Artykuły

"Gałązka rozmarynu" w Teatrze Ziemi Pomorskiej

Któż nie słyszał o sztuce dr. Zygmunta Nowakowskiego, znakomitego felietonisty krakowskiego i świetnego aktora, która w zwycięskim pochodzie zdobyła wszystkie sceny teatralne w Polsce. I słusznie. Nowakowskiemu bowiem udało się stworzyć sylwetkę legionowego eposu, usymbolizowaną Jego osobą, którego imię ani razu nie pada na scenie. To właśnie znakomite wyczucie sceny podyktowało autorowi tę koncepcję. Komendanta Józefa Piłsudskiego, Nieśmiertelnego Marszałka zbyt dobrze bowiem pamiętamy, by najlepsza nawet kreacja aktorska mogła oddać Jego postać, gdy dopiero w trudzie i mozole szukamy Jego sylwety w tworzywach monumentalnych, bronzie i kamieniu.

Z żalem trzeba stwierdzić, że reżyseria, o ile dobrze się wywiązała z reportażowego tła widowiska na ten główny ton, na tę nieobecną obecność Komendanta nie położyła należytego nacisku w początkowych aktach. A przecież to słowo ,,On" jest zasadniczym spoidłem sztuki. Intryga romantyczna jest tu przecież koncesją na rzecz widza, jest momentem drugoplanowym.

Nie będziemy Streszczać tej sztuki - każdy powinien ją zobaczyć. Powinny na tę sztukę wybrać się gremialnie stowarzyszenia niepodległościowe tak samo, jak wszystkie inne, jak szkoły. O wiele bowiem bardziej staną się bliskie i zrozumiałe dzieje polskie ostatniego ćwierćwiecza, zwłaszcza tu na Pomorzu, odciętego wówczas podwójnym kordonem od dzielnicy małopolskiej, kolebki ruchu ultranarodowego, jakimi były Legiony Polskie.

Bo nie ma chyba ruchu bardziej narodowego, aniżeli ten, który oręż podnosi w walce o wolność i wielkość Ojczyzny.

Teatr Ziemi Pomorskiej dobrze spełnił swoje zadanie.

Główne postacie sztuki są należycie ustawiane. Doskonale jest zagrany akt drugi, w kawiarni. Panowie, których rodowodu i pokrewieństwa politycznego nie trzeba się domyślać, są ujęci kapitalnie. Oddzielny rozdział stanowi rola półkomiczna, ale rzewna "cioci ze Stanisławowa" w ujęciu p. Brackiej. To artystka, która poza pierwszorzędną grą, posiada jeszcze zdolność szczególną - żywy kontakt z publicznością, który jest najlepszym sprawdzianem sugestii, płynącej ze sceny. Parę kapitalnych momentów zaprezentowali nam pp. Piekarski (Beton), Klejer (Kapucyn), Ilcewicz (Sławikowski). Miał swoją dobrą chwilę Kuryłło (Iskra), niepotrzebnie szlochający w trzecim akcie i zbyt powściągliwy - w pierwszym. Natomiast p. Milski (Brzytwa) stworzył typ "obijacza" legionowego, do którego chętnie się przyzna każdy pułk - zaprezentował humor legionowy pierwszorzędnie.

Pod adresem dekoratora, który doskonale wywiązał się w zademonstrowaniu okopów pierwszej linii mamy pretensję, że kawiarnię Sławikowskiego w Kielcach wpakował do lasu. Toż, jak z treści wynika, ma być kawiarnia opodal rynku, a Kielce nie są znowu takim malutkim miasteczkiem. Tak samo trzebaby wymienić czako beliniackie na czapkę. Dziś ta próba wskrzeszenia tradycji, wówczas zrozumiała, już za bardzo trąci myszką - może być wbrew woli śmieszną. To są już drobne usterki.

Źle spisała się natomiast publiczność, po prostu niedopisała. Być może dlatego, że premiera odbyła się w przeddzień przedstawienia galowego. Może lepiej było poczekać jeszcze jeden dzień.

Reasumując, należy podziękować dyrektorowi Brackiemu, że wprowadził to wspaniałe widowisko na Pomorze i to w dobrym solidnym opracowaniu. Sztuka ta może stać się jeszcze jednym przymierzem "między starymi a nowymi laty" czego dzisiaj Polsce bardziej, niż kiedykolwiek potrzeba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji