"Od wieczora do poranka".
Komedia w 3-ch aktach B. Forzano.
O utworze Forzano możnaby napisać miłe i wesołe głupstwo, gdyby nie to, że mnóstwo naciągniętych sytuacji mocno razi i psuje uśmiech. Gdy raz uda się dowcip, to powtarza się go kilka razy, czasem aż do znudzenia, jak np. z tą czapką i rękawiczkami, albo wprowadza się sytuację niesmaczne, jak przeszukiwanie szaf, sekretarzy i biurek.
Młoda, piękna pracownica w aptece, nie mogąc się opędzić przed natrętami wpada na pomysł, już mocno nadużyty w farsach, oszpecenia się za pomocą okularów czarnych i innych plasterków. Jest teraz brzydka, ale nie ma potwora bez amatora, wzdycha do niej na razie jakiś amant, którego popiera całe szacowne towarzystwo z apteki prowincjonalnej.
Ale od czegóż chochliki czy skierki! Sprowadzą pięknego hrabiego Karola pod jakimśkolwiek pozorem, choćby... proszku fenacytyny, a resztę zrobi już młodość, zapach wieczoru, sytuacja niespodziewana.
Nie rozłączą się Lucyna i Karol i ku zdumieniu miejscowych kołtunków stworzą parę szczęśliwą. Spełni się stara legenda Longobardów o "darze poranka"...
Sztukę chcieli zagrać na naszej scenie, pozyskani z Wilna, p. Ściborowie, którzy w niej na tamtejszej scenie święcili triumfy, a nam chcieli się zaprezentować jak najlepiej. Nie można zaprzeczyć, że mają role dobrze opracowane, prowadzą dialog żywo: lekko bez zarzutu. Kto mi się więcej podobał? - czy p. Ściborowa, czy jej małżonek? Odpowiem krótko: p. Ścibor, był żywszy, pewniejszy siebie i lżejszy w ujęciu farsowym. Ma jednak artysta jedną wadę: ściska zbytnio zęby i psuje w ten sposób wyrazistość dykcji i w tym kierunku powinien popracować nad sobą, a mógłby być jednym z lepszych lekkich amantów. P. Ściborowa miała dużo szczerości, mówi ładnie, ale jakaś zaskoczona i onieśmielona - jak mówiły sąsiadki - brak jej "pieprzyku". Toruń jednak zyskał w niej "szlachetną" artystkę, to już nie ulega żadnej wątpliwości.
Dopełniali zespołu w udatnej formie groteskowej p. Małkowska, p. Cybulski i bardzo zabawny p. Rokossowski.