Artykuły

Maria Stuart

Dramat historyczny w 5-ciu aktach Juliusza Słowackiego.

Ukłon poezji chce wyrazić nasza dyrekcja przez wznowienie Marii Stuart. Trudno wracać dzisiaj do oceny tego tak ściśle omówionego utworu przez pierwszorzędnych historyków literatury.

Nie mogę się jednak powstrzymać od skonfrontowania naszego utworu ze szkicem historycznym Stefana Zweiga (Warszawa 1936). Szkic ten napisany doskonale, oparty na najnowszych badaniach, nie wnosi właściwie nic nowego w porównaniu z naszym autorem, jeżeli zwrócić uwagę na charakterystykę samej Marii i atmosfery jej domu. Uwagę tę podkreślam z całą przyjemnością; wykazuje ona genialność intuicji naszego 22-letniego poety, - bo tyle miał lat Juliusz, kiedy pisał Marię Stuart.

Widowisku scenicznemu nadał nasz teatr formę zewnętrzną praktyczną, ale staranną i nawet artystycznie udatną (p. Małkowski).

Reżyserowała p. Małkowska. Widać duży wysiłek w opracowaniu szczegółów, a nawet drobiazgów; nie zdołała jednak zrobić rzeczy najważniejszej - to jest wlać w zespół szczerego zapału romantycznego. Trudno. Słowacki wymaga i nieco patosu, koturnu a nawet deklamacyjności. Inaczej staje się suchym melodramatem. Zespół grał rozmaicie.

Trudną, a bardzo ponętną, po wsze czasy dla artystek, rolę Marii, grała p. Irena Ładosiówna. Maria w momencie, kiedy ją chwyta Słowacki do swego poematu, jest już kobietą w całym tego słowa znaczeniu.

Przeżyła już jedną, wielką miłość do swego męża, Henryka, a obecnie opętała ją namiętność do Botwela. Jest to już zapamiętanie się, utracenie woli; czyni nasza bohaterka tylko to, dokąd ją to uczucie wiedzie. I to zmaganie się z ową siłą demonu, ze zwidami, z krwi i mordu zagrała p. Ładosiówna bardzo ładnie, z wysokim tragizmem. Kobiecość zatarła się w tej walce. Wiersz wypadł przeważnie blado; winna tu już wrodzona barwa głosu o nieco suchym tonie.

Najpiękniejszą postacią w dramacie, a jak niektórzy chcą i w poezji Słowackiego jest Nick, błazen Henryka. P. Milski, który zatęsknił za sceną, rozdwoił jego postać. I tak w pierwszych odsłonach pojął go realistycznie, rozumowo, raczej był Stańczykiem niż Nickiem. W scenie śmierci odnalazł właściwy ton liryczno-romantyczny i pięknie umarł.

Już bezapelacyjnie liryczną, rozmarzoną, chłopięcą jest postać pazia. P. Ściborowa była raczej rycerzykiem niż paziem, - za ostrą zwłaszcza w scenach pierwszych. Nie trzeba się obawiać dać porwać liryzmowi; tego żąda autor, taką zachowała się tradycja sceniczna.

W Botwelu p. Surzyński wyglądał pięknie, uosabiał zewnętrznie siłę, niestety mała skala głosu, o czym już nieraz pisałem nie pozwala temu artyście grać na wszystkich tonach, barwach i promieniach przebogatego wiersza Słowackiego właśnie w rozmaitość tonów.

Obsadzenie roli Henryka Darnleya p. Rokossowskim było pomyłką, krzywdzącą młodego aktora, który okazał się pożyteczny w rolach lekko komicznych.

Z ról drugoplanowych wybija się p. Radwan-Łodziński jako Duglas w miarę ekspresyjny i wyraźnie szczery.

Dopełniali p. Piekarski, Ścibor i Zwoliński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji