach rozsiadł się papuzi tłumek, bez wachlarzy jednak i kryz. Tłumek jak najbardziej współczesny, i by tak rzec, protosalonowy. Sparodiowana przez Moliera, otwierająca "Mizantropa" salonowa literacka dysputa, zmieniła się w aukcję peruk. Jednak zamiast coraz większymi stawkami, jej uczestnicy przekrzykują poetycką frazą, wykręcaną w przeróżnych kierunkach.

Alcest Wojciecha Malajkata spóźnia się na aukcję, jak spóźnia się pewnie na wszelkie, zwykle śmiertelne nudne, spotkania autorskie i wieczory literackie. Zgarbiony, nie bardzo wie co zrobić z rękami i myślami kłębiącymi się pod czaszką. Okularnik i introwertyk w marynarce jak z Hofflandu jest nie istniejącym pewnie, acz możliwym literackim krytykiem, który ani z Brulionem, ani z Wiadomościami Kulturalnymi nie chce mieć nic wspólnego. Woli pewnie Herbert niż Świetlickiego, Eliota niż Ginsberga. Nie znosi literackich koterii - ani nowych, ani starych - i kółek wzajemnej adoracji. Gdy komuś udaje się namówić; go na literackie oceny, najpełniej wysławia się rękami. A macha nimi bez ogródek

Związki prawie niebezpieczne

Mizantropia, którą Molier kompromitował jako jedną z mód opanowujących znudzony dwór Ludwika XIV, a Rousseau sławił jako jedyną możliwą do zaakceptowania postawę wobec świata, u znerwicowanego Alcesta Malajkata jest przede wszystkim reakcją obronną. Byle nie zwariować! I chociaż salonowe tragedie zwykle mają komediową podszewkę, na scenie w Studio Alcesta pożegnanie ze światem brzmi jak najbardziej serio.

Równie serio brzmią słowa Celimeny - Joanny Trzepiecińskiej - która mimo towarzyskiej kompromitacji, woli czekać na kolejne bankiety i rauty, niż uciekać z kimś, kto przez miłość rozumie wieczną nieakceptację i karmi ją, do znudzenia, czekoladkami z Wedla. Nie jest ona jednak, jak to zwykle na scenach bywało, salonową marionetką. Raczej prefiguracją bohaterek niebezpiecznych związków", które świadome są niebezpieczeństw erotyczno-salonowych gier, Alcest ucieka, żeby nie zwariować, a ona, aby nie zwariować", nie ucieka.

Renowacja

Ale czy "Mizantrop" w Studio! jest tylko satyrą na nowobogacko-przyrządowo-intelektualne sfery naszego świata? Taką interpretację sugeruje przecież w programie nawet sam Jan Kott. To on właśnie, oburzony powolnym uśmiercaniem Molier na krajowych scenach, na zamówienie Zygmunta Hubnera przetłumaczył, a właściwie dojął renowacji "Mizantropa". Oczyścił go z patyny wiersza, pozbawił sensów wymagających osobnych przypisów, wpompował świeżą krew współczesnego języka. W Stali Teatrze powstało z tego przekładu arcydzieło teatru aluzji. Sportretowane zostały w nim z antycenzuralną delikatności partyjne pseudosalony, a Alcest był niepoprawnym reformistą. Tym samym przekładem posłużyli się autorzy najnowszej molierowskiej inscenizacji.

Jednak dopasowywanie klucza do "Mizantropa" w Studio jest zajęciem tyle przyjemnym, co bałamutnym. To nie jest już teatr aluzji i masek. Swoją inscenizacyjną swobodą przypomina operetkowe eksperymenty Grzegorzewskiego (który i tu dodał swoje trzy grosze). Brak rymów w przekładzie rekompensuje rytm - który w przebiegu scenicznych zdarzeń większą rolę spełnia niż molierowska intryga - i muzyka, grana przez wędrowną wiolonczelistkę.

Współczesność z trudem wpasowująca się na scenie Studia w krzesła o wymyślnych kształtach, przegląda się w starym, popękanym lustrze. Dostrzega w nim swoje odbicie, usadowione w fotelach z salonów sprzęg paru wieków. Zaczyna rozumieć anachroniczość własnych póz i gestów. Odzyskuje pamięć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji