"Chory z urojenia"
Komedia Moliera w 3~ch aktach z epilogiem i prologiem Inscenizacja J. Gołaszewskiego, dekoracje W. Małkowskiego
Dwa i pół wieku przeszło liczy sobie ta komedia, grana od swych narodzin niemal bez przerwy aż do dziś dnia na wszystkich scenach świata i odnosząca triumfy wtedy szczególnie, gdy przy pomocy zgranego zespołu wystawia się ją w oryginalnym ujęciu inscenizacyjnym, na tle bogatych, imponujących dekoracyj, w pięknych stylowych kostiumach.
W Toruniu tak właśnie zaprezentowano nam "Chorego z urojenia", a widowisko to zyskało wybitnie z tej racji, że Argana grał znakomity odtwórca tej roli - Mieczysław Dowmunt.
Sztuka sama, której nadał reżyser Gołaszewski cechy groteski, w zasadzie nic prawie nie straciła ze swej aktualności. Wprawdzie nie jest to już dzisiaj bezlitosny bicz satyry na lekarzy i aptekarzy, ale drwina z pożałowania godnych maniaków i wojna z głupstwem udrapowanym w togę mądrości, wojna z perfidią, ludzka uosobioną, w postaci chciwej Beliny, wojna z katbotyństwem i rezonerstwem salonowym reprezentowanym przez panów Biegunków, dworowanie z samolubstwa i przeróżnych słabostek ludzkich.
Tyle zostało ze starej, zabawnej, lekkiej komedii molierowskiej, która nie śmieszy do łez, ale ma głębszy sens moralny, walory dydaktyczne. Góruje tu nad satyra szczery humor i niewymuszony, prosty, samorodny dowcip, wywołujący rzeczywiście pogodny nastrój.
Jak się rzekło, rolę tytułową, kreował Dowmunt, który dał wysokiej klasy recytal gry aktorskiej, odnosząc ogromny sukces artystyczny i przyczyniając się do bezapelacyjnego powodzenia sztuki. Była to gra świetna w każdym calu, na która tylko zdolny i rutynowany aktor zdobyć się potrafi, gdy ma przed sobą, dzieło wielkiej miary.
Argan Dowmunta był człowiekiem z krwi i kości, jowialnym samolubem, rozbrajająco naiwnym maniakiem, dobrodusznym ł łatwowiernym żonkosiem.
Sekundowała mu dzielnie Mira Gołaszewska w roli pokojówki Antosi. Utalentowana ta artystka wnosiła na scenę temperament, ruch, swobodę gestów, fertyczność i dawnej daty stylizowaną zalotność. Dała wysoką, miarę taktu artystycznego, żonglując zręcznie pomiędzy farsa i groteską. Każdy gest narażał ja na niebezpieczeństwo szarży, omijała je zaś zawsze zwycięsko.
Małkowska wyznaczyła sobie rolę Beliny i zagrała ją zajmująco, samodzielnie. Przysiecka była Anielą ładną, zatroskaną o los swej miłości, a Krzyski przemiłym, sympatycznym Kleantem. Cybulski (doktor Czyściel), Klejer (aptekarz Wonny), Wasilewski (rejent Wiara) niewiele mieli do wygrania, uczynili jednak wszystko, aby z ról swych wykrzesać maksimum humoru. Kapitalną parę edukowanych kretynów stworzyli Butrym (Biegunka senior) i Kuryłło (Biegunka junior). Jako dystyngowany Bielart zaprezentował się Strzelecki.
Z uznaniem podnieść należy staranną, zręczną i inteligentną, reżyserię Gołaszewskiego, duży wysiłek artystyczny całego zespołu, solidną robotę dekoratora Małkowskiego i sprawne prowadzenie orkiestry przez Ptaszyńsikiego. Urok komedii podnosiła piękna ilustracja muzyczna L. Różyckiago. Statyści ruszali się żwawo, chóry brzmiały czysto i zgodnie.
Wypełniona po brzegi widownia bawiła się na spektaklu premierowym znakomicie, darząc oklaskami cały zespół. Szczególną owację zgotowano Dowmuntowi, który jako "filar" tej komedii rzetelnie zasłużył mi brawa, kwiaty i upominki.